Nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej szybko uzyskały status znaczącego wydarzenia międzynarodowego. Stało się tak z kilku powodów. Amerykańska kultura popularna przeżywała w latach 30., 40. i 50. gigantyczny globalny wzrost, w czym pomogła II wojna światowa. Filmy produkowane w Hollywood były produktem flagowym tej amerykańskiej inwazji kulturalnej, a Oscar – jej najmocniejszymsymbolem.
Magii nie oparły się nie tylko kraje Europy Zachodniej, Ameryki Południowej i Azji, lecz także kraje socjalistyczne. I choć próbowano stworzyć konkurencyjne wobec niego nagrody, począwszy od londyńskich nagród BAFTA przez Cezary, hiszpańskie Goye i system festiwali filmowych, Oscary pozostały najważniejsze. Szybko też przeszły do kontrofensywy, anektując częściowo kinematografie inne niż amerykańska. W najlepszej sytuacji znaleźli się Brytyjczycy. Ich filmy realizowane w tym samym języku co hollywoodzkie produkcje zdobyły jak dotąd sporo Oscarów w najważniejszych kategoriach. Jak widać 1776 r. w kulturze nie zniósł więzów między byłą metropolią i kolonią, a przynajmniej w tematyce filmowej związek wciążtrwa.
Sposobem na docenienie filmów innych niż amerykańskie czy brytyjskie (o ile ich językiem jest inny niż angielski) stał się Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Po raz pierwszy przyznano go w 1947 r. sztandarowemu dziełu włoskiego neorealizmu, „Dzieciom ulicy” Vittoria De Siki. Przez pierwszych 10 lat była to przyznawana arbitralnie nagroda o charakterze honorowym i dostawały ją wyłącznie znane filmy włoskie, japońskie i francuskie. Francuzi i Włosi przodują zresztą do dziś zarówno w ilości nominacji, jak i przyznanych statuetek. To kraje z największą liczbą uznanych również w Ameryce reżyserów, aktorów iscenarzystów.
Francuzi i Włosi niemal nie potrzebują ogólnonarodowych promocji i praktycznie nie ma roku, by jakaś ich produkcja nie dostała przynajmniej nominacji. To także aktorom z tych krajów udało się przekroczyć niewidzialną barierę i otrzymać nagrody w kategoriach tradycyjnie zarezerwowanych dla aktorów mówiących w swoim filmie po angielsku. Stało się tak w wypadku Sophii Loren w 1959 r. („Matka i córka”), Roberta Benigniego w 1999 r. („Życie jest piękne”) oraz Marion Cotillard w 2008 r. za rolę w filmie „Niczego nieżałuję”.
Wśród nominowanych za rolę aktorską była także Polka, dyrektor warszawskiego Teatru Żydowskiego Ida Kamińska, która w 1968 r. została nominowana za czechosłowacki film holokaustowy „Sklep przy głównej ulicy”. Wracając jednak do przyczyn sukcesów Francuzów i Włochów, renoma ich kinematografii wystarczała czasem również do obdzielenia sukcesami innych. Jean-Jacques Annaud w połowie lat 70. swoim naprawdę francuskim filmem „Czarne, białe i w kolorze” reprezentował Wybrzeże Kości Słoniowej i pokonał w konkurencji nie tylko polskie „Noce i dnie”, lecz także film francuski, nominowany nieco na przekór jemu. Francuskie filmy przyniosły też laury Algierii czyAustrii.
Pozostałe kinematografie bazowały głównie na renomowanych nazwiskach – Szwedzi zawdzięczają swoje Oscary Ingmarowi Bergmanowi, Duńczycy Billemu Augustowi, a Hiszpanie – Pedro Almodóvarowi. Oscar dla najlepszego filmu zagranicznego był nagrodą jak na amerykańskie warunki względnie sprawiedliwie uwzględniającą czynniki geograficzne. Dość szybko doceniono kinematografie japońską i indyjską, ale już Chińczycy musieli zaczekać na wzrost zainteresowania ich kulturą w latach80.
Kinematografie socjalistyczne także dość prędko znalazły uznanie. Najpierw Jugosławia, a potem Polska (nominacja dla „Noża w wodzie” Romana Polańskiego w 1963 r. to pierwsze tego typu wyróżnienie dla państwa z Układu Warszawskiego). Na tym jednak nasze szczęście się skończyło. Mimo licznych nominacji swoje Oscary dostali najpierw Czesi i Słowacy (za dobrze promowane nieduże filmy historyczne), Sowieci (aż trzy: za epicką adaptację „Wojny i pokoju”, koprodukowany z Japonią „Dersu Uzała” i „Moskwa nie wierzy łzom”) oraz Węgrzy za zasadniczo niemiecki film „Mefisto”. Polska czekała na swojego Oscara aż do 2015 r., kiedy pecha przełamała „Ida” PawłaPawlikowskiego.
Promocja nieanglojęzycznego filmu i zdobycie Oscara nigdy nie odbywało się w myśl podobnych zasad. Zdarzało się, że stała za tym gigantyczna machina promocyjna, jak w wypadku filmu holokaustowego „Fałszerze” (2008 r.) z Austrii, który zmiażdżył znacznie lepsze towarzystwo, w tym „Katyń” Andrzeja Wajdy. Machina promocyjna jednak nie może zaszkodzić. Nigdy nie dowiemy się, czy „Noce i dnie” mogłyby pokonać „Czarne, białe i w kolorze” w 1976 r., gdyby „Film Polski” wydrukował foldery w języku angielskim. Na pewno pomagają znane nazwiska i rozpoznawalność danego kraju. Polskę jak dotąd kojarzono głównie z historią i takie też filmy nagradzano. Wyjątkiem był „Nóż w wodzie” oraz tegoroczny nominant „Boże Ciało” JanaKomasy.
Komasa naśladuje Polańskiego w jeszcze jednym. Nie jest wprawdzie debiutantem, ale dla Hollywood jest artystą jak dotąd nieznanym. Polska kinematografia otrzymała właśnie piątą nominację w ciagu 12 lat. Dzieje się tak z kilku powodów. Pierwszym jest spora rozpoznawalność polskiego kina w międzynarodowym środowisku filmowym, a to ono coraz mocniej decyduje o nominacjach w kategorii przemienionej w Najlepszy film międzynarodowy. Pojawiło się jednak coś nowego: stabilny system finansowania, moda na polskie kino i jego profesjonalna promocja za granicą.
Sukcesy Agnieszki Holland czy Pawlikowskiego napędzają sukcesy młodego pokolenia, do którego należy Komasa. Pojawia się długie trwanie i dobra kontynuacja, która w latach 80. uległa zerwaniu, a teraz nic jej nie zagraża. Bezprzykładny oscarowy sukces południowokoreańskiego filmu „Parasite”, który stanie się fundamentem promocji kultury koreańskiej w świecie, a co za tym idzie zwiększy popularność Korei jako takiej, jest dowodem, że odpowiednio promowane ciekawe kino może być doskonałym narzędziem polityki kulturalnej. Warto, byśmy sobie wzięli te doświadczenia doserca.