Co sprawiło, że zdecydowałeś się zagrać w „R.I.P.D.”?

Jeff Bridges: Najbardziej spodobała mi się świeżość tego filmu. Poza tym jednym z kryteriów decydujących o tym, że wybieram rolę, jest poczucie, że sam chciałbym zobaczyć ten film. „R.I.P.D.” zdecydowanie je spełnia. Lubię filmy, które zaskakują i potrafią zabrać cię w przestrzenie, których się nie spodziewasz. Tu właśnie tak jest. Myślisz, że wszystko zmierza w jakimś kierunku, a tymczasem sytuacja zupełnie się odwraca. Mnóstwo niespodzianek.

Co było takiego w osobowości Roya Pulsifera, że chciałeś go zagrać?

Spodobała mi się możliwość zagrania postaci żyjącej w XIX wieku, bo lubię ten okres w historii. Roy to facet, który bierze siebie bardzo na serio, a tacy ludzie bywają bardzo zabawni. On prawdopodobnie nie uważa się za śmiesznego, ale ma poczucie humoru. Jego humor często bywa mimowolny. Myślę, że ludzie nie tylko śmieją się z niego, ale i razem z nim.

Zdajesz się lubić nosić kowbojskie kapelusze i stroje z westernów. Tak było choćby w „Prawdziwym męstwie” i „Szalonym sercu”.

Uwielbiam westerny. Jeśli mam okazję wsiąść na konia i założyć kowbojski kapelusz, zawsze traktuję to jako plus. Bawiłem się w kowbojów jako dzieciak, a aktorstwo to w dużej mierze sztuka udawania. Uprawiając ten zawód, możesz być dorosłym, a zachowywać się, jakbyś wciąż był dzieckiem.

A co możesz nam powiedzieć o Nicku Walkerze, postaci granej w „R.I.P.D.” przez Ryana Reynoldsa?

To także gość, który traktuje siebie na poważnie. Roy i Nick mają dość osobliwą relację, która ewoluuje w trakcie filmu. Nie chcę jednak mówić, jak to wszystko się skończy. Zepsułoby to niespodziankę.

Jak pracowało ci się z Ryanem Reynoldsem?

Wspaniale. Musiał zagrać postać, która nie tylko uczestniczy w scenach akcji i ma potencjał komediowy, ale jest też wplątana w dramatyczną historię, która przewija się przez film. Trzeba mieć sporo umiejętności, by zawrzeć w jednym te wszystkie role. Ryan jest bardzo dobry w konwencji komediowej i świetny w dramatycznej, by nie wspomnieć o tym, że ma doskonałe warunki fizyczne i jest we wspaniałej formie. Wiele scen akcji zagrał bez niczyjej pomocy i był w tym bardzo dobry.

Ten film to typowa komedia akcji. Czy aktorowi trudno jest złapać równowagę pomiędzy tymi dwoma konwencjami?

To wyzwanie w każdym filmie – stworzyć konwencję, za którą ma podążać publiczność. To szczególnie ważne, gdy nie poruszamy się w obrębie jednego gatunku. Zanim rozpoczęliśmy zdjęcia na planie „R.I.P.D.”, sporo o tym dyskutowaliśmy. Chcieliśmy znaleźć odpowiedni ton i utrzymać go na tyle, że gdy pozwalamy sobie na żart na ekranie, nie zdaje się on wyjęty z innego filmu. Kiedy jest dramatyzm, też ma być autentyczny. To istotne, by wykreować wiarygodną rzeczywistość. Reżyser potrafił to zrobić. Myślę, że Robert zrobił naprawdę dobrą robotę.

Film został zrobiony w technice 3D i zawiera wiele scen akcji. Czy efekt rzeczywiście jest tak spektakularny, jak zapowiada to trailer?

Te wszystkie sceny będą świetnie wyglądać w 3D, a efekty specjalne dają sporo zabawy. „R.I.P.D.” da widzowi sporo przyjemności na różnych poziomach.

Czy sam brałeś udział w którejś ze scen akcji?

Tak, było kilka zwariowanych scen, w których samochody przewracały się do góry kołami. W trailerze można zobaczyć mnie i Ryana jeżdżących po budynkach, co było bardzo ekscytujące. W filmie jest mnóstwo podobnych scen.

Czy kręcenie scen akcji to rzeczywiście taka świetna zabawa?

Kręcenie filmów to bardzo pracochłonny proces. Czasem pięciosekundowa scena zabiera cały dzień na planie. Staram się jednak cieszyć z tego, co robię, niezależnie od wszystkiego. Takie podejście pomaga aktorom i jest widoczne w filmie.

Jak twoim zdaniem na „R.I.P.D.” zareaguje publiczność?

Przede wszystkim będzie mieć sporo zabawy. Jak mówiłem, nie mam z zwyczaju psuć niespodzianek, ale to będzie ostra jazda!

Oprac. MW