Trzeba jednak pamiętać, że nawet te najśmieszniejsze memy podlegają ochronie prawa autorskiego, a ich nieprawidłowe używania może skończyć się na sali sądowej. Tak stało się pod koniec roku 2019 r., w gliwickim Sądzie Okręgowym, gdzie zapadł przełomowy wyrok dotyczący właśnie memów.
Sprawa dotyczyła naruszenia prawa autorskich przez firmę, która do stworzenia reklamującego ją obrazka, wykorzystała grafikę bez pozwolenia jej autorki. Wyrok co prawda nie jest prawomocny i najpewniej czeka nas apelacja, ale prawnicy reprezentujący poszkodowaną, przyznają że „jeśli linia orzecznicza w podobnych stanach faktycznych utrzyma się, będzie to z pewnością rewolucja w mediach społecznościowych, gdzie nie tylko firmy, ale i prywatni użytkownicy chętnie korzystają z grafik, rysunków czy fotografii chronionych prawem autorskim”
Czy memy są legalne?
Autorem pojęcia "mem" jest najprawdopodobniej Richard Dawkins - brytyjski teoretyk ewolucji biologicznej związany z Uniwersytetem Oxfordzkim. W morzu definicji najbardziej intrygująca jest ta, mówiąca że "mem" to "podstawowa jednostka informacji kulturowej, która, podobnie do genów, powiela się, mutuje i podlega działaniu doboru naturalnego".
Memy internetowe (ang. memes) to komunikaty obrazkowe składające się zazwyczaj ze zdjęcia (bądź rysunku czy grafiki) opatrzonego najczęściej żartobliwym podpisem. Memy pamiętają początki internetu, jednak źródeł ich popularności należałoby szukać w odmętach amerykańskich imageboard’ów, takich jak choćby 4chan. Z bardziej technicznego punktu widzenia istota internetowych memów sprowadza się do wykorzystania istniejącego już utworu w postaci np. fotografii oraz zmiany jego wydźwięku.
Sprawa komplikuje się gdy spróbujemy wpisać mem w ramy wyznaczone przepisami prawa autorskiego. Wiążę się to z niedostosowaniem polskich norm legislacyjnych do otaczającej nas rzeczywistości - prawo po prostu nie nadąża za rozwojem cyfrowej komunikacji. Możemy się jednak pokusić o zakwalifikowanie memów do kategorii tzw. utworów zależnych, czyli będących opracowaniem cudzego dzieła (np. adaptacja, tłumaczenie, przeróbka). Należy jednak pamiętać, że aby móc skorzystać ze stworzonego przez nas opracowania, wymagana jest zgoda twórcy utworu pierwotnego - w przypadku memu, będzie to autor zdjęcia lub grafiki, którą zamierzamy przerobić. Dodatkowo prawo nakłada na twórców memów obowiązek wymienienia twórcy i tytułu utworu pierwotnego na każdym egzemplarzu opracowania. Jak łatwo się domyślić, regulacje w tym zakresie są martwe - przygotowując się do pisania niniejszego materiału, udało znaleźć mi się tylko kilka memów, które spełniałyby warunki korzystania z utworów pierwotnych. Czy to znaczy, że niepodpisane memy powstały z naruszeniem praw autorskich twórców utworów stanowiących tło?
Teoretycznie tak, jednak nie słyszałem jeszcze o sytuacji, w której autor pierwotny wysuwał jakiekolwiek roszczenia wobec twórcy mema. Prawdopodobnie jest to spowodowane rozproszeniem odpowiedzialności, a także faktem, że znalezienie autora, zwielokrotnionego później obrazka jest praktycznie niemożliwe. Na szczęście ustawodawca zdaje się dostrzegać problem, a co za tym idzie potrzebę uregulowania kwestii internetowej twórczości, o czym świadczy tzw. duża nowelizacja prawa autorskiego.
Przyjęty w 2015 r. pakiet przepisów miał na celu uzupełnienie regulacji dotyczących dozwolonego użytku, poprzez uelastycznienie tzw. "prawa cytatu". Jak to ma się do memów? Wprowadzony przepis art. 29, dopuszcza możliwość skorzystania z istniejącego już utworu, na potrzeby parodii, pastiszu czy karykatury w zakresie uzasadnionym prawami tych gatunków twórczości. Nie znaczy to, że wcześniej takie zapożyczenia były niedozwolone, jednak przepis traktujący o prawie cytatu był zbyt ogólny i nieprzystający do nowych form kulturotwórczego wyrazu. Bez wątpienia internetowy mem, może zostać sklasyfikowany jako forma parodii, co prowadzi do konkluzji, że to właśnie ten przepis powinien być stosowany w kontekście tego zjawiska.
Pamiętając, że prawo cytatu jest jedną z form dozwolonego użytku, należy pamiętać, że trzeba podać imię i nazwisko twórcy, oraz źródło z którego pochodzi wykorzystywana przez nas praca.
Berlińskie techno w sądzie
Jak wspomniałem sprawy, w których wysuwane roszczenie ma swe źródło w naruszeniu praw autorskich przy tworzeniu mema, należą do rzadkości. Sytuacja wygląda inaczej, gdy mamy do czynienia z memem, zawierającym wizerunek konkretnej osoby. Wizerunek osoby fizycznej jest jej dobrym osobistym, a prawo do jego rozpowszechniania zależy od zgody tej właśnie osoby. Od żelaznej zasady istnieją dwa wyjątki. Nie potrzebujemy zgody, gdy wizerunek przedstawia osobę powszechnie znaną, a zdjęcie wykonano w związku z pełnieniem przez tę osobę funkcji publicznych oraz w przypadku gdy osoba stanowi jedynie szczegół całości, takiej jak zgromadzenie, krajobraz, publiczna impreza. Te wyjątki podlegają rzecz jasna pewnym ograniczeniom, w zakresie przedstawiania wizerunku osoby np. w obraźliwym czy wulgarnym kontekście.
Europejskie sądy coraz częściej rozpatrują sprawy dotyczące właśnie ochrony wizerunku. Jednym z najgłośniejszych w ostatnich latach było postępowanie z powództwa niejakiego "Techno Wikinga". W 2000 r., w czasie parady techno w Berlinie, kamera, za którą stał Matthias Fritsch uchwyciła wysoką, umięśnioną, postać, która swoją posturą oraz rysami twarzy przypominała mitycznego wikinga. Charakterystyczny dla tego typu imprez taniec "Techno Wikinga" przykuł uwagę użytkowników internetu, a oryginalne nagranie nabiło ponad 16 mln wyświetleń. Z miejsca zaczęły powstawać memy i przeróbki filmu, a popularność "Wikinga" zaczęła być wykorzystywana do sprzedaży gadżetów przedstawiających wizerunek, wtedy jeszcze, anonimowego mężczyzny.
Autor filmu przez wiele bezskutecznie szukał osoby, której wizerunek utrwalił w hitowym ujęciu. W 2009 r. "Techno Wiking" znalazł się sam - Fritsch otrzymał wezwanie, w którym Wiking, za pośrednictwem swoich prawników zażądał, aby ten przestał pobierać korzyści majątkowe za, jego zdaniem, nielegalnie rozpowszechniony materiał. Fritsch zastosował się do tego wezwania, co nie przeszkodziło "Wikingowi" w wytoczenie powództwa. W pozwie zażądał usunięcia wszystkich kopii nagrania oraz innych dzieł powstałych pod wpływem filmu Fritscha. Dodatkowo wniósł o zasądzenie zadośćuczynienia w wysokości 25 tys. euro. Sprawa toczyła się przez ponad rok i w 2013 r. Sąd Krajowy w Berlinie wydał wyrok, nakazujący autorowi filmu zapłatę 8 tys. euro (dochód z mema) na rzecz "Wikinga", pokrycie części kosztów sądowych oraz zaprzestanie wykorzystywanie wizerunku powoda - pod groźbą kary w wysokości 250 tys. euro. Ponadto stwierdzono, że doszło do naruszenia praw do wizerunku, a autor upubliczniając nagranie bez zgody zainteresowanego, działał niezgodnie z obowiązującymi przepisami.
Co ciekawe orzekający sąd oddalił powództwo w zakresie żądania zadośćuczynienia za "ból i cierpienie" spowodowane, zdaniem "Wikinga", rozpowszechnieniem jego wizerunku. Nie uwzględniony przez sąd I instancji element powództwa stał się podstawą, do odrzuconej apelacji niezadowolonego tancerza. Warto wskazać, że orzeczenie ma zastosowanie wyłącznie do Matthiasa Fritscha i nie dotyczy innych osób, które posłużyły się wizerunkiem "Techno Wikinga". W celu trwałego i całościowego usunięcia swojego wizerunku, "Wiking" musiałby osobno pozwać wszystkich, którzy ten wizerunek wykorzystali.
Aż do 2015 r. tożsamość "Techno Wikinga" pozostawała tajemnicą - po wielu latach poszukiwań (do tego celu wynajęci zostali prywatni detektywi) dziennikarzom irlandzkiego Waterford Whispers News udało się dotrzeć do niemieckiego biologa Gunthera Ackermana, który po latach, publicznie ujawnił swoją tożsamość. Na koniec warto wspomnieć, że po całej sądowej batalii Matthias Fritsch nakręcił film dokumentalny, opisujący całe zamieszanie związane z postacią "Techno Wikinga". Film udostępniony przez autora można zobaczyć poniżej.
Publikacja powstała w ramach społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura