Nastolatkom marzącym o wielkiej miłości (mam nadzieję, że nie do ożywionych zwłok) "Wiecznie żywy" może się spodobać.Wielbiciele „Walking Dead” i filmów Romero znudzą się po pięciu minutach.

No, to chyba musiało nadejść. Skoro namiętności u młodych dziewcząt rozpalały już wampiry i wilkołaki ze „Zmierzchu”, to w końcu czas na zombi.A konkretnie na R (Nicholas Hoult), jedną z milionów ofiar tajemniczej plagi, która zmieniła ludzi w żywe trupy. Przypadkowe spotkanie z piękną Julie (Theresa Palmer) odmieni jego, hm, śmierć na zawsze.

Przyznaję, lepsze to od „Zmierzchu”, zrealizowane sprawnie i z większym dystansem, ale wciąż mało zabawne i pozbawione sensu. Historia zombi apokalipsy wymieszana z „Romeo i Julią”– nie tak dziwaczne pomysły widziało już kino, wystarczy wspomnieć dziwaczne produkcje z wyspecjalizowanej w tandecie wytwórni Troma. Nastolatkom marzącym o wielkiej miłości (mam nadzieję, że nie do ożywionych zwłok) może się spodobać.Wielbiciele „Walking Dead” i filmów Romero znudzą się po pięciu minutach.

Wiecznie żywy | USA 2013 | reżyseria: Jonatha Levine | dystrybucja: Monolith | czas: 97 min | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 2 / 6