Grunwald początkowo nie miał większego znaczenia. Ale zmagania z Krzyżakami przyniosły narodziny Rzeczpospolitej.
We wtorek 15 lipca, w dzień Rozesłania Apostołów, choć król polski Władysław postanowił wysłuchać mszy o świcie w miejscu postoju, to jednak wskutek gwałtownego wiatru nie można było z nakazaną szybkością rozpiąć ani przyczepić namiotu, w którym zwykle odprawiano nabożeństwo” – tak w swoich „Rocznikach czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego” Jan Długosz rozpoczął opis dnia, który 610 lat temu pchnął bieg historii Polski na zupełnie nowe tory.
Kolejnymi opisami Długosz uwiecznił bitwę, która zadziwiła ówczesną Europę. Zakon Krzyżacki, posiadający wówczas najnowocześniejszą armię, wyposażoną nawet w artylerię, poniósł klęskę. Nie pomogli nawet najemnicy reprezentujący 22 chrześcijańskie królestwa i księstwa.

Unia z konieczności

Sto lat przed bitwą Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie zablokował rozwój Polski, odcinając ją od morza. Walczący o zjednoczenie ziem polskich książę Władysław Łokietek zwrócił się do Krzyżaków z propozycją sojuszu przeciwko Brandenburgii, której margrabiowie oblegli Gdańsk. Pod koniec lata 1308 r. zakonni rycerze zjawili się pod miastem i wymusili odwrót konkurentów, po czym sami opanowali port.
Przez następne dekady próby odzyskania Pomorza Gdańskiego podejmowane przez Łokietka, a następnie jego syna Kazimierza Wielkiego, kończyły się porażkami. Polska strona przegrywała zarówno na niwie militarnej, jak i dyplomatycznej. Zdając sobie sprawę z przewagi przeciwnika, Kazimierz Wielki zdecydował się w 1343 r. na zawarcie pokoju w Kaliszu: Krzyżacy otrzymali Gdańsk i otaczające go ziemie w „wieczystą jałmużnę”. Tak polski król kupił czas na wzmocnienie aparatu państwa oraz mógł rozpocząć ekspansję na wschód, anektując Ruś Halicką.
Ale w Krakowie nie zapomniano o Pomorzu i rozglądano się za sojusznikiem przeciwko Zakonowi. Gdyby nie Krzyżacy, zawiązanie unii z pogańską Litwą zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy. Jednak nic tak nie zbliża jak wspólny wróg. Układ sił w Europie Środkowej zaczął się radykalnie zmieniać, gdy polskie elity zdecydowały, że mężem królowej Jadwigi Andegaweńskiej powinien zostać wielki książę Jagiełło, po uprzednim przyjęciu wraz ze wszystkimi poddanymi chrztu. Długosz twierdził, że broniącą się przed takim związkiem młodą królową przekonały argumenty możnowładców, podkreślających, iż „Królestwo Polskie uzyska największą zasługę i zapewni sobie po wsze czasy uznanie i chwałę, jeżeli dzięki jego działaniu blask czystej wiary chrześcijańskiej zajaśnieje u Litwinów, Żmudzinów i reszty barbarzyńskich ludów”.
W rzeczywistości zarówno w Krakowie, jak i Wilnie wiedziano, że po zawarciu unii (jej akt wydano 14 sierpnia 1385 r. w Krewie) Zakon znajdzie się w fatalnej sytuacji, okrążony przez rosnących w siłę przeciwników. Taki stan rzeczy przesądzał dalszy bieg wypadków, bo Krzyżacy musieli zrobić wszystko, żeby się z okrążenia wyrwać.

Zwycięstwo nie dla wszystkich

Gdy wielki mistrz Ulrich von Jungingen dostrzegł, że próby rozerwania sojuszu Polski z Litwą nie przynoszą rezultatów, rozpoczął w 1407 r. przygotowania do wojny. Zapasy broni przekroczyły roczne zdolności produkcyjne polskich kuźni i warsztatów płatnerskich. W tym czasie krzyżacka dyplomacja poszukiwała sojuszników. Chcąc przekonać króla Czech Wacława IV Luksemburskiego do wspólnych działań, von Jungingen przesłał jego żonie bezcenny dar. Zofia Bawarska otrzymała świecznik z kłów morsa, przyozdobiony bursztynową figurką św. Katarzyny.
Sojusz zawarto, jednak nie przyniósł on Krzyżakom korzyści. Wacław IV ograniczył się w lutym 1410 r. do wzięcia na siebie roli arbitra w sporze miedzy stroną polsko-litewską a Zakonem o Żmudź. Wydając wyrok na korzyść ofiarodawcy bezcennej figurki z bursztynu. Ów akt niewiele znaczył, bo Jagiełło orzeczenie króla Czech zignorował. Ten zaś nie zdecydował się zaatakować Krakowa, gdy wojska polsko-litewskie zmierzały w stronę Grunwaldu. Tymczasem otwarcie drugiego frontu mogło rozstrzygnąć o losach wojny.
Paradoksalnie również bitwa pod Grunwaldem tego nie uczyniła. Rzadko w historii zdarzają się tak wielkie triumfy, po których niemal wszystko zostaje po staremu. Gdy na polach Grunwaldu poległa większość rycerzy Zakonu, Jagiełło zrobił, co tylko możliwe, by Krzyżacy nie przegrali. Pomimo błagań doradców przez cztery dni zwlekał z ruszeniem na Malbork. Następnie stawał na głowie, żeby go nie zdobyć. Przez kolejne miesiące nie kiwnął palcem, gdy uczestniczący w wojnie rycerze rozjeżdżali się do domów. Kiedy Krzyżacy zdołali zmobilizować nową, dziesięciotysięczną armię, złożoną głównie z najemników, połowie z nich pod Koronowem w październiku 1410 r. stawiło czoło dwa tysiące Polaków. A i tak roznieśli przeciwnika w pył.
Na wieść o triumfie Jagiełło urządził wielką ucztę w Bydgoszczy. Dzięki czemu znów uniknął zajęcia Malborka. Litwin zdawał sobie sprawę, że zniszczenie Zakonu będzie oznaczało, iż jego ojczysty kraj może zostać wchłonięty przez szybko rosnąca w siłę Polskę. Zadbał więc, żeby rozpoczęte wreszcie rokowania pokojowe w Toruniu nie przyniosły Polakom profitów, a już zwłaszcza Gdańska. „Król zaś polski nie troszczył się zupełnie o odzyskanie ziem swojego Królestwa Polskiego, a mianowicie Pomorza, ziemi chełmińskiej i michałowskiej” – biadał Długosz, wypominając Jagielle, iż wraz z Witoldem zatroszczyli się o odzyskanie Żmudzi przez Litwę.

Oręż z praw człowieka

Zakon przetrwał i odzyskiwał siły. Wkrótce też zaczął sprawiać spore kłopoty, bo pozyskał wsparcie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. To stawiało Królestwo Polskie i Litwę w trudnym położeniu – sojusznicy sami zaczęli być okrążani. Jednak schizma, do jakiej doszło wówczas w Kościele, i jednoczesne urzędowanie trzech papieży, dawały szansę na przełamanie izolacji.
Papież obediencji pizańskiej Jan XXIII w 1414 r. przesłał Jagielle zaproszenie do udziału w soborze. Na czele polskiej delegacji do Konstancji stanął arcybiskup Mikołaj Trąba, wśród jej członków znalazł się też rektor Akademii Krakowskiej. Trzysta lat po soborze, pisząc o przybyciu delegacji z Polski, niemiecki historyk Hermann von der Hardt podkreślał: „Zasługiwać będzie ten dzień na znaczenie, ponieważ wśród owych posłów polskich był Paweł Włodkowic”.
O rektorze Akademii Krakowskiej wkrótce zrobiło się głośno. A to za sprawą rewolucyjnych idei, jakie wówczas zaczął propagować. Ich narodziny nastąpiły z czysto prozaicznych powodów, bo dysponujący ogromnymi zasobami Zygmunt Luksemburski co jakiś czas skłaniał się ku oferowanemu mu przez Krzyżaków wspólnemu rozbiorowi Polski. Oddalić taki sojusz mogło zdyskredytowanie Zakonu w oczach Zachodu. Chcąc skompromitować Krzyżaków i prowadzoną przez nich politykę zagraniczną, Włodkowic z nieprawdopodobną jak na owe czasy szybkością pisał i wydawał kolejne rozprawy. Ale choć dotyczyły bieżących wydarzeń, mówiły o rzeczach uniwersalnych i ponadczasowych.
Polak zafrapował czytelników tezą, że nie wolno siłą nawracać pogan, ponieważ jest to sprzeczne z chrześcijaństwem. Za wzorcowy sposób pracy misyjnej przedstawiał dobrowolną chrystianizację Litwy w wykonaniu Polaków. Na drugim krańcu umieścił krzyżackie mordy i grabieże popełnione na Żmudzinach i mieszkańcach Prus. Nim czytelnicy zaczęli się oswajać z ideą tolerancji, polski myśliciel zaproponował wprowadzenie pojęcia „wojny sprawiedliwej”. Wieczny pokój uważał za niemożliwy, lecz podkreślał, że „wojna jest nie do pogodzenia z naturą człowieka, jest przeciwna i przeciwstawna naturze ludzkiej, której zasadą jest harmonia i pokój”. Dla rektora Akademii Krakowskiej jedyne „wojny sprawiedliwe”, jakie mogły być dopuszczalne, powinny służyć przywracaniu pokoju. Jednocześnie postulował wprowadzenie prawa zakazującego w ich trakcie grabieży, gwałtów oraz mszczenia się na pokonanych wrogach.
Rozważania o wojnie i tolerancji Włodkowic uzupełnił uniwersalną koncepcją prawa naturalnego, którego źródłem jest natura człowieka dana mu przez Boga. To z kolei oznaczało przyrodzone prawo do wolności i szczęścia. W zderzeniu z ideami, które zafrapowały myślicieli na całym kontynencie, delegacja Zakonu Krzyżackiego w Konstancji okazywała się bezradna. Sto lat wcześniej na niwie dyplomatycznej i intelektualnej Krzyżacy dominowali, w Konstancji wszystko się odwróciło i po raz wtóry znaleźli swój Grunwald.

Wojenna demokracja

Po porażce na polu idei Zakon znalazł się w totalnej defensywie, co wykorzystał ubiegający się o czeską koronę Zygmunt Luksemburski. By czymś zająć Jagiełłę, namówił nowego Wielkiego Mistrza Paula Bellitzera von Russdorffa do ataku na Polskę. Wojna golubska toczyła się w 1422 r. niemrawo, bo Krzyżacy nie doczekali się otwarcia przez węgierskiego króla drugiego frontu, zaś polska szlachta okazała Jagielle swój brak zaufania w obozie pod Czerwińskiem.
Siedemdziesięcioletni monarcha dopiero co poślubił młodziutką Zofię Holszańską w nadziei, że w końcu spłodzi syna i tak przedłuży dynastię. Rycerstwo, wiedząc o królewskich marzeniach, oznajmiło, że zajmie się wojaczką dopiero, kiedy władca wyda edykt odbierający mu prawo konfiskowania prywatnych dóbr ziemskich bez wyroku sądowego. Znany z uporu Jagiełło tym razem okazał się bardzo ugodowy. „Przywilej czerwiński stanowił cenną zdobycz szlachty polskiej. Chronił bowiem będące jej własnością majątki ziemskie nie tylko przed wykonaniem arbitralnie wymierzonych kar majątkowych – konfiskaty i kar pieniężnych, lecz w pewnym zakresie zabezpieczał także przed zaborami (królewską samowolą – red.)” – pisze w opracowniu „Z badań nad nietykalnością majątkową polskiej szlachty. Postanowienia przywilejów z lat 1386 – 1454” Krzysztof Goźdź-Roszkowski. W tym samym przywileju król wydał zakaz brania na siebie przez starostów i wojewodów roli sędziego, tak rozdzielając władzę wykonawczą od sądowniczej.
Dwa lata później Jagiełło doczekał się pierwszego syna. Chcąc zapewnić mu koronę, sam zaproponował kolejną reformę, tym razem ofiarowując szlachcie przywilej nietykalności. Królewscy urzędnicy mieli prawo uwięzić szlachcica dopiero po uzyskaniu wyroku sądowego. To powodowało, iż władza sądownicza nabrała ogromnego znaczenia, stając się gwarantem bezpieczeństwa oraz swobód poddanych.
Ostatecznie drogę ku szlacheckiej demokracji otworzyło Polsce kolejne starcie z Zakonem. Terror fiskalny, jaki Krzyżacy uskuteczniali w Gdańsku i Prusach, wzbudził buntownicze nastroje. Konspiratorzy zrzeszeni w Związku Pruskim zorganizowali w lutym 1454 r. powstanie. Jednocześnie wyruszyło do Krakowa powstańcze poselstwo, oddające królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi Prusy w opiekę. Monarcha dar przyjął, lecz dla zwołanej na wojnę szlachty był to sygnał, żeby upomnieć się o głos w najważniejszych dla kraju sprawach. „Dnia 12 września (1454 r. – red.) przybył sam król z Torunia do obozu cerekwickiego, a na trzeci dzień (…) powstał przed namiotem królewskim wielki wrzask, wołający o zatwierdzenie stanowi szlacheckiemu praw jego, połączony z groźbą, że rycerstwo nie zmierzy się z nieprzyjacielem, dopóki zadośćuczynienia nie otrzyma” – pisze Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej”. Król rychło obiecał, że bez zgody sejmików ziemskich nie będzie zwoływać pospolitego ruszenia oraz nakładać nowych podatków.
Wprawdzie udobruchana tym szlachta 18 września 1454 r. poniosło klęskę w bitwie pod Chojnicami, ale przywilejów nadanych w Cerekwicy już nie cofnięto. Zostały one rozszerzone przez Kazimierza Jagiellończyka 11 listopada 1454 r. w Nieszawie. „Tak sejmik staje się warownią życia, praw i przywilejów szlachty” – podsumowuje Józef Siemieński w pracy „Ustrój Rzeczpospolitej Polskiej. Wykład syntetyczny”.
Chcąc uzyskać poparcie dla swych planów, król zwoływał sejmiki prowincjonalne lub sejm walny. Na ten ostatni mógł przybyć każdy szlachcic. Przy czym na sejmie walnym jego uczestnicy wybierali posłów, którzy debatowali wspólnie z królem i jego radą, złożoną z wojewodów, dygnitarzy i hierarchów kościelnych. Jako że przybycie z odległych stron Polski na sejm walny wymagało wiele wysiłku, szlachta nauczyła się wybierać posłów podczas sejmików, cedując na nich obowiązek reprezentowania macierzystego regionu. To praktyczne rozwiązanie przyniosło pod koniec XV w. narodziny właściwego Sejmu, zaś rada królewska przekształciła się w Senat.
Tymczasem pokonany Zakon Krzyżacki musiał zwrócić Pomorze Gdańskie oraz zgodzić się na rolę lenna Rzeczpospolitej. Grunwald nie poszedł więc na marne, acz wielka kariera bitwy miała się dopiero rozpocząć.

Prezent od przodków

Dopóki Rzeczpospolita Obojga Narodów była potężna, pamięć o triumfie pod Grunwaldem nie miała większego znaczenia. Ginęła pośród wspomnień o wielu innych zwycięstwach oręża polsko-litewskiego. Zaczęło się to zmieniać dopiero w okresie zaborów. Im Polakom żyło się ciężej pod pruskim panowaniem, tym lepiej pamiętali o Krzyżakach i Grunwaldzie. „Zrównanie Krzyżaków z Prusakami i Niemcami stało się w świadomości Polaków bardziej wyraziste po zjednoczeniu Niemiec i okresie Kulturkampfu, a swoje apogeum osiągnęło w reakcji na antypolską politykę II Rzeszy prowadzoną w zaborze pruskim na przełomie XIX i XX wieku” – opisuje w opracowaniu „Przeklęci i bohaterowie” Igor Kąkolewski.
W tym czasie poeta Franciszek Nowicki spopularyzował nazywanie kanclerza Otto von Bismarcka „Wielkim Krzyżakiem”. Zaś wojny z Zakonem stały się stałym motywem w licznych dziełach, poczynając od Adama Mickiewicza i jego „Konrada Wallenroda”, a kończąc na obrazach Matejki i „Krzyżakach” Henryka Sienkiewicza. Wzięcie, jakim się cieszyły, najlepiej świadczyło o tym, iż ówczesnym Polakom dla odbudowywania ich poczucia dumy narodowej były niezwykle potrzebne. „O popularności «Hołdu pruskiego» wśród ówczesnych krakowian świadczyć może to, że z okazji powrotów monumentalnego dzieła, wypożyczanego pod koniec XIX stulecia na wystawy do Lwowa i Wiednia, koło krakowskich Sukiennic organizowano uroczyste powitania obrazu z udziałem orkiestry i zgromadzonej tłumnie publiczności” – pisze Igor Kąkolewski.
Wreszcie w 1910 r. nadeszła pięćsetna rocznica bitwy. Fetowano ją we wszystkich zaborach, acz jedynie w Galicji wolno było to czynić legalnie. Za zebrane pieniądze odsłonięto w Krakowie monument, upamiętniający triumf pod Grunwaldem. Główny z ofiarodawców, światowej sławy pianista Ignacy Paderewski wygłosił wówczas porywającą mowę. „Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny” – ogłosił.
Pamięć o bitwie pod Grunwaldem okazała się bardzo przydatna również po odzyskaniu niepodległości, gdy II RP musiała zadowolić się jedynie wąskim skrawkiem Pomorza bez Gdańska. „Poza debatami i sporami historyków polskich na tematy związane z dziejami Zakonu, zwłaszcza o znaczeniu i konsekwencjach hołdu pruskiego z 1525 r., uwagę zwraca obecna w literaturze polskiej dwudziestolecia międzywojennego kontynuacja stylizacji Krzyżaka na antyhumanitarnego, a w szczególności antypolskiego demona” – podkreśla Kąkolewski. „Wydaje się, że aktualność «czarnej legendy» Krzyżaków była podtrzymywana w pewnym stopniu także przez żywotną frazeologię ówczesnej polskiej dyplomacji i propagandy w okresie międzywojnia w rodzaju: «Polska od morza odepchnąć się nie da»” – uzupełnia.
Dziennik Gazeta Prawna
Gdy w 1939 r. Niemcy najechały Polskę, to wspomnienie o Grunwaldzie stało się jeszcze bardziej potrzebne. Co ciekawe, jego moc docenili nawet komuniści, zazwyczaj negujący większość wartościowych rzeczy z przeszłości Polski. Trauma po niemieckiej okupacji oraz to, że RFN została sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, sprawiały, iż Krzyżacy okazywali się jednymi z ulubionych „czarnych charakterów” w kulturze i propagandzie PRL.
Gdy Aleksander Ford w 1960 r. kręcił filmową superprodukcję na podstawie powieści Sienkiewicza, kibicował mu Władysław Gomułka, a wspierał cały aparat państwa. Pomimo patologicznego skąpstwa I sekretarza KC zgodził się nawet na zakup za dewizy kolorowej taśmy filmowej od koncernu Eastman Kodak oraz na to, by film montowali francuscy specjaliści. Polska Ludowa nachalną propagandą skutecznie obrzydziła obywatelom wiele narodowych mitów, ale bitwa pod Grunwaldem wyszła zwycięsko i z tej opresji. O jej niesłabnącej popularności najlepiej świadczą coroczne rekonstrukcje, przyciągające nie tylko współczesnych rycerzy, ale też tłumy gapiów. Może też o niej przypomnieć sobie każdy posiadacz stuzłotowego banknotu: widnieją na nim dwa miecze ofiarowane Jagielle przez von Jungingena oraz jagielloński orzeł.