Zamożny niegdyś twórca, który nie płacił składek, dostaje dziś głodową emeryturę. Nowy system ma sprawić, że artystę będzie stać na godną starość.
Dziennik Gazeta Prawna
Krótko przed wyborami parlamentarnymi na muzyków, filmowców i literatów padł blady strach, że rządzący będą chcieli weryfikować, kto może uprawiać zawód artysty. Jak się okazało, nie chodziło jednak o to, że bez stosownej legitymacji nie będzie można nagrać płyty, nakręcić filmu czy wydać książki. Ustawa o statusie artysty zawodowego, nad którą prace trwają od dwóch lat pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ma wprowadzić nowy system ubezpieczeń dla artystów. Nawet stali krytycy poczynań ministra Piotra Glińskiego tym razem stanęli po jego stronie. Pisarze Jacek Dehnel i Zygmunt Miłoszewski uspokajali koleżanki i kolegów po fachu, że projekt ma im poprawić warunki bytu, a nie utrudnić życie. „Przy wszystkich moich zarzutach do PiS-u (…) ta akurat ustawa jest pierwszą bodaj po 1989 r. próbą całościowego podejścia do sytuacji socjalnej twórców w Polsce” – pisał w mediach społecznościowych Dehnel.
System ma obejmować tylko artystów zawodowych, którzy utrzymują się ze sztuki i posiadają określony dorobek.
– W gronie wszystkich artystów mamy podgrupę twórców, których większość dochodów pochodzi z działalności artystycznej – tłumaczy mi Zygmunt Miłoszewski. – Są wśród nich również osoby nieobjęte ubezpieczeniem, ale chętne, aby z takiego świadczenia korzystać, w tym ubodzy twórcy, którym nowy system ma pomóc dopłatami do składek emerytalnych.
Aby szykowana ustawa mogła ucywilizować emerytury dla artystów, najpierw trzeba było policzyć, ilu ich jest.

Wielozadaniowi zawodowcy

W grudniu 2018 r. pracownicy Centrum Badań nad Gospodarką Kreatywną przy Uniwersytecie SWPS pod kierunkiem prof. Doroty Ilczuk przygotowali na zlecenie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina raport „Szacowanie liczebności artystów, twórców i wykonawców w Polsce”. Poczynili kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, zawęzili analizę do osób aktywnie wykonujących pracę twórczą czy artystyczną, nie uwzględniając pracowników biurowych, organizacyjnych czy technicznych, którzy też przynależą do sektora kulturalnego. Po drugie, wzięli pod lupę osoby utrzymujące się z działalności twórczej (minimum 50 proc. dochodów domowego budżetu z tego źródła). Wreszcie po trzecie, brano pod uwagę nie tylko pracowników na umowach o pracę, o dzieło czy zlecenia, lecz także wypchniętych do „szarej strefy” – dlatego ankieterzy pytali respondentów nie o zarobki brutto, tylko wynagrodzenia na rękę.
Od razu okazało się, że niełatwo pogrupować twórców, bo są tacy, którzy łączą wykonywanie zawodu artystycznego z inną pracą, oraz tacy, którzy są artystami wielozadaniowymi, np. aktor teatralny dorabiający grą w filmach czy serialach, znajdujący jeszcze czas na to, aby nagrywać płyty i występować na koncertach. Tam, gdzie nie było możliwe wydzielenie jednego zawodu, stworzono kategorię „interdyscyplinarni”. Trafili do niej np. wszędobylscy performerzy. Dzięki temu udało się wyliczyć współczynnik wielozawodowości. Z badań wynika, że artysta, twórca czy wykonawca średnio wykonuje 2,55 zawodu. I stąd wrażenie, że mamy w Polsce tak wielu twórców.
Zgodnie z szacunkami zespołu prof. Ilczuk całe środowisko liczy około 60 tys. osób. Najwięcej jest muzyków (19 tys.), architektów (12,5 tys.) i artystów sztuk wizualnych (12 tys.), a najmniej twórców ludowych (1,4 tys.) oraz interdyscyplinarnych (350). W badaniu uwzględniono kilka nowych zawodów, tj. artysta burleski (30), kurator sztuki, kolorysta filmu (po 100) czy autor tekstów piosenek (370). Z raportu wyłączono natomiast zawody dydaktyczne, ponieważ trudno wyodrębnić z edukacji artystycznej jej część twórczą. Zabrakło też tych związanych z rzemiosłem artystycznym (np. lutników, jubilerów, modelarzy, złotników czy budowniczych instrumentów), gdyż dla tych profesji są wypracowane uregulowania prawne.
Badania wykazały, że najwięcej najstarszych twórców (po 46. roku życia) zajmuje się literaturą i sztukami wizualnymi, a najmłodszych (przed 35. rokiem życia) można spotkać w gronie tancerzy. Wiek ma też wpływ na ich przynależność do organizacji. Im starszy artysta, tym silniejszą ma potrzebę stowarzyszania się pod szyldem instytucji, która będzie chronić jego interesy. Młodsi nie znajdują na to czasu lub narzekają na brak ciekawej oferty w postaci zrzeszenia odpowiadającego ich potrzebom. Zawód artysty kojarzy się z rolą solisty, toteż nie powinien dziwić relatywnie niski (tylko 40 proc.) odsetek twórców deklarujących swoją obecność w różnych środowiskowych organizacjach. W grupie najlepiej czują się architekci, a najgorzej tancerze.

Być czy bywać

Dla ludzi kultury zarobki to temat wstydliwy. Wprawdzie uchodzą za osoby nieprzeciętnie zdolne i kreatywne, ale materialna wartość sztuki i dochód dla artystów spadają wraz z darmowym dostępem do jej wytworów. Do niedawna uczestnictwo w kulturze miało charakter nobilitujący i było zarezerwowane dla konsumentów, którzy rezerwowali w domowym budżecie środki na zakup książek, płyt czy biletów do teatru lub opery. Dziś chętnie korzystają z kanałów, które nie przynoszą zysku twórcom.
W toku badań pracowników Uniwersytetu SWPS okazało się, że połowa artystów zarabia miesięcznie poniżej 2,5 tys. zł netto, a średnia zarobków na rękę wynosi 3,3 tys. zł. W gronie najlepiej opłacanych – licząc przeciętne wynagrodzenie – są koloryści (9,9 tys. zł), scenografowie filmowi (8 tys. zł) i montażyści (6 tys. zł), a najcieniej przędą twórcy ludowi (1,5 tys. zł), tancerze tańca współczesnego (1,4 tys. zł) i artyści burleski (820 zł). Najczęściej spotykaną formą zatrudnienia jest umowa o dzieło (54 proc.) – w ten sposób pracują głównie tłumacze literatury, aktorzy filmowi i dubbingowi. Przychody z tytułu umowy zlecenia otrzymuje 11 proc. respondentów, a samozatrudnia się 14 proc. Prawie co trzeci twórca przyznawał, że pracuje na czarno, co dotyczy głównie poetów, malarzy, performerów czy cyrkowców.
Zdaniem Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”, który w tym roku opublikował raport „Pełna kultura – puste konta”, ludzie pracujący w sektorze kultury to jedna z najgorzej zarabiających grup zawodowych w Polsce. Autorzy opracowania pokusili się o stworzenie wykazu kosztów życia w Warszawie, uwzględniając tylko takie jak opłaty za wynajem mieszkania, rachunki za media, internet, telefon oraz wydatki na jedzenie, środki czystości, odzież, bilet miesięczny, karnet na siłownię czy dwutygodniowe wakacje w Polsce. Suma miesięcznych wydatków wyniosła 3949 zł. Z wykazu 85 zawodów przebadanych przez pracowników Uniwersytetu SWPS tylko 18 gwarantuje średnie miesięczne uposażenie powyżej tego poziomu.
– Zawód artysty nie jest wysoko oceniany przez społeczeństwo – tak prof. Dorota Ilczuk tłumaczy relatywnie niskie zarobki twórców. – Dominuje myślenie, że artystą zostaje osoba bogata z domu, która zajmuje się sztuką hobbystycznie, więc amatorsko. Modny jest również stereotyp, że – jak śpiewał Kazik – tylko artysta głodny jest wiarygodny, więc działania artystyczne są wynikiem pasji i ktoś, kto je podejmuje, może robić to za darmo. Pamiętam rozmowę z jedną z moich studentek, córką znanego muzyka. Znajomi jej ojca pytali go: „Słuchaj, mój syn się żeni, może wpadłbyś z kapelą i zagrał?”. Z drugiej strony pobrzmiewają mi w głowie słowa jednego z byłych ministrów kultury, że artystą się bywa i że jest to stan ducha. A skoro się bywa, to się nie ceni. Media też nie są bez winy, przedstawiając artystów jako skandalistów i beztroskich utracjuszy. A przecież większość klepie biedę.
Trudno się dziwić, że twórca czuje się osamotniony w walce o swoje prawa do godnego wykonywania zawodu.
– Ta grupa zawodowa jest wyjęta spod opieki państwa, pozostawiona sama sobie, wykluczona – komentuje prof. Ilczuk.

Artysta nie tworzy dla zysku

Odpytywani przez zespół badawczy artyści najbardziej narzekali na złą sytuację materialną i socjalną, w tym na zbyt niskie emerytury. Zdecydowana większość badanych opowiedziała się za obniżoną miesięczną składką ZUS, która zapewnia pakiet podstawowych ubezpieczeń, wprowadzeniem systemu świadczeń medycznych i profilaktycznych w związku ze specyfiką wykonywanego zawodu oraz podniesieniem opłaty od zakupu smartfonów czy tabletów (tzw. opłata reprograficzna, od czystych nośników) i przekazywania jej części na wsparcie dla artystów.
Środowisko od lat zabiega o poprawę warunków pracy i zabezpieczenie bytu najstarszego pokolenia. Już w 2009 r. Związek Zawodowy Twórców Kultury przedstawił projekt ustawy o ubezpieczeniu społecznym twórców kultury i ich rodzin. Postulowano w nim m.in. emeryturę dla osób, które przez co najmniej 35 (mężczyźni) albo 30 lat (kobiety) wykonywały działalność twórczą i osiągnęły wiek emerytalny. Na pokrycie kosztów świadczeń artyści mieliby opłacać składki w wysokości 10 proc. od zadeklarowanego przychodu z tytułu działalności twórczej, a podstawę do wyliczenia świadczenia miał stanowić miesięczny średni przychód z dowolnie wybranych przez twórcę dwóch lat działalności artystycznej, kiedy płacił składki.
W rzeczywistości każdy twórca ze swoim zabezpieczeniem na starość musi radzić sobie sam. Są różne modele przetrwania.
– Prowadzę działalność gospodarczą i z tego tytułu odprowadzam składki, ale jestem szczęściarzem, któremu się chwilowo udało – twierdzi 43-letni Zygmunt Miłoszewski, który ma jeszcze przed sobą wiele lat pracy. – Dla większości artystów funkcjonowanie na zasadzie przedsiębiorstwa, ze stałymi miesięcznymi obciążeniami związanymi z ZUS i prowadzeniem księgowości, jest absolutnie poza zasięgiem. Nasza działalność przynosi dochody, ale jej celem nie jest zysk, dlatego bardzo trudno porównywać ją z inną działalnością biznesową, w której planuje się koszty, przychody i zakłada osiągnięcie zysków. Gdybyśmy chcieli robić dla każdego naszego przedsięwzięcia biznesplan i realizować tylko te projekty, które mają finansowy sens, polska kultura by się zamknęła z dnia na dzień.
Tłumacz literatury Rafał Lisowski (38 lat) odprowadza dobrowolną składkę emerytalno-rentową. – Nie jest to jednak rozwiązanie na całe życie, ponieważ zgodnie z art. 10 ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, „jeżeli okres dobrowolnego objęcia ubezpieczeniami emerytalnym i rentowymi przekracza 10 lat, nie obowiązuje gwarancja wypłaty minimalnego świadczenia, w wypadku gdy stan własnego konta ubezpieczonego nie będzie go zapewniał” – cytuje przepisy Lisowski. – Innymi słowy większość Polaków, pod warunkiem odpowiedniej liczby okresów składkowych i nieskładkowych, ma zagwarantowaną emeryturę minimalną, niezależnie od środków zgromadzonych w ZUS, a ja i inne osoby ubezpieczające się dobrowolnie nie. Nie jest to zatem rozwiązanie systemowe, które byłoby alternatywą dla postulowanego systemu ubezpieczeń dla twórców.

Straszny ZUS i AWS

Przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego od 20 lat działa Komisja do spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców. – Jej zadaniem jest uznawanie działalności za twórczą lub artystyczną i ustalenie daty jej rozpoczęcia, co następuje w formie decyzji zgodnie z ustawą o systemie ubezpieczeń społecznych. Przedmiotowa decyzja wydawana jest na indywidualny wniosek, a wystąpienie do Komisji do spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców jest dobrowolne. Rozstrzygnięcie wniosków dokonywane jest na podstawie dokumentów potwierdzających czas trwania i charakter działalności twórczej bądź artystycznej – wyjaśnia Anna Bocian, rzeczniczka ministerstwa.
Komisja nie prowadzi rejestru osób zaangażowanych w pracę twórczą czy artystyczną. Wiadomo jedynie, że do tej pory wydała 39 743 decyzji (stan na 18 listopada 2019 r.) w indywidualnych sprawach, oceniając, kto jest artystą albo twórcą, a kto nim nie jest. Bywa, że wydaje opinię negatywną, z różnych powodów. Jakich? Tego nie precyzuje. Ani nie prowadzi rejestru odrzuconych wniosków.
Miłoszewski nie występował do komisji. Lisowski także się w niej nie rejestrował.
– Uznanie przez komisję czyjegoś dorobku oznacza zaistnienie obowiązku natychmiastowego opłacenia zaległych składek za wszystkie lata dotychczasowej działalności twórczej, i to w pełnej wysokości równej wysokim składkom dla przedsiębiorców. To rodzi absurdalne sytuacje, kiedy ktoś, kto składa wniosek np. po 10 latach pracy w zawodzie twórczym, jest zmuszony jednorazowo opłacić pięcio- czy nawet sześciocyfrową kwotę. Dla wielu to niewykonalne. Tym właśnie różni się istniejąca komisja od postulowanego systemu, w którym uprawnienia będą nabywane wraz z odprowadzaniem składek, tak jak przy każdej innej formie zatrudnienia. W projekcie ustawy proponuje się, aby sposób weryfikacji artystów zawodowych nie był ocenny. Nie byłoby więc komisji, która podejmowałaby decyzję – mówi Lisowski.
System ubezpieczeń społecznych twórców działał stosunkowo dobrze, dopóki stowarzyszenia zrzeszające artystów odprowadzały za nich składki zdrowotne. Tę regulację zniesiono za rządów AWS, a twórcy zostali zmuszeni do zakładania działalności gospodarczych i ubezpieczania się na własną rękę. Osobom zatrudnionym na etacie (np. w filharmonii) było łatwiej, bo składkę emerytalną opłacał za nich po części pracodawca, ale zatrudniona na umowę o dzieło większość decydowała samodzielnie, czy odprowadzać składki od wynagrodzenia. Wielu nie zbierało na emeryturę, bo składka progresywnie rosła i była poza zasięgiem ich niskich zarobków. Byli też tacy, którzy świetnie zarabiali, ale nie przejmowali się ZUS, więc dostają głodową emeryturę.
– Do 1974 r. artyści nie mieli możliwości płacenia składek emerytalnych. Później taką regulację wprowadzono, ale przez wiele lat składka była groszowa, więc niewiele się tego uzbierało na koncie. Po przemianach ustrojowych, jeśli artysta nie miał umowy o pracę, był skazany na wolny rynek. Jeśli rzadko występował, kombinował, żeby się utrzymać, kupić strój sceniczny lub instrument zamiast płacić coraz wyższe składki emerytalne, na które nie było go stać. Sam przestałem je odprowadzać, bo były za wysokie. Dziś dostaję 1700 zł. Gdybym wtedy się zarzynał i płacił, miałbym teraz może 300 zł więcej – mówi muzyk, który w ciągu 40-letniej kariery tylko pół roku przepracował na etacie.
Jeśli artysta postanowił przejść na emeryturę, a przez lata nie płacił składek (bo np. nie miał etatu), aby otrzymać świadczenie, musiał uregulować zaległe zobowiązania względem ZUS. Stawał wtedy przed dylematem: próbować żyć dalej za oszczędzone pieniądze czy dużą ich część przeznaczyć na rozliczenie niezapłaconych składek, aby dostać niewysoką emeryturę. Według starego systemu należała się twórcom urodzonym przed 1949 r. oraz w latach 1949–1955 pod warunkiem osiągniętego stażu pracy: 20 lat dla kobiet i 25 lat dla mężczyzn. W ustaleniu, od kiedy dana osoba pracuje w charakterze twórcy, pomagała Komisja do spraw Zaopatrzenia Emerytalnego Twórców.
– Dzisiaj jej działalność jest w zasadzie fasadowa, ponieważ termin opłacenia przez artystów zaległych składek do ZUS upłynął z początkiem czerwca 2018 r. Nie mamy więc kogo weryfikować. Sam nie wiem, po co jeszcze jest ta komisja. Zamierzam złożyć rezygnację – mówi jeden z jej członków.

Potrzebny nowy KRUS?

Nowy emerytalny ład ma chronić twórców o najniższych dochodach, stąd pomysł powstania Funduszu Wspierania Artystów Zawodowych i udzielania dopłat do składek emerytalnych. Fundusz ma być zasilany opłatą reprograficzną z tytułu sprzedaży urządzeń, na których można prywatnie słuchać piosenek, oglądać filmy czy czytać książki. Artyści chcą rozszerzenia opłaty o nowy sprzęt (w szczególności o smartfony, tablety, ale też telewizory z funkcją smart-TV) i podniesienia jej z 3 do 6 proc., na co nie chce zgodzić się Związek Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego (ZIPSEE). Bo jak zauważa branża technologiczna, na zmianie ucierpieliby głównie użytkownicy.
– Opłata reprograficzna jest naliczana jako rekompensata dla twórców za kopiowanie ich utworów, a nie za odtwarzanie czy udostępnianie ich za pomocą smartfonów lub tabletów, które nie służą do kopiowania czegokolwiek. Stracą na tym konsumenci, którzy przy wzroście opłaty do 6 proc. muszą się liczyć z podniesieniem cen sprzętu elektronicznego nawet o 18 proc. – przestrzega Michał Kanownik, prezes Związku Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego Cyfrowa Polska. Podkreśla też, że branża cyfrowa nie chce uderzać w interesy twórców, a wręcz wspiera ich w dążeniu do nowoczesnego systemu, który będzie uczciwie wynagradzać artystów za pracę. – Obecny system w wielu obszarach nie jest doskonały, co przekłada się na to, że część pieniędzy, które powinny trafić do kieszeni artystów, wcale tam nie trafia. Niestety samo podniesienie opłaty reprograficznej nie wpłynie na lepszą sytuację twórców – uważa Kanownik.
Wedle projektu 45 proc. opłaty od czystych nośników trafiałoby na Fundusz Wspierania Artystów Zawodowych, a pozostała jej część – tak jak dotychczas – byłaby przekazywana organizacjom zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i pokrewnymi, które wypłacają twórcom tantiemy z tytułu ich działalności. Aby zapewnić funduszowi wypłacalność, zanim znajdą się tam przewidywane środki z podniesionej opłaty reprograficznej, Skarb Państwa ma w przyszłym roku wesprzeć twórców 100 mln zł dotacji, która w ciągu kolejnych ośmiu lat ma się ustabilizować na poziomie 8 mln zł. Takie są założenia ustawy. Z dopłaty do składek mogliby skorzystać zawodowi twórcy, którzy w ubiegłym roku kalendarzowym osiągnęli średni miesięczny dochód niższy niż przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej (w III kw. 2019 r. wyniosło ono 4932 zł brutto). Dopłaty – w wymiarze od 20 do 80 proc. składek społecznych i zdrowotnych – będą liczone od podstawy minimalnego wynagrodzenia. Ich wysokość w drodze rozporządzenia określać ma minister kultury.
– Uregulowanie kwestii emerytur dla twórców to zasadny pomysł, ale może nie trzeba tworzyć nowego KRUS, tylko poszukać rozwiązań w obowiązującym systemie prawnym? Bo nie bardzo wiadomo, komu się należy dopłata do emerytur. Najuboższym twórcom? Ale czy najubożsi to ci, którzy obecnie mało zarabiają i nie stać ich na opłacanie składek, czy jednak ci, którzy dużo zarabiali, ale przez lata składek nie odkładali? – zastanawia się Kanownik.
Artyści liczą też m.in. na wynegocjowanie stawki minimalnej na rynku pracy, powstanie systemowych mechanizmów, które ułatwiłyby debiut, stworzenie standardów umowy między artystą a pracodawcą. Profesor Ilczuk zwraca uwagę na dobry przykład znad Sekwany. André Malraux, pisarz i pierwszy powojenny minister kultury we Francji, wprowadził zasadę przekazywania 1 proc. kosztów z tytułu inwestycji w budynki użyteczności publicznej na wspieranie sztuki współczesnej i francuskich artystów. Polski rząd ma z kogo brać przykład.