Zamiast recenzji albumu „The Next Day” proponujemy analizę zawartych nań odniesień i muzycznych inspiracji, która układa się w miniaturowy alfabet Davida Bowiego.

Pierwsza od 10 lat płyta Davida Bowiego to doskonała okazja, by przyjrzeć się jej w kontekście całej jego kariery i wyłowić powtarzające się lub z jakiegoś powodu szczególnie istotne tropy i motywy. Kiedy w styczniu, w dniu swoich 66. urodzin, brytyjski muzyk niespodziewanie przerwał trwające blisko dekadę milczenie i opublikował zapowiadający płytę singiel „Where Are We Now” – nostalgiczną balladę, która zaprasza nas na spacer po Berlinie ze wspomnień artysty – stało się jasne, że „The Next Day” będzie rodzajem podsumowania, rozliczenia przeszłości. Czy to pożegnanie, czy nowe otwarcie – czas pokaże. Jedno jest pewne: Bowie nie przestaje zadziwiać. Muzyk w świadomy, aczkolwiek czasem i przewrotny sposób powraca do różnych etapów swojej kariery: od pierwszego przebojowego singla „Space Oddity”, przez Ziggy’ego Stardusta i okres berliński, po swoje popowe wcielenie z czasów „Scary Monsters” i „Let’s Dance”. Wprawne ucho bez trudu wyłowi też muzyczne inspiracje od Dave’a van Ronka i Kurta Weilla przez Scotta Walkera po... Jacka White’a i Flight of the Conchords. Warstwa liryczna także jest gęsta od znaczeń: od dystopijnych wizji, przez opis nastoletniej masakry w stylu Columbine, po rozważania o tym, czy celebryci to kosmici. Brzmi jak Bowie!

Antyutopia

Otwierający płytę utwór „The Next Day” muzycznie lokuje się gdzieś w okolicach dokonań Ziggy’ego Stardusta, ale odnosi też do nieco późniejszych płyt Bowiego – przede wszystkim do dystopijnych wizji z płyty „Diamond Dogs”. Ten nagrany w 1974 r. album jest luźną adaptacją orwellowskiego „Roku 1984”. Bowie zaliczał tę książkę do swoich najważniejszych lektur i przez pewien czas nosił się z zamiarem wystawienia opartego na niej musicalu. Plan nie został zrealizowany, ale echa pozostały: chyląca się ku upadkowi metropolia pod butem żelaznej władzy to motyw przewijający się w kilku piosenkach (zwłaszcza tych z okresu berlińskiego) i obecny także w „The Next Day”.

Berlin

W Berlinie, w którym mieszkał w latach 1976–1978, Bowie wraz z Brianem Eno nagrał trzy płyty uznawane po dziś za jedno z największych osiągnięć muzycznych z pogranicza rocka, popu i elektroniki: „Low”, „Heroes” i „Lodger” oraz wyprodukował i częściowo napisał dwa solowe albumy Iggy’ego Popa: „The Idiot” i „Lust for Life”. W utworze „Where Are We Now” powraca do tych czasów, gdy wynajmował mieszkanie przy Hauptstrasse 155, łapał metro na Potsdamer Platz, balował w słynnym nocnym klubie „Dschungel” i próbował zerwać z uzależnieniem od kokainy, poniewczasie odkrywając, że Berlin lat 70. był wedle jego własnych słów „europejską stolicą hery”.

Trwa ładowanie wpisu

Gwiazdy

Powracający w tekście piosenki „The Stars (Are out Tonight)” fenomen masowych idoli i gwiazd Bowie badał niejako organoleptycznie. Wykreowana przezeń postać Ziggy’ego Stardusta – kosmity, który staje się na Ziemi supergwiazdą rocka – stała się ciałem. Płyta „Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” (1972) okazała się światowym sukcesem i wyniosła Bowiego do roli idola, za którym szaleją tłumy. Co miało oczywiście swoją cenę – jak wspominał Mick Woodmansey, perkusista Bowiego z tego okresu, muzyk bał się swojego wpływu na fanów. „Jego idolami byli James Dean i Marilyn Monroe, którzy umarli młodo. David był przekonany, że zginie zastrzelony przez szalonego fana”. Na szczęście tak się nie stało (choć ten scenariusz się spełnił w przypadku Johna Lennona), a zawarta w utworze „The Stars (Are out Tonight)” sugestia, że może celebryci tacy jak Brad Pitt są jednak przybyszami z kosmosu, należy do kategorii bezcennych.

Idole

W piosence „(You Will) Set the World on Fire” w takt dźwięków gitary godnych Jacka White’a Bowie oddaje hołd swoim idolom, przedstawicielom folkowej sceny muzycznej lat 60. takim jak Joan Baez, Dave van Ronk czy Bob Dylan. Temu ostatniemu zresztą poświęcił już utwór „Song for Bob Dylan” z albumu „Hunky Dory” (1971) – notabene było to zarazem odwołanie do Dylanowskiego „Song to Woody”, peanu na cześć Woody’ego Guthrie. Wśród uwielbianych przez Bowiego artystów hołdu w piosenkach doczekał się m.in. Andy Warhol, zaś twórcy tacy jak Scott Walker czy Jacques Brel zostali przezeń uhonorowani coverowymi wykonaniami ich utworów.

Kosmos

Motyw przestrzeni kosmicznej i doświadczeń nie z tego świata przewija się w wielu utworach Bowiego, poczynając od „Space Oddity”, która była pierwszym w jego karierze hitem numer 1 na brytyjskich listach przebojów i została wykorzystana przez BBC podczas relacji z lądowania Apollo 11 na Księżycu. „Dancing Out in Space”, który muzycznie kojarzy się najbardziej z „Absolute Beginners”, zawiera jeszcze jeden wyraźny trop: taniec! „Let’s Dance” i nagrany z Mickiem Jaggerem kawałek „Dancing in the Street” uzupełniają ten katalog.

Samobójstwo

„You Feel So Lonely You Could Die” to jeden z najbardziej złożonych zespołów odniesień na „The Next Day”. Tytuł został pożyczony od Elvisa Presleya, z którym notabene Bowie dzieli datę urodzin, zaś brzmienie opiera się na perkusyjnym schemacie „Five Years” – wokalnie w tym numerze Bowie, który na płycie mocno eksperymentuje z możliwościami swojego głosu, także znajduje się blisko rockowych zaśpiewów Ziggy’ego Stardusta. W warstwie lirycznej nieuniknione jest skojarzenie z pochodzącym z tej samej płyty co „Five Years” utworem „Rock’n’Roll Suicide” – napędzanej poezją Baudelaire’a i hiszpańskiego poety z pierwszej połowy XX wieku Manuela Machado apologii młodzieńczego samobójstwa. Podobne przesłanie ma także rozsławiony przez zespół Mott the Hoople, ale napisany przez Bowiego kawałek „All the Young Dudes” – glam-rockowy hymn nieprzystosowanych, niedookreślonych płciowo dziwaków, którym nie wypada pozostać przy życiu, gdy ukończyli już 25 lat. 66-letni Bowie konfrontuje się tutaj (i przy okazji nas) z własnymi młodzieńczymi złudzeniami oraz mrocznym rockowym decorum, które porzucił, uśmiercając Ziggy’ego Stardusta.

Śmierć

Wątki eschatologiczne przenikają cały album „The Next Day”, stojąc w pewnej sprzeczności z sugerującym nadzieję tytułem. Po ataku serca i operacji, jaką Bowie musiał przejść w 2004 r. podczas trasy koncertowej „Reality Tour”, muzyk praktycznie wycofał się z aktywnego artystycznego życia i wielu wątpiło, czy kiedykolwiek jeszcze nagra płytę. To do nich Bowie kieruje padające w utworze „The Next Day” słowa: „Here I am/not quite dying”, choć aluzje do przedwcześnie odtrąbionej artystycznej śmierci znajdziemy i w „Where Are We Now”. Śmierć to zresztą wątek stale obecny w twórczości Brytyjczyka. Cover piosenki Jacquesa Brela „My Death” to jedna z najważniejszych artystycznych kreacji w jego karierze, co sam wielokrotnie podkreślał. Na płycie „Reality” zawarł własną wersję tej swoistej modlitwy o dobry koniec w utworze „Bring Me the Disco King”. „The Next Day” ze swoją energią, różnorodnością muzycznych inspiracji i fantastyczną dyspozycją wokalną Bowiego pozwala wierzyć, że to wciąż jeszcze nie jest łabędzi śpiew. Long live the Duke!