Przez ostatnie tysiąc lat rewolucje ekonomiczne i światopoglądowe w Europie oraz Ameryce fundowały mieszkańcom Afryki kolejne katastrofy
"Chciałbym wyrazić najgłębszy żal z powodu ran zadanych w przeszłości. Ran, które znów są zbyt boleśnie odczuwane” – napisał król Filip I Koburg w liście do prezydenta Demokratycznej Republiki Konga Féliksa Tshisekediego. Belgijski monarcha z okazji 60. rocznicy niepodległości fetowanej właśnie przez to afrykańskie państwo przeprosił jego obywateli za zbrodnie popełnione przez kolonizatorów. Wprawdzie nie wymienił z imienia brata swojego pradziadka, króla Leopolda II, jednego z prekursorów nowoczesnego ludobójstwa, lecz każdy się domyślił, iż o niego głównie chodziło.
Dziennik Gazeta Prawna
Tym sposobem zasiadający na belgijskim tronie monarcha dołączył do ruchu Black Lives Matter. W pierwszej fazie nowy trend objawia się niszczeniem pomników, zwłaszcza tych kojarzących się z krzywdą ludzi o innym kolorze skóry niż biały. Poczynając od postumentów Krzysztofa Kolumba, a kończąc na Winstonie Churchillu.
Kolejnym krokiem powinna być próba naprawiania krzywd wyrządzonych Afryce. I w tym momencie jej mieszkańcy już powinni wpadać w panikę.

Niewolniczy biznes

Od czasu upadku Imperium Rzymskiego, któremu towarzyszył triumfalny pochód chrześcijaństwa, niewolnictwo na Starym Kontynencie stawało się zjawiskiem coraz bardziej marginalnym. Kościół potępiał je, bo wszystkie dusze wobec Stwórcy były równe. Trend ten uległ zmianie wraz z początkami reformacji, gdy schizmy i nowe ruchy religijne zachwiały pozycją papiestwa. Ale kompletny regres przyniosła dopiero kolonizacja obu Ameryk.
Pierwszych 20 czarnych niewolników trafiło z Afryki do Nowego Świata w czerwcu 1619 r. Przywieźli ich do Jamestown w Wirginii holenderscy kupcy. Dość szybko okazało się, że na kontynencie, gdzie brakowało rąk do pracy, są cennym towarem. Popyt szybko zrodził podaż. Łowcy z Portugalii, Hiszpanii, Anglii uprowadzili lub kupowali od władców afrykańskich królestw setki tysięcy osób, aby potem wywieźć je za ocean. Tam sprzedawali żywy towar plantatorom z Ameryki Północnej lub z hiszpańskich i portugalskich kolonii w Ameryce Południowej.
Lawinowy wzrost liczby niewolników w obu Amerykach sprawił, że wymyślano akty prawne legalizujące stan rzeczy sprzeczny z ideami chrześcijańskiego miłosierdzia. Skutecznie pozbywając się tym samym wyrzutów sumienia. Pod koniec XVII w. nastąpił wysyp ustaw odbierających czarnym prawa należne ludziom. Kardynalną zasadą stało się dziedziczenie niewolnictwa po matce. Dziecko niewolnicy było własnością jej właściciela, chyba że ten je sprzedał lub wyzwolił. Za próbę ucieczki obowiązywały kary: chłosty, obcięcia części ciała lub wypalenia piętna. A ponieważ ucieczki zdarzały się często, narodził się fach łowcy niewolników. Przy czym nie wymagano, by uciekinierów zwracano właścicielom żywych. Dlatego np. wedle kodeksu stanu Georgia z 1755 r. łowca zdobywał prawo do wypłaty honorarium już w momencie, gdy okazywał skalp lub obcięte uszy zbiegłego niewolnika.
„Julia jest wciąż ta sama, choć zapewniam Cię, że nie wymaga zbytniego karcenia. Ostatniej soboty uraczyłem ją trzydziestoma batami i tylomaż we wtorek, a dziś słyszę, że choruje” – skarżył się na czarną niewolnicę w liście do żony w 1736 r. drobny plantator z Williamsburga Thomas Jones. Jednak z czasem okrucieństwo osiągnęło takie rozmiary, że w reakcji na to w połowie XVIII w. narodził się ruch abolicyjny. Zwolennicy zniesienia niewolnictwa zdobyli polityczne wpływy najpierw w Wielkiej Brytanii, potem w Ameryce. Za ich sprawą kolonie leżące na północy kraju nigdy nie zalegalizowały możliwości niewolenia ludzi. Jednak abolicjonistom nie udało się zlikwidować tego zjawiska na terenie całej Ameryki. W 1782 r. przyszły prezydent USA Thomas Jefferson zapisał, że niewolnictwo oznacza współistnienie „niesłabnącego despotyzmu z jednej strony i poniżającej uległości z drugiej”.
Jednak pracujący na plantacji Jeffersona niewolnicy nie doczekali się wyzwolenia. Jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych nie wypełnił również pełnego abolicyjnych idei testamentu swojego przyjaciela Tadeusza Kościuszki. Gdy USA wywalczyły niepodległość, uchwalona w 1787 r. konstytucja zagwarantowała stanom, w których niewolnictwo było legalne, zachowanie status quo. Ponadto w art. 4 ustawa nakładała na wszystkie terytoria obowiązek wydawania zbiegów ich właścicielom.

Ofiary rewolucji przemysłowej

Gdy ruch abolicyjny zdobywał coraz większe poparcie, początek XIX w. upływał pod znakiem rosnącego zawstydzenia elit Zachodu. Przemianie sprzyjała rewolucja przemysłowa – w dobie rozwoju fabryk i kapitalizmu niewolnictwo stawało się anachronizmem.
Pierwsza handlu ludźmi oraz ich niewolenia zakazała w 1792 r. Dania. Dwa lata później uczyniła to Francja, w 1807 r. Wielka Brytania. Te szlachetne działania zaowocowały zaskakującymi efektami. Radykalne zmniejszenie się rynku zbytu na niewolników boleśnie uderzyło w budżety afrykańskich królestw. Kolejne pokolenia ich władców uzależniły się od dochodów z niewolnictwa równie mocno co obecne kraje Zatoki Perskiej od eksportu ropy naftowej. Elity władzy, ale też zwykli mieszkańcy Czarnego Lądu przywykli do stałego napływu towarów i gotówki z Europy, płacąc pobratymcami lub ludźmi porwanymi w sąsiednim królestwie. Stałe źródło dochodów nagle wyschło. W monografii „Wiek imperializmu” Luca Serafini wyliczył, iż zachodni abolicjoniści wpędzili Afrykę w trwającą pół wieku zapaść ekonomiczną.
Tymczasem przeżywająca olbrzymi skok technologiczny Europa przestała interesować się Czarnym Lądem. Po rewolucji abolicjonistycznej Afrykanom z zaciekawieniem przyglądały się już tylko Stany Zjednoczone. Wprawdzie w 1803 r. Kongres uchwalił ustawę zakazującą sprowadzania nowych niewolników spoza terytorium USA, lecz plantatorzy z Południa nadal korzystali z usług firm przemycających nowe transporty żywego towaru.
Paradoksalnie kwitnięciu procederu sprzyjała sama rewolucja przemysłowa. W Anglii powstawały jedna za drugą przędzalnie, więc błyskawicznie rósł popyt na bawełnę. Tymczasem niewiele było na świecie miejsc lepiej nadających się do jej uprawy od południa USA. Dość powiedzieć, że w 1790 r. w południowych stanach zebrano 3 tys. bel bawełny (ok. 680 ton), to w 1820 r. było to już ok. 4 mln bel (ok. 900 tys. ton). Taki skok produkcji umożliwiła niewolnicza praca czarnych.
Rynkowy popyt na ich usługi przyniósł nową falę zmian prawnych. Niewolnicy na Południu zostali zrównani z narzędziami. Można ich było nabywać, dziedziczyć, zapisywać, zastawiać w banku. Jednocześnie coraz staranniej dbano o to, by nie mieli szansy się zbuntować. Pod groźbą kar zabroniono im noszenia broni, opuszczania terenu posiadłości i zawierania małżeństw bez zgody właściciela, nauki czytania i pisania. Tak wychowywano w USA pierwsze pokolenia Afroamerykanów, tworząc najdoskonalej funkcjonujący system niewolniczy w dziejach.
Jednocześnie ruch abolicyjny z Północy cały czas usiłował ulżyć doli czarnych. Pomysł, jak to zrobić, podsunęło brytyjskie Towarzystwo Antyniewolnicze, które w 1787 r. kupiło ziemie na zachodnim wybrzeżu Afryki. Tam założono miasto wolności – Freetown, osiedlając w nim niewolników wykupionych za zebrane wśród bogatych darczyńców składki. Amerykańscy abolicjoniści, trochę dalej na Południu, zakupili od miejscowych plemion w 1821 r. terytorium, które nazwali krainą wolności – Liberią. Zaczęto tam wysyłać transporty niewolników nabywanych od amerykańskich plantatorów, by mogli żyć na wolności. Tak narodziły się w czasach nowożytnych w czarnej Afryce dwie pierwsze kolonie znajdujące pod nadzorem białych.

Koszty politycznej równowagi

Zdobywszy status największej potęgi morskiej świata, Wielka Brytania starała się trzymać dwóch strategicznych zasad gwarantujących jej zachowanie przewagi: zapewniała swoim obywatelom i firmom prawo do wolnego handlu oraz zniechęcała wszystkie inne państwa do zakładania kolonii w Afryce.
W 1865 r. powstała w Izbie Gmin specjalna komisja, która opracowała wytyczne dotyczące przyszłej polityki wobec Czarnego Lądu. Wedle jej zalecenia parlament zobowiązał rząd do zlikwidowania tam wszystkich kolonii, poza bazami w okolicach Freetown. Ta decyzja wzbudziła wielkie zainteresowanie nad Sekwaną. Francuskie elity polityczne podzieliły się na zwolenników tezy, iż afrykańskie surowce pozwolą Paryżowi konkurować z Londynem, oraz tych, którzy uważali, że próba kolonizacji Afryki zaszkodzi francuskiemu kapitałowi. Po pięciu latach sporu wrogowie kolonializmu zdobyli przewagę i rząd ogłosił likwidację malutkiej, francuskiej kolonii na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Na wieść o tym Dania i Holandia przystąpiły do wygaszania osad na zachodnim wybrzeżu Afryki. Poza białymi Burami, którzy założyli republiki na południu Czarnego Lądu, Europejczycy gremialnie go opuszczali.
Pod prąd temu trendowi szedł jedynie młody król Belgii Leopold II. „Para i elektryczność zmniejszyły odległości. Wszystkie niezawłaszczone ziemie na powierzchni globu (głównie w Afryce) mogą stać się polem naszych działań i naszych sukcesów” – ogłosił w 1861 r. Ideę tę mało kto traktował poważnie, aż do momentu, gdy w listopadzie 1869 r. został uroczyście otwarty Kanał Sueski. Inicjator jego budowy, prowadzonej za pieniądze prywatnych inwestorów z Francji i kedywa (wicekróla) Egiptu, Ferdinand de Lesseps, chciał godziwie zarobić na tym, iż oferował armatorom skrócenie czasu oraz kosztów żeglugi. Tymczasem zmienił bieg historii Afryki. Kanał Sueski naruszył istniejący stan równowagi. Morze Śródziemne z drugorzędnego akwenu zamieniło się w główny szlak komunikacyjny do Indii, Chin, Japonii, Indonezji, Australii. Zaś kluczowym punktem strategicznym na tym szlaku stał się kanał oraz północno-wschodni Róg Afryki.
Broniąc dominacji na morzach, Wielka Brytania robiła wszystko, co możliwe, żeby przejąć kontrolę nad Egiptem. „Jest kwestią życiowej wagi dla autorytetu Waszej Królewskiej Mości i dla zasięgu Jej władzy w tym krytycznym momencie, aby kanał należał do Anglii” – napisał w liście do królowej Wiktorii premier Benjamin Disraeli, gdy w listopadzie 1875 r. pojawiła się okazja odkupienia akcji Kanału Sueskiego od bankrutującego kedywa Egiptu Ismaila Paszy. Przejęcie połowy udziałów przez Wielką Brytanię uruchomiło ciąg zdarzeń, wpływających na siebie niczym kostki domina.
Pod koniec listopada 1875 r. londyński „The Times” uprzedził czytelników, iż dla dobra ojczyzny „może okazać się rzeczą absolutnie niezbędną podjęcie takich kroków, które zapewnią bezpieczeństwo najbardziej z nami związanej części tego imperium (imperium Ismaila Paszy – red)”. Wchłonięcie Egiptu zajęło Brytyjczykom siedem lat, bo miejscowa ludność stawiała opór i siły ekspedycyjne musiały tłumić kolejne rebelie. Wreszcie na początku 1883 r. cały Egipt znalazł się pod brytyjską okupacją. Wedle oświadczenia wydanego przez premiera Williama Gladstone’a, miała ona trwać do momentu, „gdy zapanuje spokój”.
Ale ocenę tego, czy w północno-wschodnim Rogu Afryki jest spokojnie, Londyn pozostawił własnemu uznaniu. W tym czasie ponad 90 proc. Czarnego Lądu znajdowało się w rękach jego rdzennych mieszkańców. Jednak w stolicach zachodnich mocarstw polityczni przywódcy nagle zaczęli sobie przypominać o ideach propagowanych przez króla Belgii.

Tamy puściły

Tuż przed wybuchem wojny secesyjnej południowe stany USA rozwijały się bardzo dynamicznie. Dzięki przymusowej pracy 4 mln czarnych niewolników 8 mln białych obywateli żyło w dobrobycie. I najprawdopodobniej jeszcze długo nic by się nie zmieniło, gdyby doszło do pokojowej secesji. Jednak wybuchła wojna, o której wyniku przesądziły potencjały: przemysłowy oraz demograficzny. W obu przygniatającą przewagę posiadała Północ. Po klęsce w wojnie domowej Południe ostatecznie pognębiła w grudniu 1865 r. 13. poprawka do konstytucji – likwidowała ona niewolnictwo na całym terytorium Stanów Zjednoczonych.
Ta rewolucyjna zmiana miała ten skutek uboczny, że w Waszyngtonie zupełnie przestano się interesować Afryką oraz losami jej mieszkańców. Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku robiło się coraz ciekawiej. A to dlatego, że po aneksji Egiptu w stolicach europejskich mocarstw narastał strach, iż Wielka Brytania zagarnie Czarny Ląd w całości. Pierwszy zareagował Paryż. Od wiosny 1883 r. francuskie wojska ekspedycyjne przejmowały kontrolę w Afryce nad kolejnymi terytoriami plemiennymi.
Takiej aktywności III Republiki nie mogli pozostawić bez odpowiedzi Niemcy. Już latem 1883 r. kanclerz Otto von Bismarck ogłosił objęcie protektoratem czterech odległych od siebie regionów Czarnego Lądu: Kamerunu, Togo, Afryki Wschodniej oraz Afryki Południowo-Wschodniej. To brawurowe pociągnięcie sprawiało wrażenie, iż w kolejnym ruchu Żelazny Kanclerz podporządkuje II Rzeszy cały kontynent. Londyn i Paryż nie zamierzały czekać z założonymi rękami – oba mocarstwa zaanektowały w odpowiedzi kolejne terytoria. To zmusiło je do wydania ogromnych sum na błyskawiczną rozbudowę linii kolejowych, by szybko przerzucać wojskowe oddziały, a także towary, pocztę i urzędników.
Dzięki kolejom stała się możliwa eksploatacja miejscowych bogactw. Pociągami z głębi lądu do portów zaczęto transportować złoto, drewno, kakao. Nadzieja na zyski przyśpieszyła kolonizację. Ten wyścig mocarstw groził wojną w Europie. Dlatego pod koniec 1884 r. w Berlinie zorganizowano kongres, podczas którego na mapie Afryki nakreślono strefy wpływów, zaakceptowane przez wszystkie kraje Starego Kontynentu.
Podczas obrad kongresu król Leopold II zażądał dla siebie praw do doliny rzeki Kongo. Okazał się zręcznym dyplomatą, bo przekonał do tak niestandardowego rozwiązania Bismarcka i delegację Francji, obiecując, iż po zagospodarowaniu Konga za kilka dekad przekaże je mocarstwom. Natomiast dziennikarzom z USA przyrzekł, że będzie zwalczać handlarzy niewolników, a tubylcom zagwarantuje wolność i nawróci ich na chrześcijaństwo.

Cywilizowanie w belgijskim stylu

„Państwa europejskie podzieliły ten kontynent głównie po to, żeby zyskać pewność, iż konkurenci nie zamkną im dostępu do regionów, które mogą okazać się cenne w przyszłości. Ważne było dla nich posiadanie, nie rozwój” – tłumaczą Roland Oliver i Anthony Atmore w książce „Dzieje Afryki po 1800 roku”.
Z tego tortu Leopold II wykroił mały kawałek, lecz jego poczynania okazały się brzemienne w skutkach dla przyszłości Czarnego Lądu. Tworzenie Wolnego Państwa Kongo król zaczął od zaproszenia w 1885 r. na negocjacje władcy miejscowego ludu króla Msiriego. Zakończyły się one zastrzeleniem gościa przez jednego z belgijskich oficerów. Potem mieszkańcy Konga mieli już tylko ciężej. Przemieszczając się na rzecznych parostatkach, Belgowie docierali w każdy punkt doliny wielkiej rzeki, tłumiąc opór tubylców. Potem zbudowali linię kolejową. Okazała się znakomitą inwestycją, bo w Europie wynaleziono właśnie pneumatyczne opony do kół dorożek. To zaś zaowocowało olbrzymim popytem na gumę z kauczuku. A w dolinie rzeki Kongo, poza złożami metali szlachetnych, znajdowały się olbrzymie obszary porośnięte przez drzewa kauczukowe.
Tubylcy nie chcieli za darmo pracować w kopalniach i na plantacjach, lecz król poradził sobie z tym, wprowadzając karę obcinania kończyn za jakiekolwiek nieposłuszeństwo. Gdy miejscowi wszczynali rebelię, belgijscy żołnierze zabijali wszystkich buntowników wraz z rodzinami i krewnymi. Wedle różnych źródeł spośród 25 mln mieszkańców kolonii króla Leopolda przez 20 lat jego rządów zamordowano od 4 do nawet 8 mln osób. Świat wolał o tym nie wiedzieć, bo przemysł potrzebował kauczuku.
Afera wybuchła dopiero wiosną 1903 r., gdy misjonarze przemycili z Konga zdjęcia okaleczonych ciał i przekazali brytyjskiemu dziennikarzowi Edmundowi Morelowi. Wkrótce w kampanię prasową przeciw zbrodniarzowi zaangażowali się intelektualiści z całego świata. Joseph Conrad wydał „Jądro ciemności”, a Mark Twain publikował paszkwile parodiujące przemówienia Leopolda II. Rosnąca fala oburzenia sprawiała, że belgijski parlament w 1908 r. zmusił monarchę do przekazania Konga pod opiekę rządu.
W tym samym czasie na terenie Namibii z polecenia Berlina gen. Lothar von Trotha eksterminował miejscowe plemiona. „W obrębie niemieckich granic każdy Herero – z bronią lub bez, z bydłem lub bez – zostanie zastrzelony” – groził von Trotha. Słowa dotrzymał, mordując lub skazując na śmierć z głodu i pragnienia na pustyni ok. 80 tys. osób.

Ląd z perspektywami

Po rzeziach z początku stulecia biali w XX w. obchodzili się z Afryką łagodniej. Imperia mocno osłabły po dwóch wojnach światowych. W Londynie i Paryżu coraz łatwiej godzono się z myślą, iż na Czarnym Lądzie powinny powstać niepodległe państwa. Dekolonizację niezmiennie wspierały Stany Zjednoczone. Supremacja białego człowieka w Afryce zdawała się dobiegać końca.
Jednak jako spuścizna po niej pozostały sztuczne państwa, których granice wykreślono na mapie liniami prostymi. To gwarantowało konflikty plemienne bez nadziei na to, by kiedykolwiek dobiegły końca. Po epoce kolonializmu Afrykanie wchodzili w czas wstrząsów i rodzimych dyktatur, często dużo okrutniejszych od rządów białych kolonizatorów. Kontynent padł też ofiarą zimnej wojny toczonej przez USA i Związek Radziecki. Oba supermocarstwa walczyły o strefy wpływów, podsycając waśnie. Na dokładkę Moskwa starała się przeszczepić na Czarny Ląd model totalitarnego państwa, rządzonego przez komunistyczną partię. „Większość z nich (afrykańskich dyktatorów – red.) widziała więcej sensu w marksistowsko-leninowskiej idei partii politycznej, jako instrumencie awangardowej elity, nietolerującej żadnej zorganizowanej opozycji” – opisują Roland Oliver i Anthony Atmore.
Dopiero rozpad ZSRR zdawał się zwiastować, że w końcu Afryka będzie mogła egzystować w pokoju. Te nadzieje okazały się płonne. Wprawdzie społeczeństwa i rządy bogatego Zachodu z radością powitałyby każdą zmianę prowadzącą Czarny Ląd ku lepszej przyszłości, ale wszystko zdaje się zmierzać w odwrotną stronę. Trwający właśnie światowy wyścig po surowce, źródła energii i żywność sprawia, iż krok po kroku Afrykę kolonizują Chiny. Działania Państwa Środka sprawiają, iż inne mocarstwa nie będą się temu przyglądały bezczynnie, zaś słabiutkie państwa afrykańskie niespecjalnie mogą temu zapobiec.