Daniel Craig opowiada o kulisach powstawania „Skyfall” i pracy nad rolą agenta 007. Telewizyjna premiera najnowszego filmu o Bondzie w sobotę na antenie Canal+

Zdaje się, że najnowszy Bond kosztował cię bardzo dużo wysiłku, czysto fizycznego. Sporo w nim widowiskowej walki, wręcz bieganiny.

Do scen walki przygotowywałem się na długo przed zdjęciami w towarzystwie wykwalifikowanych ludzi, tak że na samym planie większych przeszkód nie było. Wszystko wielokrotnie omawialiśmy z choreografami. Zresztą sam kiedyś chciałem być bokserem, także skromne przygotowanie mam za sobą. Problem był raczej z bieganiem. W scenariuszu wiele scen jest opisanych na zasadzie: Bond przechodzi z miejsca A do miejsca B, a później z B do C. Problem w tym, że James nie może zrobić tego normalnie, tylko wszędzie biega. Dzień zdjęć, który na papierze wyglądał łagodnie, kończył się wielokrotną bieganiną po schodach i przez przeróżne pomieszczenia. To dosyć frustrujące, że on nie może po prostu spokojnie przejść przez pokój. Dobrze byłoby to zmienić, bo bieganie nie jest moją mocną stroną.

A jak wyglądało przy pracy nad „Skyfall” eksplorowanie motywów działania, psychiki Bonda?

Bardzo często powracaliśmy do książek Iana Fleminga podczas rozmów o „Skyfall” i widać w nich pewien konflikt bohatera. Fleming chciał wiele razy uśmiercić Bonda, ale nie był w stanie. Sam Bond zabrnął w dość mroczną uliczkę, zabija, by przeżyć. Z drugiej strony ma przecież łagodniejsze oblicze, które też pokazaliśmy w filmie.

Właśnie. To chyba pierwszy film, kiedy widzimy, jak Bond płacze. Jakie były twoje myśli podczas odgrywania tej sceny.

Ja nie płaczę... to tylko pot. Tak było napisane w scenariuszu. A co wtedy myślałem? Co podadzą dzisiaj na lunch.

W „Skyfall” widzę wiele nawiązań do „Goldfingera”, trzeciego Bonda. On stworzył pewną nową aurę wokół bohatera, tak jak „Skyfall”. Zresztą ponownie pojawia się tu słynny aston martin DB5.

Na pewno są widoczne nawiązania. Zresztą „Goldfinger” to jeden z moich ulubionych filmów serii. Oczywiście my za każdym razem staramy się zrobić najlepszy, najciekawszy film w serii, pełen nowych pomysłów, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zauważamy, nie odnosimy się do wcześniejszych filmów, chociażby „Goldfingera”.

Powiedziałeś, że niespecjalnie przepadasz za tym, że Bond nie przemieszcza się normalnie, tylko wszędzie biegnie. A co ze scenami, których akcja toczy się pod wodą?

Tu akurat szło dość gładko. Tego nie widać na ekranie, ale towarzyszyła nam wtedy rzesza nurków z butlami z tlenem. Ja sam uwielbiałem nurkować na dno specjalnego zbiornika, w którym kręciliśmy. Miał 10 m głębokości i często osiadałem z butlą na jego dnie. Genialnie się tam przysypia, słysząc z góry: „Hej, gdzie jest Daniel?”.

A nie brakowało ci w „Skyfall”, że nie miałeś za bardzo okazji pobawić się nowoczesnymi gadżetami, jak to bywało w poprzednich częściach?

Niespecjalnie. Wiesz, ludzie rozmawiają o tych wszystkich gadżetach, pasjonują się nimi, ale przecież na planie z reguły te przedmioty działają inaczej, bo dopracowywane są później w komputerze. Ja tylko przykładowo przyczepiam jakiś pojemnik do drzwi, włączam w nim czerwoną wiązkę światła i to dla mnie cała przygoda z supergadżetem. Reszta dzieje się poza mną. Także gadżety są dla mnie trochę nudnawe. Z drugiej strony fajnie, że ponownie pojawił się Q, grany tu przez Bena Whishawa. Jako spec od komputerów dołączył do teamu i na pewno go wzbogacił. Samych gadżetów nie uważam za niezbędne przy działaniu Bonda, a na pewno niedobre byłoby wciskanie ich na siłę.

Co pewien czas krążą pogłoski, że zamierzasz porzucić rolę Bonda. Co powoduje, że jednak wciąż wcielasz się w agenta 007?

Pieniądze... A tak naprawdę nie sądziłem, że tak długo będę go grał. Oczywiście jestem dumny z tego i wiem, że mi się poszczęściło. Szczególnie że minęło już przecież 50 lat od czasu, kiedy pojawił się pierwszy Bond. Także cieszę się na następne i nie mogę ich doczekać. Na pewno zrobimy wszystko, żeby sukces odniosły również filmy numer 24 i 25.

Do tej pory Bond był dość przewidywalną postacią. Z grubsza wiedzieliśmy, co w danej sytuacji powie, że pojedzie kolejnym wyjątkowym samochodem pełnym gadżetów. Tak naprawdę niespecjalnie poznawaliśmy tło jego działań. Co spowodowało, że tym razem postanowiliście sięgnąć głębiej w postać Jamesa, bardziej odkryć przed widownią jego osobowość?

Dla mnie film akcji musi również mieć solidny scenariusz, podstawy, tło. Być może tym razem udało się wejść w postać głębiej, i dobrze. My po prostu chcieliśmy zrobić dobry film. A wracając do tego, co powiedziałem na początku, wystarczy zajrzeć do książek Fleminga. To dużo bardziej skomplikowana postać, niż pewnie wielu się wydaje. Dla mnie jako aktora to oczywiście bardziej pociągające od samej akcji. Wielokrotnie wydaje mu się, że kontroluje sytuację, ale czasami po prostu pozwala biec wydarzeniom własnym torem.

W scenie, w której po raz pierwszy rozmawiasz z Raoulem Silvą, kluczowym przeciwnikiem granym fantastycznie przez Javiera Bardema, z jego ust padają aluzje, że może być gejem. Blefuje?

Dla mnie takie sugestie à propos Silvy nie mają znaczenia. Nie dzielę świata ze względu na preferencje seksualne. Myślę, że tak naprawdę Silva jest zdolny do wykorzystania każdego, ale dzięki temu tworzy się przedziwna relacja i Javier ją doskonale zagrał. Zresztą mnie ta scena bawi, uwielbiam ją właśnie za tę niejednoznaczność.

Nie szkoda ci było wysadzić w powietrze tak pięknego samochodu jak DB5?

Nie. Samochód był faktycznie piękny, ale nie przejmuj się. Coś wymyślimy w następnym Bondzie, żebyś nie żałował astona.

Robert Blake/IFA/SyndykatAutorow oprac. Wojciech Przylipiak

Skyfall | Canal+ | sobota, godz. 21.00