„Ani słowa więcej” to niby zwyczajna komedia romantyczna, tyle że jej bohaterowie nie są podlotkami, bliżej im do pięćdziesiątki.

Eva i Albert są rozwodnikami, nie szukają nowych związków, a jednak od razu między nimi zaiskrzy, gdy poznają się na jakiejś nudnej imprezie. Wszystko układa się między nimi koncertowo, do czasu gdy Eva – przez przypadek zresztą – zaprzyjaźnia się z byłą żoną Alberta, o czym na wszelki wypadek swojego kochanka poinformować nie zamierza. Dalej sprawy potoczą się w łatwy do przewidzenia sposób, ale przecież od komedii romantycznych specjalnych zaskoczeń zazwyczaj nie oczekujemy. Gatunkowa przynależność filmu Nicole Holofcener ma tu zresztą mniejsze znaczenie: „Ani słowa więcej” to przede wszystkim ostatnia pierwszoplanowa rola w dorobku Jamesa Gandolfiniego.

Rola, dodajmy, bardzo dobra, dowodząca, że aktora stać było na przełamanie ekranowego wizerunku. Z Julią Louis-Dreyfus tworzą tu wdzięczną parę pogodnych, choć nieco sponiewieranych przez życie ludzi, nieszukających już wielkich przygód i niezapomnianych romansów, ale zwyczajnego ciepła, bliskości i zaufania. W swoich filmach Holofcener nie powtarza błędów innych twórców gatunku, starających się romantyczne historie na siłę uatrakcyjnić za pomocą ekscentrycznych bohaterów i absurdalnych wydarzeń. „Ani słowa więcej” ma w sobie podobną siłę co świetny debiut amerykańskiej reżyserki „Rozmawiając, obmawiając” (1996) – jest prostą, szczerą i bezpretensjonalną opowieścią o zwykłych ludziach i zwykłym życiu. To wbrew pozorom więcej, niż na co dzień oferuje nam Hollywood.

Ani słowa więcej | USA 2013 | reżyseria: Nicole Holofcener | dystrybucja: Imperial CinePix | czas: 93 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6