Chyba francuska wokalistka, modelka i aktorka Vanessa Paradis musiała przeżyć rozstanie z Johnnym Deppem, bo dla ukojenia nagrała aż dwupłytowy album. Zasadniczo to, co zaprezentowała na „Love Songs”, nie odbiega od jej wcześniejszych dokonań.
Paradis uprawia coś, co można by uznać za bardziej popową wersję Carli Bruni. Królują tu balladki, także akustyczne, ale Vanessa nie boi się też zapuszczać w lekko rockowe rejony. Pewnie niektórym trudno w to uwierzyć, ale „Love Songs” to już jej szósty album. Debiutancki krążek wydała w 1988 r., ale pierwszą piosenkę nagrała 30 lat temu, mając zaledwie 11 lat. Trzy lata później przyszedł jej największy sukces w postaci singla „Joe Le Taxi”. Nic już tego nie powtórzy, ale też trudno wymagać od Paradis, by w tym wieku nagrywała takie popowe, naiwne przeboje. Jest dojrzałą kobietą i taka jest też jej ostatnia płyta.
Vanessa Paradis | Love Songs | Universal Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6