„Kieł” już od pierwszej sceny przypomina surrealistyczny eksperyment.

W filmie Yorgosa Lanthimosa rodzice uczą swoje dzieci słów codziennego użytku, którym nadają zupełnie nowe, irracjonalne z punktu widzenia semantyki znaczenia. A i sam tytuł filmu ma znaczenie metaforyczne, bowiem według ojcowskiej wykładni utrata owego zęba symbolizuje granicę pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Okazuje się jednak, że emocjonalna dojrzałość znajduje się poza zasięgiem zamkniętych w czterech ścianach bohaterów tego koszmarnego widowiska, a rodzicielska smycz kończy się zaraz za obrożą. Przedstawiony przez Lanthimosa mikroświat zbudowany jest na skrajnej, patologicznej opiekuńczości i socjopatycznym wypaczeniu cywilizacyjnych teorii Rousseau.

Matka, syn oraz dwie córki, którym reżyser nawet nie nadał imion, żyją w całkowitej izolacji, ich rezydencja otoczona jest wysokim płotem, a w zasadzie jednym łącznikiem ze światem zewnętrznym pozostaje ojciec. Ale wizja życia, którą przynosi ze sobą do domu, jest świadomie zniekształcona, podyktowana rodzicielskim imperatywem troski, chęcią odcięcia dzieci od niebezpieczeństw czyhających na ulicach, uosabianych przez absurdalne zagrożenia. Mieszkańcy domu swój los akceptują z dobroduszną, pełną naiwności nieświadomością, nawet w kazirodczych praktykach nie ma dla nich nic niestosownego; są niczym czyste karty, czekające dopiero na zapisanie. Złem wcielonym w tym syntetycznym świecie jest za to popkultura, gdy więc ojciec puszcza rodzinie „Fly Me to the Moon” Franka Sinatry, tłumaczy symultanicznie tekst, czyniąc z popularnej piosenki pean na cześć rodzicielskiej miłości. Z kolei kiedy wynajęta przez ojca Christina, świadcząca usługi seksualne synowi, zostawia córce kasety wideo ze „Szczękami” i „Rockym”, zostaje za to relegowana z domu i uderzona magnetowidem. Zresztą okaże się, że ojciec miał poniekąd rację – to właśnie feralne filmy będą przyczyną upadku jego wymarzonej, idealnej rodziny.

Przyrównuje się Lanthimosa do Buñuela, Hanekego czy von Triera i trudno nie zgodzić się, że Grek to rzeczywiście duchowy kolega tych wielkich skandalistów kina. Sporo w „Kle” psychologicznej tortury, widzowi każe się patrzeć na zwichrowaną wersję reality show, tyle że trwającą od dnia narodzin jego bohaterów. Prawdziwie niewygodny jest wniosek, iż pomimo psychodelicznej atmosfery i niemieszczących się w głowie zachowań ludzkich pierwiastek prawdopodobieństwa zaakcentowany jest w filmie mocniej, niżbyśmy tego chcieli.

Kieł | TVP 2 | godz. 22.30