Polskie rodzimowierstwo – lub pogaństwo – powoli się odradza. Proces przyśpieszył w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Zakończyła się tysiącletnia defensywa pogaństwa, jak ujął to Remigiusz Okraska, autor „W kręgu Odyna i Trygława”. Do wspólnot należą całe rodziny, liczebność rodzimowierców szacuje się nawet na 10 tys. I wciąż ich przybywa.

Prawo i kij

Wielkie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że poczciwy śląski „pieron” to zakamuflowane imię pogańskiego boga piorunów Peruna – po chrystianizacji Śląska (niektórzy uważają, że doszło do niej w IX w. poprzez Rzeszę Wielkomorawską, sto lat przed chrztem Polski) stało się przekleństwem. To tak, jak gdyby po chrystianizacji Persów przekleństwem dla nich stał się „Mahomet”, a dla Birmańczyków „Budda”.
Zastanawiałem się, jak wielka rewolucja musiała zajść tysiąc lat temu, aby ludzie zaczęli używać imienia boga jako wulgaryzmu. Nieco światła rzuca na to historyczka idei Maria Janion. „Może, postępując za niektórymi romantykami, należy przypuścić, że wiele plemion słowiańskich zostało drogą podboju <<źle ochrzczonych>> i oderwanych siłą od swej dawnej kultury. W tym trzeba szukać ważnych przyczyn jakiegoś pęknięcia, jakiegoś poniżenia, jakiejś ułomności odczuwanej przez wieki” – pisze Maria Janion w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”. I dodaje o mitologii i religii Słowian: „Zostały one w taki sposób zlekceważone i bezwzględnie zniszczone, że wśród badaczy powstało nawet przekonanie – poparte brakiem źródeł – iż w ogóle prawie nie istniały”.
Wielu ludzi irytuje to, że w polskich szkołach więcej uwagi poświęca się wierzeniom Rzymian, Greków czy Egipcjan niż mitologii słowiańskiej. Jeszcze więcej zapewne jest tych, których to nie dziwi. W jednej z licznych internetowych dyskusji zainteresowany tematem użytkownik z przekąsem podsumowywał, dlaczego tak się dzieje: „Ponieważ Rzymianie wymyślili chociażby prawo rzymskie, a Grecy prawo Pitagorasa i Archimedesa. Natomiast Słowianie wymyślili kij do odganiana niedźwiedzi podczas s…a w krzakach”.
To, że więcej uczymy się o Zeusie niż Perunie ma zarówno głębokie uwarunkowania, o których pisze Janion, jak i bardziej prozaiczne. W efekcie o wierzeniach dawnych Słowian wiemy niezwykle mało. Znacznie mniej niż o podaniach germańskich, celtyckich, nordyckich czy rzymskich.

Mała przestrzeń w dziejach

– Problemem nie jest fakt, że dawnych źródeł jest niewiele. Problemem jest to, że są fragmentaryczne. Są jak kawałeczki stłuczonego garnka. Dlatego dwóch naukowców może dojść do dwóch zupełnie różnych wniosków – tłumaczy mi Scott Simpson, badacz polskich rodzimowierców z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Trudno ulepić dzieje z tych skrawków informacji – często rzucanych niedbale przez chrześcijańskich misjonarzy. Rodzimowiercom pozostaje więc rekonstrukcja, co do słuszności której nie będą nigdy pewni. Niektórzy nazwą to tradycją wynalezioną. XVIII-wieczny niemiecki filozof Johann Gottfried Herder pisał, że „ludy słowiańskie zajmują większą przestrzeń na ziemi niż w dziejach” i rzeczywiście jest coś intrygującego w naszej niewiedzy o przedchrześcijańskiej przeszłości. Wracając do X w., ślizgamy się po krawędzi legend i historii. Przedchrześcijańskie czasy widać jakby kątem oka, rozmazane, mirażowe – i nagle w 966 r. nasz wzrok się wyostrza, Polacy się wydarzają. W portfelach nosimy 10-złotówkę z Mieszkiem, a historycy nie są zgodni nie tylko co do tego, jak nazywał się jego ojciec, ale nawet kim był sam książę. Wikingiem? Przybyszem z Rzeszy Wielkomorawskiej?
Owe luki, a raczej setki nieopowiedzianych lat, to czarna dziura, która zasysa, sprzyja zainteresowaniu historią „Polski starożytnej”. Takich publikacji jest sporo. Choćby rzeźbiarza i nacjonalisty Stanisława Szukalskiego, o którym Leonardo di Caprio niedawno wyprodukował serial „Walka”. Ów artysta uważał, że dawni Polacy żyli na Wyspie Wielkanocnej, a język praludzkości przypominał polszczyznę. Szukalski opracował kilkadziesiąt tomów słownika owego języka zwanego „macimową”. Od paru lat furorę robią książki o Imperium Lechitów Janusza Bieszka. Autor stara się dowieść, że dawni Lechici byli najstarszym osiadłym ludem w Europie, stworzyli wyższą cywilizację niż Sumerowie czy Chińczycy, pokonali Aleksandra Wielkiego oraz Juliusza Cezara, aż nagle, w wyniku zachodniego spisku, ich mocarstwo zostało podbite i wymazane z kart historii, a oni – my – skazani na los niewolników (książki te wydaje szacowna Bellona).
Nie oznacza to, że powinniśmy wrzucać rodzimowierców do jednego worka z fantastami. Nie jest również prawdą, że większość z nich ma skłonności faszystowskie czy nazistowskie, bo i taka łatka do nich przylgnęła. Choć część z nich takie poglądy rzeczywiście wyznaje.
– Rodzimowiercy są różni: apolityczni, liberalni, lewicowi, ale i skrajnie prawicowi. Dziś jest dużo większa różnorodność światopoglądowa w ich szeregach niż 25 lat temu, kiedy dużo więcej było tam skinheadów czy nazistowskich black metalowców – mówi Przemysław Witkowski, publicysta i znawca polskich ruchów radykalnych. – Do dziś mamy jednak do czynienia z wyraźnym rodzimowierczym komponentem wśród faszystów, nazistów czy nacjonalistów. Ci, szukając czegoś lokalnego, odwiecznego, w kontrze do „zdeprawowanego” liberalizmu, bliskowschodniego oraz egalitarnego z pochodzenia chrześcijaństwa, trafiają prędzej czy później na rodzimowierstwo. W takich grupach, jak Gromady Białożar, Swarga, Watra czy związek Rodzima Wiara kultywowana jest myśl polskiego nacjopogańskiego myśliciela Jana Stachniuka i to tam działają zwolennicy najbardziej skrajnej z polskich prawic – dodaje.
Prawdą jest natomiast, że rodzimowierstwo może być dobrym schronieniem dla osób, które osuwają się w konspirologię, rasizm czy teorie o zachodnim spisku mającym na celu zniszczenia polskiej kultury. A dzieje się to ze szkodą dla tysięcy rodzimowierców, którzy starają się pokojowo kultywować swoją religię.
Co mogą zaś zrobić z białymi plamami? – Niektórzy rodzimowiercy są dziś silnie przekonani, że wiedzą dokładnie, jak to wszystko wyglądało tysiąc lat temu. Inni godzą się ze swoją ograniczoną wiedzą. Większość jest gdzieś pomiędzy – mówi mi Scott Simpson. – Gdy w dawnych źródłach nie sposób znaleźć jakiejś informacji, np. o obyczajach ślubnych, wiele grup inspiruje się miejscowym folklorem. Ich członkowie są przekonani, że tradycje pozostały niezmienione przez cały ten czas lub że w folklorze wciąż drzemie ten sam słowiański duch.
Z takiego założenia wychodził Zorian Dołęga-Chodakowski, który słusznie uważał, że chrystianizacja mieszkańców dzisiejszej Polski nie dokonała się z roku na rok, ani nawet ze stulecia na stulecie: trwała setki lat i trudno powiedzieć, czy zakończyła się sukcesem. Dołęga-Chodakowski wędrował po polskich ziemiach na początku XIX w., zbierał wśród ludu piosenki i podania – „starożytności słowiańskie”. Ów uważany za prekursora odnowy polskiego rodzimowierstwa szlachcic swoje spostrzeżenia zawarł w pracy „O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem”. Tego właśnie potrzebowali polscy romantycy, upajający się myślą o mesjanizmie, własnej swoistości i odrębności od łacińskiego Zachodu, a sztandarowym przykładem zainteresowania romantyków odkrytym na nowo pogaństwem są Mickiewiczowskie „Dziady”.
Chodakowski miał rację. Wiele dawnych obyczajów wciąż niesie się echem w ludzie, pozostając na służbie chrześcijaństwa. Jedno z kilku najważniejszych rodzimowierczych wydarzeń to Noc Kupały, przesilenie letnie, na które nałożyła się chrześcijańska wigilia świętego Jana (święto narodzenia Jana Chrzciciela). Równonoc jesienną nazywano świętem plonów i jako dożynki praktykuje się ją do dziś. Chrześcijańskie zaduszki nałożyły się na dziady. Jarego Święta, pogańskiej równonocy wiosennej, nie udało się wytępić, i po wiekach zostało zaakceptowane pod postacią topienia Marzanny. Wciąż świętujemy często w tym samym czasie, co nasi przodkowie przed 966 r., tyle że nadajemy tym rytuałom inne znaczenie. A czasem takie samo.

Ogień i trzeba

Scott Simpson mówi, że w Polsce są trzy aktywne i zarejestrowane rodzimowiercze związki wyznaniowe, spośród których dwa działają na ogólnokrajową skalę (Rodzimy Kościół Polski i Rodzima Wiara). Łącznie reprezentują ok. 15 proc. członków ruchu. Prawdopodobnie organizacji będzie więcej: dwie kolejne zbierają podpisy pod wnioskiem o rejestrację. – Wielu aktywnych rodzimowierców działa w społecznościach nieformalnych lub zarejestrowanych np. jako fundacje. Ta religia nie przejawia szczególnego zainteresowania hierarchiczną czy zunifikowaną strukturą – wyjaśnia Simpson.
Jan Gosiewski ma 34 lata, jest żercą, kapłanem Rodzimego Kościoła Polskiego. Został wychowany w rodzinie chrześcijańskiej, ale od dziewięciu lat jest związany z RKP. Pytam go, w jaki sposób trafił na rodzimowierstwo.
– Moje poszukiwania wypłynęły z wewnętrznej potrzeby, a nie z namów znajomych. Gdy miałem 10 lat, wyjechałem na obóz harcerski. Przez miesiąc mieszkaliśmy w lesie. Mijały dni, a ja słyszałem coraz wyraźniej, że las odpowiada na moje potrzeby duchowe. Rozpalaliśmy ogień, siedząc w kręgu, a ja czułem, jaką moc ma płomień, on przyciągał mnie. Po raz pierwszy byłem blisko przyrody. Od tego czasu spędzałem w ten sposób kolejne wakacje – odpowiada mi Jan. Podczas nocy Kupały, najkrótszej w roku, zawsze ciągnęło go do ognia. Lubił sam rozpalić ognisko i siedzieć tak do rana. Czuł, że w ten sposób nabiera energii. W końcu odkrył Rodzimy Kościół Polski i znalazł to, czego szukał: czujących podobnie ludzi, obrzędy, muzykę, ogień, bliskość natury.
– Znam Biblię i wiem, że nasze słowiańskie realia są zupełnie inne niż realia ludów pustyni, wśród których ta księga powstała. Pustynia to miejsce oderwane od przyrody, a my jesteśmy ludem lasów i puszcz. W chrześcijaństwie drażnił mnie wszechobecny żal, poczucie winy. Tymczasem otacza nas przyroda, ona nie pozwala żałować, bo nieustannie się zmienia, jest cykliczna, nie linearna.
Codzienność rodzimowierców wygląda różnie. Nie spotykają się na cotygodniowych mszach, a jedynie kilka razy do roku na najważniejszych świętach. Ich codzienna modlitwa nie musi mieć określonej formy. Dla Jana bogowie są jak bogaci sąsiedzi: oni mają wszystko, my niewiele. Nie są dla rodzimowierców panami, więc wierni nie klękają przed nimi podczas obrzędów. Starają się po prostu żyć z nimi w zgodzie.
Gosiewski mówi mi, że jego ulubionym świętem jest Kupała.
– Jak świętujecie?
– Zataczamy krąg, pośrodku zapalamy święty ogień, po czym składamy do ognia trzebę.
– Czyli?
– Trzeba to ofiara. Składamy ją z miodu, mąki, kaszy, maku, piwa, wina, chleba. Mięsa raczej nie.
– Komu składacie tę ofiarę?
– Bogom, przodkom, duchom miejsca. Tak robimy w Rodzimym Kościele Polskim, ale obchody u innych rodzimowierców mogą nieco się różnić. To nie religia dogmatyczna. Nikt nam nie mówi, jaki powinien być rodzimowierca, żeby osiągnąć zbawienie.
– A co dzieje się z człowiekiem po śmierci?
– Wierzę, że los duszy po śmierci jest podzielony, składa się ona przynajmniej z dwóch części. Jedna idzie do Nawii, gdzie zostaje z przodkami, a druga do Wyraju i ta odradza się w rodzie. Sami po części jesteśmy swoimi przodkami, bo dusza się w części reinkarnuje. Do dziś u Słowian popularnym jest nazywanie dziecka imieniem dziadka, to pozostałość po naszych wierzeniach.
Gosiewski nie wyklucza, że są też inne słuszne odpowiedzi, że różni ludzie podążają do bogów różnymi ścieżkami. Polscy rodzimowiercy nie są jednorodną grupą. Ich reguły różnią się od siebie – tak jak różnią się dogmaty różnych odłamów chrześcijaństwa czy islamu. Żaden bóg nie podyktował im świętej księgi (nasi przodkowie nie mieliby zresztą jak jej zapisać), za świętą księgę uważają świat dookoła, z którym chcą żyć w harmonii. Składają ofiary, modlą się do Świętowita, Swaroga, Peruna, Welesa, Mokoszy. Jednocześnie spierają się, czy są monoteistami, czy politeistami. To wszystko jeden bóg, Natura, o wielu obliczach, czy wielu bogów? Polski umysł, przyzwyczajony do religii księgi, religii objawionych, zaczyna się niecierpliwić, gdy nie otrzymuje prostych odpowiedzi.
– Po złożeniu ofiar wznosimy toasty w rogu, niektórzy ulewają trochę do świętego ognia. Później skaczemy przez płomienie, bo Kupała to też święto oczyszczenia. A potem, gdy już bogowie i przodkowie są radzi, zaczynamy biesiadę. U nas nie ma postu, nie ma umartwiania się, nasze święta są radosne, huczne, a niektóre pełne nostalgii jak dziady.
W jego rodzinie nikt nie jest rodzimowiercą i nie zamierza naciskać na córkę, gdy ta podrośnie, żeby poszła w jego ślady. Choć, podkreśla, jest już sporo rodzin rodzimowierczych, w których wiara przechodzi z rodziców na dzieci.
– Znajoma opowiadała mi, jak w klasie jej córeczki nauczycielka kazała zrobić plakat o Wielkanocy. Córeczka odpowiedziała: „Ale ja nie jestem katoliczką, tylko rodzimowierczynią”. Nauczycielka kazała jej zrobić więc plakat o Jarych Godach i udało się: dostała wysoką ocenę – mówi mi Gosiewski.

Tradycja czy diabły

Ratomira Wilkowskiego, żercę, pytam, co według ich etyki jest dobre, a co złe. Tłumaczy mi, że rodzimowiercy kierują się regułą: „Czyń co chcesz, bylebyś przy tym nie krzywdził innych”. Czyn szkodliwy dla innych należy zrównoważyć pożytecznym. Nie znają pojęcia abstrakcyjnego grzechu, tak ważnego dla katolików, żydów czy sunnitów. Nie lubią popadać w sztywny dogmatyzm, zamiast tego kierują się fundamentalnymi regułami, tożsamymi dla wielu kultur: nie zabijaj, nie kradnij, nie kłam, szanuj przodków. I powtarzają: „Nie jesteśmy dziwakami biegającymi półnago po lesie!”.
Polskie prawo nie pozwala im na pogrzeby zgodne z obyczajem przodków, którzy palili zwłoki na stosie. Nie robią tego, ale wystarczy kilka kliknięć, by w internecie znaleźć nagranie z pochówku całopalnego – ciało należało do „żercy Dobrosława”, to film Rosji z 2013 r. Użytkownik RodzimaWiara, który go opublikował, pisze pod nim: „Ciałopalenie poza krematoriami jest w Rosji (podobnie jak w Polsce) zakazane. Dlatego też wielu uczestników pogrzebu było później przesłuchiwanych przez rosyjską milicję. Doszukiwano się również w uroczystości nacjonal-ekstremizmu. W Polsce rodzimowiercy również dążą do tego, by respektowano ich wiarę i zezwolono na tradycyjną kremację zwłok”.
– Czy macie własne świątynie? – pytam Ratomira Wilkowskiego.
– Tak. Pierwszą powstałą w Polsce jest istniejący od lat chram mazowiecki, znajdujący się na prywatnej działce pod Warszawą. To półotwarta, zadaszona drewniana konstrukcja z posągiem Świętowita. Zbieramy też środki w ramach projektu „Rodzimowiercy na swoim”, by stworzyć od podstaw ogólnodostępną świątynię. Zebraliśmy już pokaźną sumę.
– Czujecie się dyskryminowani?
– Teoria równego traktowania wobec prawa wszystkich wyznań zdecydowanie rozmija się z praktyką. Przypadki dyskryminacji na tym tle można mnożyć – odpowiada żerca.
Podaje mi ich kilka. Mnie najbardziej dziwiło zawsze, dlaczego pogańskie – jeszcze z czasów celtyckich – rzeźby z Góry Ślęży stoją niezabezpieczone lub zabezpieczone tak marnie. Niedźwiedź czy Panna z rybą powstały kilkaset lat przed Chrystusem. Nie ma w Polsce zbyt wielu starożytności, tymczasem nie wymaga zbyt wiele wysiłku, by podpisać się na nich długopisem czy zgasić na nich papierosa. Wilkowski też pisze mi o Ślęży, jego zdaniem urządzenie tam obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski („chrzest Polski” zapisuje w cudzysłowie) na świętym miejscu osób, których wiara została przemocą wykorzeniona, jest „co najmniej niestosowne”. Mówi mi też o gminie Linia na Kaszubach.
Sprawdzam, co się tam wydarzyło. 10 lat temu w 13 sołectwach gminy ustawiono 13 figur przedstawiających postaci z kaszubskich wierzeń rodzimowierczych (Pólnica, Szemicha, Grzenia, Purtka, Lubiczka). Wykonał je miejscowy rzeźbiarz, stały się atrakcją turystyczną. Bestiariusz latami jednak niszczał, niektóre rzeźby należało odnowić. I zaczął się problem, bo nie wszystkim podobało się, że w ich wioskach stoją „demony”.
W „Magazynie Kaszuby” opisywał to Tomasz Słomczyński. Najpierw miejscowy ksiądz apelował do Jezusa i Matki Boskiej, by rozprawili się z bogami przedchrześcijańskimi: „Modlę się do Pani Sianowskiej, Królowej Kaszub, o pomoc w usunięciu rzeźb demonów w gminie Linia. Chryste, który wiesz, co kryje się w głębi ludzkich serc, zmiłuj się nad nami. Panie Jezu, który wciąż zabiegasz o nasze nawrócenie, zmiłuj się nad nami”. Później było zebranie wójta (popiera figury) z mieszkańcami (podzieleni). Słomczyński notował krzyki z sali: „Stawiacie pomniki demonom, przecież to zło!”; „Była pani w Gdańsku przy fontannie Neptuna? To też demon!”; „Modlić się do kościoła idźcie”; „Co wam przeszkadzają figurki!”. Słomczyński: „Przód sali to przeciwnicy figur, chcą ich usunięcia. Tył sali to zwolennicy figur, chcą ich pozostawienia. Przód sali bije sobie brawo, tył sali – sobie”. I dalej zgromadzeni: „Te rzeźby to jest nasze kaszubskie dziedzictwo!”; „Jakie dziedzictwo? Chrześcijaństwo to jest nasze dziedzictwo!”; „A zabawki, jakie kupujesz dzieciom? Diabełka też mu kupujesz!”; „Ja diabełka nie kupuję!”; „My was kochamy, naprawdę, wybaczamy wam, tylko zróbcie wszystko, żeby pozbyć się demonów!”. W części sołectw mieszkańcy są za figurami, w części przeciw. W jednym z nich proboszcz już ustawił figurkę Jezusa na miejscu kaszubskiej figurki. Rodzimowiercy przypatrują się tej sprawie z daleka i protestują. Pytają, co to ma wspólnego z równością wyznań. Miejscowi chrześcijanie są podzieleni, sprawa jest w toku.
– Przybywa wam wyznawców? – pytam Wilkowskiego.
– Rodzimowierstwo nie jest zasadniczo systemem misyjnym, ale tak, od dłuższego już czasu odnotowujemy sukcesywny, stały przyrost członków.
Nauczyciel angielskiego z Tychów Marcin Melon napisał książkę o przygodach komisarza Achima Hanusika, który walczy z postaciami z górnośląskiej mitologii: bebokami, strzygami czy utopcami. Umieścił tam scenę rozmowy Hanusika ze skarbkiem – dobrym duchem strzegącym kopalń. Smutny skarbek tłumaczył: „My żyjemy ino wtynczos, jak w nos fto wierzi, jak ô nos kto goda. A co bydzie zy mnōm, jak już zawrōm ôstatnio gruba (kopalnię)?”. Przypomniałem sobie tę scenę, czytając o słowiańskich bogach. Jeśli bowiem ich siła rzeczywiście zależy od liczby wyznawców, to w Polsce Światowit i Perun raczej nie mają się o co martwić.