Kryminału lepiej nie traktować jak źródła wiedzy na temat polskich procedur prawnych.
– Gdybym chciał zliczyć osoby, które na spotkaniach autorskich lub w internecie mówiły, że zdecydowały się pójść na prawo po lekturze „Chyłki”, musielibyśmy na rozmowę poświęcić parę godzin – śmieje się Remigiusz Mróz, jeden z najpopularniejszych autorów kryminałów, a jednocześnie doktor nauk prawnych. – Wydaje mi się, że lektura kryminałów, szczególnie prawniczych, często staje się inspiracją do podjęcia takich studiów. W końcu ile jest osób, które od urodzenia wiedzą, co będą chciały robić? Zazwyczaj musi wystąpić jakiś impuls i często przychodzi on właśnie z popkultury – dodaje.
Do nauki prawa poprzez czytanie kryminałów w dzieciństwie przyznaje się Jacek Dubois, znany adwokat, członek Trybunału Stanu. Na pomysł taki wpadł, mając osiem lat, zafascynowany pracą ojca – Macieja Dubois. – Zdecydowałem, że tak jak on zostanę obrońcą w sprawach karnych. Postanowiłem zacząć się przygotowywać do przyszłego zawodu i uznałem, że najlepszą metodą będzie właśnie studiowanie kryminałów. Edukację rozpocząłem od „Wszystko czerwone” i „Krokodyl w krainie Karoliny ” Joanny Chmielewskiej, które czytała mi mama. Potem już samodzielnie przeszedłem do lektur klasyków gatunku: Raymonda Chandlera, Rossa Macdonalda, Fredericka Forsytha czy Alistaira MacLeana. Nadal jestem miłośnikiem kryminałów, jednak nie mam już takiej wiary w ich samodzielny charakter edukacyjny – mówi.

Kto czyta, może pobłądzić

Kryminały są pisane zarówno przez fachowców: sędziów, prokuratorów, adwokatów czy wykładowców, którzy starają się zachować w swoich powieściach realia postępowań karnych, jak i laików.
– Przywołując zatem na egzaminie z prawa procedurę poznaną w czasie lektury powieści, możemy sromotnie polec. W powieściach kryminalnych opisywane są jednak konkretne kazusy prawne, zachowania śledczych, prokuratorów, adwokatów czy sędziów. Możemy je analizować i oceniać z punktu widzenia zgodności z procedurami, jak również skuteczności podejmowanych działań – mówi Jacek Dubois.
Sam uczy prawa na przykładzie fabuł filmowych. – Napisałem książkę „Mordowanie na ekranie”, która jest analizą znanych thrillerów sądowych. Śledząc zachowania filmowych bohaterów, wyjaśniam, jakie instytucje prawa są stosowane i badam, czy przyjęta przez bohaterów metoda jest optymalna z punktu widzenia celu, który zamierzają osiągnąć. Wraz ze studentami zastanawiam się, czy przyjmując inną linię oskarżenia lub obrony można by było osiągnąć lepszy rezultat. Taką analizę można prowadzić niezależnie od tego, czy pisarz lub reżyser trzyma się realiów prawniczych. Jeśli twórcę ponosi fantazja, to też dobrze, bo uczymy się odróżniać prawnicze powieści fantasty od tych, w których twórca, opisując realia prawnicze, stąpa twardo po ziemi – przekonuje Jacek Dubois.
Jego zdaniem twórcy kryminałów nie muszą trzymać się realiów prawnych, bo sztuka nie może być ograniczana. – Nie przynosi to szkody, bo dobrą lekcją dla świadomego czytelnika jest wykształcenie umiejętności odróżnienia fantazji twórczej od realiów regulacji prawnych – dodaje.
– Moim zdaniem autorzy kryminałów nie tyle mogą, ile muszą pozwolić sobie na szeroką licentia poetica. W przeciwnym wypadku z góry skazują się na porażkę, bo zakują w kajdany organizm, który musi cieszyć się pełną wolnością – przekonuje Remigiusz Mróz.
Diana Brzezińska, autorka książek kryminalnych i jednocześnie aplikantka radcowska, przyznaje, że stara się trzymać realiów i przemycać w powieści podstawowe fakty – np. to, że śledztwo prowadzi prokurator, a policja wykonuje zlecone czynności albo że podejrzany składa wyjaśnienia – jednak kiedy fabuła tego wymaga, odchodzi od nich równie łatwo. – Nie zależy mi na tworzeniu podręcznika prawnego, lecz ciekawej i lekkiej w odbiorze historii dla wszystkich – mówi.
– Wychodzę z założenia, że od autentyzmu ważniejsze są emocje oraz adrenalina. Jednakże bez odlatywania w kosmos fantazji – zastrzega zastrzega Max Czornyj, pisarz i adwokat.
Deklaruje, że stara się trzymać właściwej nomenklatury oraz ogólnych ram polskiego systemu karnego – zarówno materialnego, jak i formalnego – o ile nie spowalnia to przesadnie akcji. – Wiem jednak, że wielu pisarzy, czy to z braku wiedzy, czy całkowicie świadomie, prowadzi akcję rzekomo osadzoną w Polsce, lecz w oparciu, jeśli w ogóle, o amerykańskie, filmowe realia. To oczywiście indywidualna sprawa każdego autora i nie mnie to oceniać, jednak studentów prawa przestrzegałbym przed cytowaniem na egzaminie paragrafów wyczytanych w powieści kryminalnej... To może być ryzykowny zabieg i zamiast deski ratunku, gwóźdź do trumny – podkreśla.
Remigiusz Mróz żartuje, że procedury należy dogłębnie poznać, by potem z czystym sercem je ignorować. Zapewnia jednak, że sam trzyma się ogólnych zasad prawa, bo stanowią trzon nie tylko naszego, lecz także większości europejskich systemów powstałych przez przyswojenie prawa rzymskiego.

Powieść to nie podręcznik

Diana Brzezińska jest zdania, że wykształcenie prawnicze niekiedy utrudnia pisanie powieści. – Oczywiście dobrze jest orientować się, jak wygląda prawdziwe śledztwo, jak przebiega rozprawa sądowa albo wnętrze zakładu karnego. Czasami jednak znalezienie odpowiednich przepisów, ich przeanalizowanie, a później próba odzwierciedlenia ich w powieści nastręczają sporo trudności, niekiedy trzeba świadomie zrezygnować z realności na korzyść fabuły. Bywa to dla mnie trudne – przyznaje.
W przypadku Remigiusza Mroza jest odwrotnie. – Z pewnością ułatwia, bo w istocie daje podstawy, których bez wykształcenia prawniczego po prostu trzeba się nauczyć. Nie mam na myśli tylko procedur związanych ze śledztwem czy dochodzeniem, lecz także wiedzę o samym zjawisku przestępstwa – wyjaśnia.
Czy pisarze będący jednocześnie prawnikami mają ambicje, aby czegoś czytelników nauczyć? – W pewnym sensie tak, ale nie jeśli chodzi konkretnie o polskie prawo, raczej o ogólne zasady, które są uniwersalne w każdym demokratycznym społeczeństwie. Jedynym wyjątkiem jest konstytucja, bo w tym względzie trzymam się litery prawa co do joty – mówi Remigiusz Mróz.
Max Czornyj zapewnia, że jeśli edukuje, to nie czyni tego z premedytacją. – Bardziej istotne jest dla mnie skłanianie do stawiania pytań. Społeczeństwu potrzebniejsza jest świadomość, w jak wielu kwestiach warto zwrócić się do specjalisty. Często z byle bólem głowy idziemy do lekarza, a w sprawach, które mogą ten ból znacznie spotęgować, uznajemy, że nie ma sensu konsultować się z adwokatem – konkluduje.