Zresztą już w finałowej części serii o Wallanderze widać pewien zwrot w pisarstwie szwedzkiego autora. „Niespokojny człowiek” bardziej niż kryminałem był powieścią psychologiczną, wielkim traktatem o starości, przemijaniu, cielesnej degradacji. Podobnie jest w książce „Włoskie buty”. 66-letni Frederick Welin to samotnik z wyboru. Mieszka w starej chacie położonej na odludziu, żyje jak purytanin, widuje się tylko z listonoszem. Kiedyś był wziętym chirurgiem, ale popełniony przed laty poważny błąd w sztuce lekarskiej kazał mu wycofać się z zawodu, ukarać samego siebie dobrowolną pustelnią.
Od przeszłych zdarzeń i przewinień uciec jednak się nie da. Pewnego dnia przed domem Welina zjawia się stara kobieta. Bohater bez trudu rozpoznaje w niej dawną miłość, którą kiedyś porzucił bez słowa. Dlaczego to zrobił? Samemu sobie nie potrafi udzielić logicznej odpowiedzi. Kobieta nie przychodzi jednak po wyjaśnienia. Jest chora na raka, pozostało jej niewiele czasu, domaga się tylko, by Frederick dotrzymał złożonej kiedyś obietnicy: czterdzieści lat temu przyrzekł jej, że zabierze ją nad jeziorko, w którym kąpał się w dzieciństwie. Podróż tych dwojga przez skutą lodem Północ wydaje się przedsięwzięciem karkołomnym i, jak sądzi Welin, niedorzecznym. Ciężko chora Harriet nie jest łatwym kompanem podróży: jest apodyktyczna, władcza, nie znosi sprzeciwu, zadaje wiele kłopotliwych pytań, na które bohater miał nadzieję nigdy nie udzielać odpowiedzi. Ale ponowne pojawienie się Harriet w życiu Fredericka wyrywa go z marazmu, każe dokonać życiowych podsumowań, poddać analizie przeszłe zdarzenia.
Ta opowieść w wielu miejscach opiera się na znanych schematach. Starzejący się Frederick od czasu do czasu przypomina bohaterów prozy amerykańskiej, choćby tych, których w swoich późnych powieściach kreował Philip Roth. I u Mankella starość to po części pretekst do nakreślenia panoramy przeszłości, wydobycia na wierzch dawnych traum, upokorzeń, konfliktów rodzinnych, mniej lub bardziej doniosłych zdarzeń, które okazują się ważyć na całym życiu. Ale jest też we „Włoskich butach” rys, który dla uproszczenia można by nazwać „skandynawskim”. Podobnie jak w poprzednich książkach Mankella wszystko spowija tu jakiś mrok, jakaś posępna, lodowata aura.
Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 5 / 6