To dobra lektura na czas po długiej i wyczerpującej kampanii wyborczej. Dwaj brytyjscy politolodzy wyjaśniają, że narodowy populizm nie jest przejściowym kaprysem wyborców, tylko mającym bardzo racjonalne podstawy zjawiskiem społecznym, które pozostanie z nami na długo.
Magazyn DGP 24.07.20
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Narzekania na koniec liberalnej demokracji zapełniały szpalty opiniotwórczej prasy i generowały internetowe kliki przez ostatnie lata. Trump, Orbán, Le Pen, Kaczyński – te nazwiska jednym niosły nadzieję, innych napełniały strachem. Mówienie i pisanie o zjawisku narodowego populizmu było do tej pory bardzo trudne.
Mieszanina emocji oraz interesów utrudniała analizę zjawiska. Owszem, powstawały teksty na temat populistycznej rewolty, ale zwykle próbowano w nich odpowiedzieć na pytanie: „Co robić, żeby to nieszczęście powstrzymać?”. Ten etap dobiega końca. I to bardzo dobra wiadomość, bo branża politologów i publicystów zbyt długo się na rzeczywistość gniewała. Książka Rogera Eatwella i Matthew Goodwina zwiastuje – moim zdaniem – przebudzenie. Powstała w 2018 r., gdy minął już pierwszy szok po brexicie i dojściu Trumpa do władzy. Dziś czyta się ją nadal dobrze. A przecież namysł nad zjawiskiem będzie trwał.
Ramą, na której zawieszona jest konstrukcja analizy Eatwella i Goodwina, są cztery litery D. Chodzi o zjawiska leżące u podstaw narodowego populizmu. Pierwsze D to distrust, czyli brak zaufania do polityków i instytucji. Wiąże się to z tym, że liberalna demokracja jest systemem, który ze swojej natury stara się minimalizować uczestnictwo mas w procesie politycznym. Jej obrońcy bardzo nie lubią się do tego przyznawać i wolą mówić o „bezpiecznikach demokracji” albo o „ochronie mniejszości”. Ale faktycznie są to zazwyczaj eufemizmy na usprawiedliwienie rosnącego dystansu między interesami demokratycznych decydentów oraz większości ich nieelitarnych wyborców.
Roger Eatwell, Matthew Goodwin, „Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację”, przeł. Witold Kurylak, Post Factum, Katowice 2020
ikona lupy />
DGP
Drugim D jest destrukcja. Strach przed rozpadem historycznej tożsamości grupy narodowej i jej ustalonych stylów życia. Strach tym silniejszy, im bardziej tłumiony przez „poprawność polityczną”.
Trzecie D to deprywacja. To znaczy poczucie porażki szerokich mas społecznych w starciu z interesem zwycięzców globalizacji. Do tych ostatnich zaliczyć należy coraz bardziej kosmopolityczne elity pracujące na korzyść lub przynajmniej w symbiozie z interesami hulającego ponad granicami narodowymi kapitału.
I wreszcie czwarte zjawisko: dealignment, odejście od masowych partii i ruchów społecznych (związki zawodowe), które w XX w. raz lepiej, a raz gorzej, ale jednak mediowały między interesami różnych klas społecznych. Lecz w następnym stuleciu przestały się z tej roli wywiązywać. Co zaowocowało ich marginalizacją.
Te cztery D to oczywiście dopiero początek portretu narodowego populizmu. Eatwell i Goodwin malują go spokojnie i metodycznie. Nie bojąc się na koniec wyjścia do przodu i zapowiedzi świtu postpopulizmu. Zachęcam do lektury, bo to jest zdecydowanie jeden z najlepszych opisów zjawiska, jaki ukazał się do tej pory w języku polskim. Zjawiska jakże aktualnego.