Od kilku lat trwa w Polsce niezwykle ciekawy proces tkania nieoczywistej narracji historycznej. Oddolnie, wbrew oficjalnej, antykomunistycznej poprawności politycznej, powstają kolejne elementy nowego obrazka. Mamy tu inne spojrzenie na początki Polski Ludowej.
Książka Roberta Nowaka to wręcz modelowy przykład tego zjawiska. Lewicowy publicysta i aktywista lokatorski opisuje proces odbudowy polskiej stolicy z wojennych zniszczeń. Robi to dwutorowo. Po pierwsze, przypomina zasługi, jakie w koordynacji tego bezprecedensowego przedsięwzięcia miało Biuro Odbudowy Stolicy – powołana do życia w 1945 r. dekretem Krajowej Rady Narodowej organizacja publiczna o szerokich kompetencjach, dobrym przygotowaniu teoretycznym, a także szerokich uprawnieniach płynących z samej góry. Nie jest to pierwsza książka na ten temat, która się ostatnio ukazała.
W 2018 r. Czarne wydało np. „Towarzysza Odbudowy” – biografię urbanisty Józefa Sigalina – jednej z najważniejszych postaci BOS-u. Publikacje na ten temat są wybuchowe, bo podważają obowiązującą od 30 lat antykomunistyczną narrację o stalinizmie jako najczarniejszym z okresów we współczesnej historii Polski – gdy wszystko było albo brutalne, albo zwyczajnie głupie i źle zorganizowane.
Nowak nie poprzestaje na polemice z czarno-białym antykomunizmem łączącym cały dzisiejszy establishment opiniotwórczy – od IPN-u w wersji hard (PiS) po opcję soft spod znaku Platformy Obywatelskiej. „Powstanie z ruin” to także – a może nawet przede wszystkim – pionierska opowieść o ludowym wkładzie w odbudowę stolicy z wojennych zniszczeń. Kto odbudował? – pyta autor. Przecież nie robili tego komunistyczni dygnitarze. Oni mogli rzecz co najwyżej zaplanować i koordynować. Ewentualnie zapewnić źródła finansowania. Ale całe przedsięwzięcie nie byłoby możliwe bez niesamowitego wręcz zaangażowania ze strony mieszkańców Warszawy. Inicjatywy absolutnie niemożliwej do powtórzenia w warunkach pokojowej normalności.
Jest jeszcze trzeci powód, dla którego książka Roberta Nowaka jest wyjątkowa oraz niezwykle aktualna. Wszystko z powodu kontekstu, jakim jest dramat warszawskiej reprywatyzacji. Przypomnijmy: od kilkunastu lat w stolicy trwa niekontrolowany proces przekazywania nieruchomości w ręce ich przedwojennych właścicieli – lub też osób, które w różny (nie zawsze legalny) sposób weszły w posiadanie roszczeń do tej własności. Postępowania te toczą się w sposób chaotyczny – a to z powodu braku ogólnych uregulowań oraz woli politycznej, by je uchwalić. Ten dziki charakter reprywatyzacji sprawia, że staje się ona domeną silniejszego – wygrywają zazwyczaj ci, których stać na prowadzenie skomplikowanych i drogich procesów prawnych. Zaś ci, którzy miasto faktycznie odbudowali, zazwyczaj przegrywają. Przez lata sądy rozstrzygające w sprawach reprywatyzacyjnych, a także politycy i urzędnicy, którzy mieli tu cokolwiek do powiedzenia, pozostawali ślepi na argument o ludowym charakterze odbudowy Warszawy. „Sprawiedliwość” miała powrócić do mitycznego punktu zero, którym był wybuch II wojny światowej.
Na szczęście książki takie jak „Powstanie z ruin” zmieniają reguły gry. Są jak kropla drążąca skałę. Czytając je widzimy, że może wysiłki organizacji lokatorskich oraz działaczy i aktywistów politycznych nie są skazane na wieczne przegrywanie. Oby.