„Królowa XXX” nie jest filmem koszmarnie złym, raczej do bólu średnim, laurkowym.

Polukrowana biografia Lindy Lovelace została nakręcona z irytującą tezą. Reżyserzy nie dostrzegają odcieni szarości i kontrowersyjnych epizodów z życia panny Borman (tak brzmi prawdziwe nazwisko gwiazdy „Głębokiego gardła”), której przydarzyły się nawet romanse z pornografią ekstremalną, a i postawa moralna tej istnej męczennicy biznesu dla dorosłych nie była tak jednoznaczna, jak się w filmie przedstawia.

Życiorys Lovelace mógłby posłużyć za fundament dla dzieła próbującego uchwycić ulotny moment zaproszenia twardej pornografii na salony, stawiającego aktualną diagnozę o stanie tej gałęzi przemysłu filmowego. Szkoda materiału wyjściowego, szkoda niezłej obsady, szkoda, że twórcy nie pokusili się o odwagę. „Królowa XXX” nie jest filmem koszmarnie złym, raczej do bólu średnim, laurkowym. Wybaczyć zmarnowania potencjału jednak nie można.

Królowa XXX | reżyseria: Rob Epstein, Jeffrey Friedman | dystrybucja: Monolith | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 3 / 6