Złośliwi mówią, że w związku z ograniczonym budżetem miasta i wsparciem sponsorów Artur Rojek musi wybierać mniej znanych lub debiutujących artystów, żeby skompletować ponad 70 zespołów na trzy dni programu festiwalu i zmieścić się w okrojonym budżecie. Z kolei stali bywalcy Off są zachwyceni tym, że w sierpniu na terenie Doliny Trzech Stawów nie przetacza się taki tłum jak na Open’erze i nie ma przypadkowych gapiów. Nie ma też co roku tych samych artystów, a zespoły nie są wybierane ze względu na popularność, ale na jakość i oryginalność swojej muzyki. Kto ma rację, przekonamy się już w ten weekend. Kogo warto zobaczyć, kto jest wielką zagadką, a kogo lepiej omijać z daleka?
Bez wątpienia zespołem, który jest w stanie ściągnąć do Katowic nawet więcej niż 15 tysięcy osób, jest My Bloody Valentine. Trudno jednak nazwać go gwiazdą, skoro nawet w okresie swojej świetności, czyli pod koniec lat 80., jego dwa albumy przyniosły wytwórni Creation same straty. Zaraz potem słuch o jej liderze zaginął na dobre dwadzieścia lat. Dopiero na fali młodych zespołów, które zaczęły kopiować gęste, psychodeliczne brzmienie gitar wykreowane przez Kevina Shieldsa i nazwane przez brytyjskich dziennikarzy „shoegaze”, o My Bloody Valentine upomnieli się organizatorzy najważniejszych festiwali. Prędko okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie nie tylko na ich ogłuszające show, ale również na nowy materiał. Niezwykle nastrojowy i jazgotliwy album „MBV” wydany przez zespół na początku roku w internecie już jest typowany na jeden z najlepszych w 2013 roku.
Dlatego jeśli ktoś lubi na przykład grupę Deerhunter, która wystąpi w niedzielę przed My Bloody Valentine, to lepiej, żeby został chwilę dłużej i usłyszał, komu zawdzięcza ona swoją popularność. Swego czasu Kevin Shields wywarł również spory wpływ na Billy’ego Corgana. Niestety najnowszy album Smashing Pumpkins „Oceania” jest strasznie toporny i lepiej darować sobie piątkowy występ grupy na Off Festivalu. Za to My Bloody Valentine na finał w niedzielę może być takim samym porażającym wydarzeniem jak w zeszłym roku Swans.
Z pozostałych artystów starszego pokolenia, często powracających po latach, warto sprawdzić, czy w formie są The Pop Group, Girl Against Boys, Brutal Truth, Zeni Geva, Godspeed! You Black Emperor, ale tylko na własne ryzyko. W końcu na Off Festival przyjeżdża się przede wszystkim szukać obecnie najciekawszych albo dobrze zapowiadających się zjawisk na scenie muzycznej – niezależnie od podziałów gatunkowych. Publiczność rockowa powinna odhaczyć w programie w piątek Cloud Nothings, w sobotę Metz, a w niedzielę Deerhunter, Japandroids i Fucked Up! Szczególnie energetyczne są występy Metz i Fucked Up! – powinny one porządnie zaskoczyć tych, którzy uważają, że rock and roll umarł. Z kolei publiczność nastawiona na spokojniejsze, folkowe brzmienia musi sobie zarezerwować czas w sobotę na Jensa Lekmana i Julię Holter, a całą niedzielę spędzić w namiocie, gdzie członkowie The Walkman zaprosili znajomych songwriterów, m.in. Sama Amidona, Johna Granta i Cassa McCombsa. Poszukiwacze świeżych, elektronicznych brzmień wieczorne godziny powinni spędzić w piątek na Laurel Halo i Shackletonie, w sobotę na Skalpelu, a w niedzielę na Johnie Talabocie. Z kolei słuchacze, którzy nie boją się ekstremalnych doznań, niech spróbują przetrwać sobotę na scenie eksperymentalnej prowadzonej przez Stephena O’Malleya – zagrają m.in. KTL, Mark Fell, Bohren & der Club of Gore. W niedzielę mogą jeszcze spróbować stawić czoła freejazzowemu triu Fire! albo wziąć udział w transowym seansie grupy Goat.
Jak zwykle na dużych letnich festiwalach nie wolno lekceważyć naszej krajowej reprezentacji. Chociaż zazwyczaj jest ona traktowana przez organizatorów trochę po macoszemu i zespoły grają przez pół godziny, na pół gwizdka, w godzinach od 15 do 18, w pustych namiotach albo na pustych placach. W tym roku w ramach wsparcia warto zrezygnować z obiadu w Katowicach albo zwiedzania Śląska i zobaczyć na żywo kobiece trio Drekoty, jazzowy improwizujący kwartet Hera, psychodeliczny duet Stara Rzeka, solowe eksperymenty Piotra Kurka, punkowe Gówno czy młodego bydgoskiego rapera Bisza. Naprawdę nie ustępują oni niczym gościom z Nowego Jorku czy Berlina. Największym polskim wydarzeniem w historii festiwalu – obok comebacku Lenny Valentino kilka lat temu – będzie spotkanie gigantów estrady i sceny niezależnej. Z jednej strony legendarny skrzypek i wokalista Zbigniew Wodecki, a z drugiej dziewięcioosobowa ekipa Mitch & Mitch pod wodzą Macia Morettiego. Do końca nie wiadomo, co się wydarzy na scenie głównej Off Festivalu w piątek wieczorem. Na pewno usłyszymy piosenki sprzed 37 lat z zapomnianego albumu zatytułowanego po prostu „Zbigniew Wodecki”, ale w takich nowoczesnych aranżacjach i spontanicznych wykonaniach, że podobno sam ich autor ma tremę przed tym spotkaniem jak nigdy. Biedny Billy Corgan, który nie dojść, że jest już łysy, to jeszcze będzie musiał zaraz potem wejść na scenę i podtrzymać entuzjazm polskiej publiczności.