Billy Crystal to aktor jednego typu ról, co w jego przypadku wcale nie jest wadą.

W słowach „starzejący się komik” zazwyczaj pobrzmiewa coś nieodwołanie przygnębiającego. Błazenada ma swoje wymagania. Wie o tym doskonale Billy Crystal. Z okazji 65. urodzin postanowił odnieść się do kwestii, która w przypadku jego zawodu wymaga szczególnego komentarza. Chodzi właśnie o starzenie się, proces z jednej strony nieuchronny, a z drugiej – skandaliczny, zwłaszcza w przypadku ludzi, których profesja wymaga ciągłego przeskakiwania nad własnymi słabościami. Crystal napisał książkę, będącą zbiorem autobiograficznych miniesejów, w których poddaje refleksji konieczność zmierzenia się z upływającym czasem: „Kiedy masz 60 lat, możesz robić wszystkie te rzeczy, które robiłeś jako trzydziestolatek. Oczywiście pod warunkiem, że pamiętasz, o jakie rzeczy właściwie chodzi”.

Crystal najwidoczniej nie ma żadnych problemów z pamięcią, bo dziś, podobnie jak trzydzieści lat temu, świetnie radzi sobie z rozśmieszaniem publiczności. Nie jest już tak bardzo aktywny jako aktor filmowy, ale za to udało mu się podbić wymagającą broadwayowską widownię występem „700 Sundays”. W podzielonym na dwa akty monologu Crystal czaruje publiczność mitami własnego dzieciństwa, spędzonego w gwarnym, artystycznym domu na Long Island. Ojciec Billy’ego, Jack Crystal, prowadził na Manhattanie legendarny sklep z płytami jazzowymi. W latach 50. przez dom Crystalów przewijały się największe gwiazdy. Końcem sielanki był moment, w którym Jack zmarł na zawał. 15-letni Billy, wstrząśnięty nagłą śmiercią ojca, został w domu, aby opiekować się matką. W jednym z wywiadów przyznał, że brutalny koniec dzieciństwa był też dla niego czasem odkrywania terapeutycznej roli śmiechu.

Te wspomnienia odcisnęły się wyraźnie na komediowej twórczości Crystala. W większości filmów, w których wystąpił, humor nie przeszkadza nostalgii, a bohaterowie, choć niewątpliwie zabawni i luzaccy, całkiem na serio przyjmują różne życiowe lekcje. Typowy bohater Crystala to zagęszczona, bardziej dosłowna i nierozbita neurozami wersja wielkomiejskiego inteligenta w wydaniu Woody’ego Allena. Taki był między innymi Harry w komedii romantycznej „Kiedy Harry poznał Sally”. Ten prawdopodobnie najbardziej znany film Crystala spotkał się z przedziwnym, paradoksalnym odbiorem. Z jednej strony bowiem określany jest jako archetypiczna pozycja gatunku, a z drugiej pełno w nim motywów, które dziś łatwiej byłoby odnaleźć w amerykańskim kinie niezależnym niż w mainstreamowych rom-komach. Innym komediowo-nostalgicznym bohaterem Crystala jest Mitch Robbins, 39-latek z filmu „Sułtani westernu”. On z kolei uczy się na nowo smakować życie pod okiem starego, nieokrzesanego kowboja, mającego głęboko w poważaniu kryzysy wieku średniego oraz inne fanaberie mieszczuchów. Osiem lat później role się odwracają i to Crystal leczy chandrę pewnego nadwrażliwca, który przy okazji jest również szefem włoskiego gangu; ostatecznie jednak to właśnie psycholog okazuje się człowiekiem o nader wątłej konstrukcji psychicznej (chodzi oczywiście o film „Depresja gangstera”). Crystal to aktor jednego typu ról, co w jego przypadku nie jest wadą, a jedynie konsekwencją raz obranego stylu.

Jak do tej pory Crystal obdarował publiczność nie tylko sporą liczbą wspaniałych gagów (także jako prowadzący „Saturday Night Live” oraz gospodarz dziewięciu oscarowych gal), ale także specyficznym rodzajem wrażliwości, wolnej od cynizmu, głupkowatości i tanich popisów. „Oczywiście trochę przesadzam, pisząc o tym, jak straszna jest starość, jak bardzo boli mnie biodro, a kolana fatalnie reagują na zmianę pogody. Napisałem o tym, bo uznałem, że jest w tym także coś humorystycznego. Nie bierzcie tego całkiem na poważnie, bo w rzeczywistości czuję się świetnie” – opowiada w wywiadach promujących książkę.

Komik na sobotę | Tele 5 | piątek, godz. 22.20

Ulubieńcy Ameryki | HBO | środa, godz. 11.40