Urodził się, jeszcze zanim Adolf Hitler dokonał anszlusu Austrii, a Franklin D. Roosevelt został po raz drugi wybrany prezydentem USA. Ale Buddy Guy ma tyle energii, jakby dopiero przestał ssać mleko matki. Właśnie wydał swój 27., dwupłytowy krążek „Rhythm and Blues”. Gra tu takiego bluesa, że trudno siedzieć, słuchając jakiejkolwiek z ponad 20 kompozycji. Co prawda wspomagali go w studiu m.in. Kid Rock, Keith Urban, Beth Hart oraz członkowie grupy Aerosmith: Steven Tyler i Joe Perry, ale to oczywiście głos Guya i jego skrzypiąca gitara stanowią siłę „Rhythm and Blues”. Nieprzypadkowo Eric Clapton nazywa go najlepszym żyjącym gitarzystą, zresztą wraz z innym gigantem B.B. Kingiem wprowadził go w 2005 roku do Rock and Roll Hall of Fame. Sześciokrotny zdobywca Grammy, uhonorowany przez magazyn „Billboard” prestiżową nagrodą „Century Award” powala klasycznym bluesem, ale warto przy tym pamiętać, że w karierze ma też odważne eksperymenty. Dokładał do niego funky („Heavy Love” z 1998) albo mocne, niemal hardrockowe klimaty („Sweet Tea”).
Ciekawe, że swoje największe komercyjne sukcesy Guy odniósł dopiero w latach 90. Płyta „Damn Wright, I’ve Got The Blues” z 1991 roku tylko w USA sprzedała się w ponad pół miliona egzemplarzy. A przecież Buddy miał już za sobą trasy koncertowe z Rolling Stonesami, Janis Joplin czy Grateful Dead. Grał z największymi czarnoskórymi bluesmanami, chociażby Muddy Watersem, Hiowlin’ Wolfem, Willie Dixonem. Ale na megasukces musiał czekać aż do lat 90. Pewnie także dzięki niemu jest w stanie dzisiaj grać bluesa na luzie, nie martwić się o odkładanie tantiem do muzycznego ZUS-u. Szkoda, że podobnego rozgłosu nie osiągnęli inni bluesmani ze zbliżonego rocznika. Kilku z nich wciąż nagrywa, jak chociażby wirtuoz harmonijki James Cotton czy biały mistrz tego instrumentu Charles „Charlie” Musselwhite. Ale jest też cała masa znakomitych blues dziadków, których płyt od lat próżno szukać w sklepach. Chociażby grającego bardzo podobnie do Buddy’ego Guya 78-letniego Otisa Rusha.
Jego gitarową wirtuozerią inspirują się ci sami muzycy co graniem Buddy’ego, czyli Jimi Hendrix, Eric Clapton i Stevie Ray Vaughan. Nie publikuje nowych nagrań Smokey Wilson (ten sam rocznik co Guy) – znakomity przedstawiciel bluesa z delty Missisipi. Szkoda, że nie słyszymy już premier od króla harmonijki Little Sammy’ego Davisa, gitarzysty, perkusisty, także używającego harmonijki Jamesa Harmana albo gitarzysty Jody’ego Williamsa wprowadzonego w tym roku do Blues Hall of Fame. Oczywiście wielu z legendarnych bluesmanów nie nagrywa nowych kompozycji i nie gra koncertów z powodu sędziwego wieku i słabej kondycji fizycznej. Na szczęście jest jednak kilku w stylu mistrza Buddy’ego Guya, którzy pokazują młodziakom, jak obchodzić się z gitarą, by dźwięki wbijały w fotel.
Buddy Guy | Rhythm and Blues | RCA/ Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6