Znajomości z politykami bywają dla artystów kosztowne. Na piosence wyborczej można wprawdzie nieźle zarobić, ale też stracić część fanów.
Dziennik Gazeta Prawna
Polską piosenkę z polityką wyswatał Bohdan Smoleń. Wybitny artysta kabaretowy w latach 90. wcielił się w piosenkarza à la disco polo. W tej właśnie estetyce utrzymany była utwór „Pawlaków krew”. „Tak niewiele marzy się, a tu ciągle, kurna, źle” – śpiewał.
Przaśny panegiryk zachwalający ludowców i Waldemara Pawlaka musiał się elektoratowi spodobać, skoro partia PSL zajęła drugie miejsce w wyborach do Sejmu w 1993 r. i przystąpiła do koalicji ze zwycięskim Sojuszem Lewicy Demokratycznej, a samemu Pawlakowi powierzono misję stworzenia rządu. To było drugie podejście szefa ludowców do funkcji premiera. Pierwsze zakończyło się fiaskiem po zaledwie 33 dniach urzędowania. Kontrowersję wzbudził przede wszystkim sposób, w jaki Pawlak objął to stanowisko, o czym donosił w piosence „Lewy czerwcowy” („Panie Waldku, pan się nie boi”) Kazik Staszewski – dyżurny recenzent życia politycznego w naszym kraju, który brał na celownik prezydentów („100 000 000” o Lechu Wałęsie), premierów („Łysy jedzie do Moskwy” – to o Józefie Oleksym) i partyjnych prezesów („Twój ból jest lepszy niż mój” – to o Jarosławie Kaczyńskim).
Smoleń skomentował jeszcze incydent podczas telewizyjnej debaty prezydenckiej w 1995 r., kiedy ubiegający się o reelekcję Lech Wałęsa nie chciał przywitać się ze spóźnionym kandydatem Aleksandrem Kwaśniewskim. A później tłumaczył się, że ten „wszedł jak do obory, ani me, ani be, ani kukuryku”. Z tej frazy Bohdan Smoleń uczynił szlagwort, śpiewając: „Ani me, ani be, ani kukuryku, Lew się tak wyraził – problemów bez liku”, co było komentarzem do porażki w wyborach lidera solidarnościowego obozu (Lew to pseudonim Wałęsy wzięty z popularnego wówczas programu „Polskie zoo”, w którym polityków imitowały kukiełki zwierząt).

Olek z Ameryki

Kwaśniewski wygrał. W dużej mierze także za sprawą kampanijnej piosenki „Ole, Olek” wykonywanej przez discopolowy zespół Top One. Komitet wyborczy Kwaśniewskiego obliczył, że dzięki piosence zdobył on ponad 9 proc. poparcia.
– Cieszyliśmy się dużą popularnością, a muzyka disco polo była na fali wznoszącej – przyznaje Paweł Kucharski, lider i wokalista grupy. – Któregoś razu skontaktował się z nami członek SdRP (Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej, która wchodziła w skład koalicji Sojuszu Lewicy Demokratycznej – red.) i przedstawił propozycję napisania piosenki wspierającej w kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego. Utwór miał nosić znamiona przeboju, wprost odnosić się do kandydata oraz uchwycić jego kampanijne motto: „Wybierzmy przyszłość”. Stąd słowa w refrenie: „Ole, Olek, wygraj, Ole, Olek, na prezydenta tylko ty / Ole, Olek, dzisiaj, Ole, Olek, wybierzmy przyszłość oraz styl”. Styl był istotny, bo sztab organizował Kwaśniewskiemu przebojową kampanię w amerykańskim stylu i nie mam na myśli tylko piosenkowego hitu – wspomina.
Do piosenki nakręcono teledysk. Sztabowi zależało, aby klip sprawiał wrażenie koncertu. Na scenie muzycy, tancerka, afroamerykański beatbokser i klaszczący kandydat. A pod sceną nieprzebrane tłumy, czyli sympatyzujący elektorat. Taki przekaz poszedł w Polskę. Prawda była nieco inna.
– Klip powstawał w pustym amfiteatrze – opowiada Kucharski. – Wykonywaliśmy tę piosenkę w kółko, z pięć albo i więcej razy, aby wybrać później najlepszą wersję. Przy produkcji pracowało 12 kamer zlokalizowanych w różnych punktach i dzięki zabiegom montażowym oglądający mają wrażenie, że przyszedł tłum ludzi, mimo że pod sceną stała garstka gapiów. Wyszło profesjonalnie.
Ów „koncert” nagrano we Wrześni. Nieprzypadkowo – w prawyborach parlamentarnych w 1993 r. SLD uzyskał tam najlepszy wynik spośród wszystkich partii politycznych. Podczas tamtej kampanii Top One po raz pierwszy spotkał się z przyszłym prezydentem. Zespół koncertował w Koszalinie, a Kwaśniewski, który startował z tamtego okręgu, spotykał się akurat z wyborcami i tuż przed występem Top One wszedł na chwilę na scenę, by opowiedzieć o programie, co – jak zapewniają muzycy – nie było planowane. Była kurtuazyjna rozmowa w kuluarach. Kwaśniewski zrobił wrażenie sympatycznego i otwartego człowieka, chociaż – jak podkreśla Kucharski – nie był politykiem z jego bajki. Uosabiał poprzedni reżim, co dla młodych ludzi dorastających w socjalizmie miało swoją wymowę, więc strojenie się postkomunistów w piórka demokratów odbierali raczej nieufnie. A jednak zgodzili się nagrać piosenkę dla konkurenta Wałęsy. W branży komentowano, że kapela się sprzedała.
– To bzdura – dementuje lider Top One. – Za tę piosenkę nie dostaliśmy ani grosza. Nikt z nami nie podpisał umowy, wszystko załatwiało się „na gębę”. Byliśmy młodzi, chcieliśmy grać, promować zespół, o kasie myślało się na końcu albo wcale. A do wzięcia były niemała forsa. Kiedy zapytaliśmy o gratyfikację finansową, szefowa sztabu Danuta Waniek zapytała zdziwiona: „Ale jak to? Przecież odebraliście pieniądze”. I pokazała kwit na sumę, za którą można było wówczas wybudować duży dom w bardzo atrakcyjnej okolicy. Ktoś za nas pokwitował odbiór pieniędzy, najprawdopodobniej łącznik SdRP odpowiedzialny za udział Top One w całym projekcie.
O ile zespół nie wzbogacił się na tej przygodzie, o tyle na brak popularności nie mógł narzekać. Notowania Top One na rynku wzrosły. Pojawiało się więcej propozycji koncertowych i za wyższą stawkę, choć odpłynęło też sporo fanów. Znajomości z politykami bywają kosztowne.

Zreperować czy zlepperować

Samoobrona zaczynała od protestów happeningów. W 2001 r. weszła do parlamentu, założyła biało-czerwone krawaty i obiecywała walkę z elitami wyzbytymi gospodarczego patriotyzmu. Andrzej Lepper wykazał się marketingowym wyczuciem, szukając sojuszników w środowiskach twórczych. Zatrudnienie Trubadurów – estradowców o ogromnym doświadczeniu i scenicznym stażu, którzy wymyślili Lepperowi kampanijną piosenkę – miało mu pomóc przyciągnąć szerokie – nie tylko ludowe – masy elektoratu.
– Odebrałem telefon ze sztabu wyborczego Andrzej Leppera z propozycją spotkania – wspomina Sławomir Kowalewski, śpiewający gitarzysta Trubadurów i współtwórca muzyki do piosenki „Polskę trzeba zlepperować”. – To była długa rozmowa, ale proces twórczy trwał krótko. Po dwóch, trzech dniach tekst był gotowy, a kawałek szybko nagraliśmy w łódzkim studiu. Utwór został wydany na singlu w nakładzie ponad 800 tys. egzemplarzy. Tak zadecydował przewodniczący Lepper. Płyta rozeszła się w ciągu trzech tygodni jako upominek rozdawany podczas spotkań z wyborcami. Z piosenką ruszyliśmy z Samoobroną w trasę, zaliczając ponad 90 występów w całej Polsce. Śpiewaliśmy własny repertuar, a piosenka wyborcza witała i żegnała publiczność.
Perkusista Trubadurów i współkompozytor kampanijnej piosenki Marian Lichtman dodaje, że przewodniczący Samoobrony deklarował, że jest wielkim fanem zespołu, znał prawie wszystkie piosenki. Jego propozycja miała więc w sobie też coś ze spełnienia marzenia, aby stanąć z muzycznymi idolami na jednej scenie. – Był bardzo zadowolony z kampanijnego kawałka. Ludziom też przypadł do gustu, śpiewali razem z nami. I tylko radiowa Trójka emitowała utwór z trochę złośliwym komentarzem pod naszym adresem – wspomina Lichtman.
„Polskę trzeba zlepperować” miało stać się hymnem uciśnionych przez kapitalizm. W teledysku ludzie politycznego establishmentu (Bronisław Geremek, Lech Kaczyński czy Marek Borowski) są pokazywani obok osób zwalnianych z upadłych i prywatyzowanych fabryk. Weterani polskiego bigbitu, mocno eksponujący w swoich piosenkach elementy ludowe, idealnie pasowali do image’u zatroskanej losem wykluczonych Samoobrony.
Czy nie mieli oporów przed występami na wiecach Samoobrony i żyrowaniem jej kredytu zaufania, zwłaszcza że szef partii w oczach dużej części opinii publicznej uchodził za awanturnika? Czy nie obawiali się, że kładą na szali artystyczną reputację? – Śpiewaliśmy jako muzycy, a nie dygnitarze partyjni. Owszem, poznaliśmy działaczy Samoobrony. Było wesoło i morowo, ale przewodniczący Lepper nie oczekiwał od nas żadnych gestów propagandowych ze sceny. Zawsze powtarzał, że gramy dla ludzi, a nie dla partii. I tak było. Przecież kiedy dajemy koncerty plenerowe, przychodzą różne osoby i nikt ich nie wypytuje o sympatie polityczne – odpowiada Lichtman. A Kowalewski dodaje: – Świadczymy usługi dla ludności. Na tym polega nasza misja. Jeżeli warunki umowy nam odpowiadają, robimy to, co do nas należy: zawsze profesjonalnie, zgodnie z ustaloną umową z każdym kontrahentem.
Zespół opuścił jednak Ryszard Poznakowski – wieloletni kierownik muzyczny Trubadurów i twórca wielu ich przebojów. Nie był zainteresowany promowaniem formacji Leppera, a z rozmów, które w tej samej sprawie prowadził z inną partią polityczną, nic nie wyszło.

Raz Leszek, raz Andrzej

Pozyskaniu elektoratu wielkomiejskiego miało też służyć wykorzystanie w kampanii piosenki „Dokąd idziesz, Polsko?” (Ich Troje). Dla lidera Samoobrony, promującego siebie i partię jako jedyną alternatywę dla dyktatu solidarnościowych i postkomunistycznych elit, piosenka o takim tytule była manną z nieba. Dla muzyków – okazją do dobrego zarobku.
– Janusz Maksymiuk, prawa ręka Leppera, szukał artysty, który chciałby uczestniczyć w kampanii Samoobrony. Planowali wziąć w trasę Mandarynę (Martę Wiśniewską, ówczesną żonę Michała Wiśniewskiego – red.), ale się nie zgodziła. Kiedy się dowiedziałem, jakim budżetem na ten cel dysponuje partia, zaproponowałem udział Ich Troje. Piosenka „Dokąd idziesz Polsko?” była do wzięcia. Nagraliśmy ją mniej więcej w tym samym czasie, ale nie była publikowana – opowiada Michał Wiśniewski, wokalista i lider Ich Troje.
Grupa pojechała w trasę, zaliczając około 50 koncertów. Artyści występowali na koniec dnia, jako gwiazda wieczoru, kiedy Lepper dawno zakończył spotkanie wyborcze. Podczas koncertów nie było przemówień, pocałunków, ściskania dłoni. Grupa znalazła się jednak na cenzurowanym. – Pytano, jak mogłem pojechać w trasę z Lepperem. Ludziom się wydawało, że jestem jego fanem, a to zupełnie nie tak. My się ideologicznie skrajnie różniliśmy. Zaważyły pieniądze: 5 mln zł. Decyzja o wsparciu Leppera nie była niemoralna. Niemoralne byłoby zaśpiewania dla partii faszystów albo pedofilów – uważa Michał Wiśniewski.
Ich Troje rzeczywiście trudno uznać za związanych z którąkolwiek opcją polityczną. Zespół śpiewał na wiecach Samoobrony, ale też dla AWS i SLD, a Wiśniewskiemu wypominano oportunizm i koniunkturalizm. Cztery lata przed Lepperem występował dla Leszka Millera, a w czasie imprezy na warszawskim Torwarze zaśpiewał nawet zmieniony tekst „A wszystko to, bo Leszka kocham”. Wokalista tego nie pamięta, ale nie wyklucza, że tak było. – Nigdy jednak nie namawiałem do głosowania na kogokolwiek. Wychodzę na scenę śpiewać i nieważne, czy przed publicznością z Piwnicy pod Baranami czy dla widzów z dalekiej prowincji. Nie dzielę Polaków na lepszych i gorszych. Artysta jest od grania jak… – twierdzi lider Ich Troje.

Kredyt dla Rafała

Kiedy w 2007 r. rozpadła się koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Samoobroną oraz Ligą Polskich Rodzin i zarządzono przyśpieszone wybory parlamentarne, opozycja, na czele z Platformą Obywatelską, przystąpiła do kontrofensywy z piosenką na ustach. Refrenem kampanii Polski liberalnej był evergreen Tiltu „Jeszcze będzie przepięknie”. Utwór Tomasza Lipińskiego w 1989 r. patronował zmianom okrągłostołowym. Niecałe 20 lat później, po półtorarocznych rządach PiS, song Lipińskiego pomógł w zmianie ekipy rządzącej, ale współpraca miała krótki żywot. Pod koniec ośmioletnich rządów PO artysta wycofał swoje poparcie dla partii. Zarzucał jej, że nie dostrzega potrzeb wszystkich grup społecznych, np. artystów, którym rząd zwiększył VAT na małe koncerty klubowe oraz zlikwidował przywilej zwolnienia od opodatkowania 50 proc. dochodu. Kiedy pod koniec 2015 r. PO przekazywała władzę PiS, a poseł Platformy Adam Szejnfeld przypomniał na blogu słowa słynnej piosenki Lipińskiego, ten poprosił, aby więcej go nie cytować.
– Wielu artystów, w tym ja, poczuło się oszukanych. Platforma przestała dbać o swój elektorat. I nigdy nie wyjaśniła, dlaczego odebrała nam ów przywilej podatkowy nadany jeszcze za czasów marszałka Piłsudskiego. Nie przeprosiła twórców, którzy na nią głosowali, nie przyznała się do błędu. Owszem, pojedynczy politycy PO ubolewali nad tym faktem w prywatnych rozmowach, ale partia się do tego nie odniosła. Podobnie było ze sprawą opłaty reprograficznej (doliczana do ceny urządzeń i nośników do kopiowania i przekazywana na racz artystów – red.), która funkcjonuje w całej Unii Europejskiej, tylko nie w Polsce. Ani PO, ani PiS nie odważyły się przeciwstawić potężnemu korporacyjnemu lobby, które walczy o jej uniknięcie. Dlatego z Platformą przestało być mi po drodze – wyjaśnia Tomasz Lipiński.
Niedawno doszło jednak do ocieplenia stosunków. Najpierw do sieci trafił nowy teledysk do piosenki „Jeszcze będzie przepięknie” z udziałem Lipińskiego na „patelni”, czyli przed wejściem na stację metra Centrum. Teledysk zamówił stołeczny samorząd. Chodziło o potrzymanie na duchu warszawiaków pochowanych w domach w obawie przed zakażeniem koronawirusem. – Ludzie dodawali sobie otuchy, wywieszając na balkonach czy witrynach sklepowych transparenty z hasłem „Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Byłem mile zaskoczony i zbudowany – mówi Tomasz Lipiński.
Słuchacze od razu wyłapali jednak różnicę w tekście – „mieszkańcy miast” zamienili się w „mieszkańców kraju”, co potraktowano jako zachętę do głosowania w wyborach prezydenckich na Rafała Trzaskowskiego. – Na prośbę ratusza zarejestrowałem na żywo współczesną wersję utworu. Żadna tam ustawka czy spot wyborczy wyprzedzający bieg wydarzeń, jak usiłowano sugerować. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, że Trzaskowski będzie kandydował – dementuje artysta. Kiedy jednak Rafał Trzaskowski został kandydatem i ruszył w kampanijne tournée po Polsce, towarzyszyła mu ta piosenka. Lipiński wyraził na to zgodę.
– To się wielu nie mieści w głowach. To ten facet, który napisał „Nie wierzę politykom”? Ale dziś trzeba dokonać przełomowego wyboru. Ciąży na nas obywatelska odpowiedzialność za kraj. Mimo mojego sceptycyzmu wobec PO udostępnienie piosenki sztabowi Trzaskowskiego uważam za patriotyczny i obywatelski obowiązek. Niech to będzie kredyt zaufania dla Rafała, niekoniecznie dla PO – podkreśla artysta.

Komu piosenkę?

Wielu artystów nie ukrywa, że jest im bardziej po drodze z tym, a nie z tamtym kandydatem, i od tego również zależy, czy udzielą komuś muzycznego wsparcia w wyborach. Bywa też, że decydują kwestie merkantylne, a nie ideowe. Spotkania wyborcze zmieniły jednak formułę. Może politycy mniej potrzebują bardów, bo widownię bardziej elektryzują kandydaci? A może artyści mają większą świadomość, że występ dla polityków jest odbierany jako deklaracja ideowa?
– Zaśpiewać dla polityka? Dziś to byłby wyrok medialny, śmierć publiczna – uważa Marian Lichtman.
Paweł Kucharski przyznaje, że po przygodzie z SLD inne partie również czyniły podchody do Top One. Przed wyborami parlamentarnymi w 2005 r. z taką propozycją wyszło PSL. Ale spotkało się z odmową. – Bardziej by to nam zaszkodziło, niż pomogło – kwituje Kucharski.
– Nie napisałbym piosenki na zlecenie żadnej partii politycznej – ucina Lipiński. – „Jeszcze będzie przepięknie” stało się przebojem, bo trafiło do ludzkich serc. Niech więc mobilizuje nas do wsparcia prawdziwie dobrej zmiany w polskiej polityce.
Zdaniem Sławomira Kowalewskiego piosenki by się przydały, aby studzić temperaturę politycznego sporu. – Bardzo mnie dziwi, że żaden ze sztabów nie przygotował swojej piosenki. Z chęcią skomponowałbym piosenkę wyborczą, aby mogła przyczynić się do złagodzenia zbyt ostrej walki w czasie kampanii – twierdzi.
Pytam Michała Wiśniewskiego, czy dzisiaj, w ogniu wojny polsko-polskiej, dałby się skusić jednej lub drugiej stronie politycznego sporu i zaśpiewałby dla Andrzeja Dudy albo Rafała Trzaskowskiego. – Propozycję zawsze bym rozważył. Nawet od PiS albo PO. Bo pieniądze nie rosną w ogródku.