„Czarny dom” Petera Maya – szkocki kryminał skandynawski? Coś w tym jest, choć to również dobra powieść obyczajowa z życia hebrydzkich wyspiarzy.

Istnieje gatunek powieści kryminalnej właściwej jedynie Szkocji – a zwie się tartan noir. Jeśli czytaliście książki Iana Rankina, Denise Miny czy Val McDermid, zapewne wiecie, w czym rzecz: Szkoci (i Szkotki naturalnie) lubią ostro zarysowane tło społeczne zaprawione solidną dawką cynizmu, piszą do bólu realistycznie, choć nie unikają gorzkiej satyry, nie przepadają zaś za psychologizowaniem. Część tej tradycji to twórcza pożyczka zza oceanu – amerykański czarny kryminał, i to w wersji hard boiled, część jest już brytyjska, z tamtejszą obsesją w kwestii podziałów klasowych, część zaś czysto szkocka: buntownicza, anarchistyczna, dumnie plebejska. Tartan noir to gatunek tak charakterystyczny, że doczekał się nawet świetnej parodii – cyklu powieści Stuarta MacBride’a o sierżancie Loganie MacRae z ponurego Aberdeen.

„Czarny dom” Petera Maya nie do końca mieści się w tych schematach, bo też generalnie to nie do końca kryminał – raczej dobrze napisana, szeroko zakrojona powieść obyczajowa osnuta na wątku kryminalnym. Powieść mroczna i surowa, tak jak mroczny i surowy jest pejzaż szkockiej wyspy Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych – dwa tysiące kilometrów kwadratowych targanych wiatrem i torturowanych ulewnym deszczem wrzosowisk, pastwisk, skał, jezior i klifów, zamieszkiwanych przez niecałe 20 tys. ludzi. Społeczność to zamknięta, konserwatywna, purytańsko religijna, mająca w sobie krew Celtów i Wikingów, w dużej mierze wciąż używająca języka gaelickiego. Bliżej więc scenerii „Czarnego domu” do bałtyckiej Olandii z książek Johana Theorina niż do robotniczych dzielnic Glasgow.

May napisał w gruncie rzeczy dwie powieści, które się w „Czarnym domu” przenikają – pierwsza to rzecz o dzieciństwie i dojrzewaniu głównego bohatera Fina MacLeoda w maleńkiej wiosce na północnych krańcach wyspy w latach 70. zeszłego wieku, druga to historia współczesna, w której MacLeod, obecnie pracujący w Edynburgu oficer policji, przyjeżdża na Lewis po 17 latach nieobecności, by wyjaśnić sprawę morderstwa dawnego szkolnego kolegi, prostaka, łajdaka i dręczyciela słabszych. Szybko się okaże, że Fin nie uniknie wędrówki we własną przeszłość, od której starał się przez całe dorosłe życie izolować – w wydarzeniach sprzed dekad kryje się nie tylko rozwiązanie zagadki zbrodni, lecz także jego osobista, głęboko skrywana tajemnica.

Warstwa kryminalna jest w „Czarnym domu” przyzwoita i profesjonalna – May zna się na swojej robocie. Ale dużo cenniejsze wydają się tu duszny, drobiazgowy obraz wyspiarskiego życia i historia samego Fina MacLeoda, eskapisty, który nie wie, przed czym ucieka. Przed miłością? Bliskością? Zaangażowaniem? Próbą charakteru? May nie pisze o człowieku słabym, ale o człowieku złamanym, człowieku, który musi poskładać się na nowo – mocne to i wiarygodne. Bo też i Peter May nie jest postacią przeciętną – to jeden z najwybitniejszych szkockich dziennikarzy i scenarzystów telewizyjnych, podpisany pod blisko tysiącem produkcji, hitowych i wielokrotnie nagradzanych. Wyspę Lewis zna zresztą jak własną kieszeń, ale nie dlatego, że się tam urodził, lecz z tej przyczyny, że jest twórcą słynnego serialu „Machair” (1992–1998), pierwszej soap opery zrealizowanej w języku gaelickim, rozgrywającej się właśnie na Lewis. May ma, nawiasem mówiąc, na koncie ponad 20 powieści – sądząc po „Czarnym domu”, warto go poznać bliżej.

Czarny dom | Peter May | przeł. Jan Kabat | Albatros 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6