Tu widz z biernego świadka kultury staje się jej uczestnikiem i współtwórcą. Wystawa „O wiele historii za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku” w Centrum Sztuki Współczesnej pyta, czy sztuka ma moc jednoczenia.
Magazyn DGP 25.10.19. / Dziennik Gazeta Prawna
Czy sztuka lubi dyskutować?
Jeżeli mamy na myśli sztukę współczesną, której głównym zadaniem jest uczenie odbiorców krytycznego myślenia, to zdecydowanie tak. Sztuka wyrasta z dyskusji.
Łatwiej ten dialog prowadzić w muzeum, z odbiorcą, który świadomie szuka kontaktu ze sztuką, czy kiedy to ona odnajduje go w przestrzeni miejskiej?
Centrum Sztuki Współczesnej nie jest muzeum. Jego rola sprowadza się raczej do bycia kulturowym think tankiem albo czymś w rodzaju laboratorium idei. Nie jest to nowa koncepcja. W rozmowie z wieloma osobami, które tworzyły tę instytucję, powtarzały się głosy, że CSW miało być ruchem, a nie muzeum. Centrum jest stosunkowo młodą instytucją, która powstała w 1985 r., a właściwą działalność programową i wystawienniczą rozpoczęło pięć lat później, kiedy stanowisko dyrektora objął Wojciech Krukowski, lider środowiska związanego z grupą teatralną Akademia Ruchu. W badaniach, które przeprowadziliśmy na potrzeby wystawy duetu performerów Bik Van der Pol, wielu artystów mówiło o performatywnych korzeniach naszej instytucji. One czynią to miejsce wyjątkowym. CSW bliżej do teatru ulicznego, który się wtrąca i ma prowokować, niż do muzeum. Wystarczy prześledzić program wydarzeń organizowanych na Zamku Ujazdowskim, który dowartościowuje teatr, muzykę, sztukę, kino czy literaturę, aby przekonać się o inter dyscyplinarności tej instytucji. Wszystkie języki kultury się tutaj mieszały.
Tytuł wystawy „O wiele historii za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku” dowodzi, że instytucjom kultury trudno moderować debatę o sztuce, która ma nieograniczony zasięg i oddziaływanie. Czy dlatego oddają więcej pola do twórczej aktywności odbiorcom?
Zdecydowanie tak. Razem z holenderskimi artystami zastanawialiśmy się, czym jest kolekcja. Czy jest nią zbiór wybranych obiektów, czy też wszystkie historie towarzyszące dziełom, wystawom i wydarzeniom, które miały miejsce w centrum sztuki? I doszliśmy do wniosku, że nie sposób tej kolekcji i całego zebranego wokół niej archiwum rozważać w oderwaniu od grupy ludzi, która przez ostatnie 30 lat przewinęła się przez tę instytucję. Wystawa „O wiele historii za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku” jest więc w zasadzie pracą zbiorową, właściwie wielogłosem, w którym nie wszyscy się ze sobą zgadzają, choćby dlatego że ludzka pamięć bywa zawodna. I dotyczy to każdego: artystów, pracowników związanych z tym miejscem, ale też widzów, którzy tu przychodzili i wychowali się na sztuce. Siłą tej wspólnej historii jest jej różnorodność. I to właśnie chcemy pokazać.
Profesor Timothy Snyder mawia, że o historii można dyskutować, bo ona należy do wszystkich, a o pamięci się nie da, bo każdy ma własną. Na czym budować wspólnotę: na historii czy na pamięci?
Ta wystawa próbuje włączyć pamięć jednostki w główną narrację dotyczącą 30-lecia Zamku Ujazdowskiego. I zastanawia się, na ile historia tej instytucji jest historią ludzi, ale też – szerzej – historią przemian społecznych wynikających z transformacji ustrojowej, bo przecież dotychczasowa działalność instytucji w pewien sposób odzwierciedla rzeczywistość, w której w tamtym czasie znajdowała się Polska. Jest jeszcze inna kwestia. Wystawa mówi o nieuregulowanym statusie prawnym niektórych dzieł – często przekazywanych instytucji w formie darów od artystów. Wiele tych zbiorów znajdowało się w depozycie, później te depozyty były wycofywane, a dzieła trafiały na rynek sztuki, czyli na sprzedaż: jedne traciły, drugie zyskiwały na wartości. Z tego powodu kolekcja jest też historią utraty, znikania, wymazywania pewnych wątków kulturowych.
Bik Van der Pol stawiają pytanie, do kogo należy historia, czy może mieć jednego właściciela.
Pytanie o historię ma charakter twórczej prowokacji. Namysł nad zbiorami CSW doprowadził nas do wniosku, że najciekawsza jest historia nieoficjalna, szeptana. Od tego, co mamy do dyspozycji, o wiele bardziej interesujące jest to, czego nie ma, czego nie widać, co zostało wymazane, usunięte z archiwum. I my tę historię szeptaną chcemy nagłośnić i pokazać.
Jak?
Ważnym aktorem będzie publiczność. Ma nie tylko podziwiać dzieła, lecz przede wszystkim wejść z nimi w odważną interakcję. Pomoże w tym specjalnie skomponowany na tę okoliczność utwór Wojciecha Blecharza. Muzyka będzie się wydobywała z głośników, a widzowie mogą je przenosić z miejsca na miejsce, tworząc w ten sposób specyficzną ścieżkę dźwiękową towarzyszącą wystawie. Im więcej widzów znajdzie się w jednym momencie w przestrzeni wystawienniczej, tym kompozycja bardziej się rozrośnie, do wymiaru muzyki polifonicznej. To nawiązanie do procesu budowania wspólnoty, czyli opowiadania historii wieloma językami. Utwór Blecharza powstał na bazie naszych archiwów oraz scenariusza napisanego przez artystów, który opisuje historie centrum sztuki i kolekcji. Tekst opiera się na relacjach świadków. Przygotowując się do projektu, przeprowadziliśmy kilkanaście wywiadów. Nasi rozmówcy w pewnym sensie wybrali dzieła pokazywane na wystawie, które z kolei odgrywają istotną rolę w performansie mówionym. Wystawa będzie aktywowana przez performerów trzy razy w tygodniu. Każdy z nich opowie inną wersję historii.
Zwykle to artysta opowiada, a odbiorca słucha…
Nastąpiły ważne przemiany w sztukach wizualnych, które stawiają widzów w roli performerów. W tej chwili to odbiorca odgrywa pierwszoplanową rolę, wchodzi w aktywny dialog i podejmuje się interpretacji sztuki, nawet jeśli robi to niezgodnie z intencjami artystów.
Są jakieś granice interpretacyjnej dowolności?
To zależy od sztuki. Na przykład teatr czy choreografia bardzo zdecydowanie wkroczyły na pole sztuk wizualnych i pozmieniały relacje twórcy z publicznością. Artysta często świadomie zaprasza widzów do wspólnego tworzenia dzieła. Nasza wystawa też pozwala na celebrację tego aktu. Trzeba to otwarcie powiedzieć: upadł mit wielkiego artysty; demiurga, który ma zawsze rację, chociaż w narracji naszej kolekcji on w pewnym sensie nadal istnieje i ma się dobrze. Zbigniew Libera jest bardzo ważnym twórcą dla historii centrum sztuki. Był blisko związany z tą instytucją, miał tu pierwsze indywidualne wystawy, a teraz wydaliśmy publikację dotyczącą jego działalności artystycznej. Książka Libery to zbiór wycinków prasowych na temat jego twórczości i sztuki współczesnej w ogóle, która w latach 90. budziła wiele kontrowersji, a zarazem zmuszała do krytycznych dyskusji. Ożywiony spór wokół sztuki toczyły też media. Dziś temperatura opadła, bo ten spór stracił na atrakcyjności i zniknął z prasowych nagłówków.
Z drugiej strony wycofanie instalacji wideo „Sztuka konsumpcyjna” Natalii LL z ekspozycji Muzeum Narodowego wywołało gorące protesty uliczne i połączyło ludzi. Wiele lat temu na cenzurowanym znalazła się Dorota Nieznalska, której „Pasja” podzieliła społeczeństwo. Chyba o tę wspólnotowość nie tak łatwo?
To zależy, kto dyskutuje o sztuce i na jakim poziomie prowadzona jest debata. Bywa, że do dialogu dołączają osoby, które nie rozumieją kontekstu omawianych dzieł. W przypadku Doroty Nieznalskiej interpretacja jej pracy była kompletnie wypaczona. Bo „Pasja” dotyczyła opresyjnej męskości. Sztuka wizualna bywa dla wielu obrazoburcza, ale nie mniejsze kontrowersje wywołują przecież kino czy teatr, które skuteczniej zabiegają o medialny rozgłos.
Intencją autorów „O wiele historii za dużo…” jest zmuszenie nas do refleksji, czy potrafimy mieć ze sobą cokolwiek wspólnego. Wiemy, że polityka w tym nie pomaga. Kultura ma w tej dziedzinie większe zasługi?
Kultura i sztuka mają zdecydowanie skuteczniejsze narzędzia do budowania wspólnoty. Aby ją począć i pielęgnować, trzeba stworzyć więzi między specyficzną społecznością artystów i odbiorców. Nas najbardziej interesowało, czy zawartość archiwów jest pamięcią zbiorową, w oparciu o którą coś wspólnymi siłami zostało zbudowane.
A wspólnota, o którą upomina się CSW, ma charakter ekskluzywny czy masowy?
Mamy ambicję być instytucją, która chce włączać ludzi od szerokiego obiegu kulturowego i nie zamykać się przed nikim. Ale uczestnictwo w kulturze wymaga otwartości i zainteresowania językiem, którym ona się posługuje. Teatr, kino czy literatura wypracowały czytelne formaty komunikacji. Sztuce wizualnej jest trudniej, bo w tym zakresie szkolna edukacja, niestety, mocno kuleje. Centrum sztuki przejmuje więc rolę edukatora, który oswaja język wizualny.
Mamy sztukę instytucjonalną, dostępną w muzeach, i sztukę zurbanizowaną, która wrasta w kontekst miejski. Palma i „Tęcza” na ulicach Warszawy pozwoliły stworzyć dialog, który nie zaistniałby pod muzealną gablotą. Czy więc rola sztuki nie zależy od kontekstu?
Jeśli prześledzić krytyczną dyskusję, która przetoczyła się wokół „Pozdrowień z Alej Jerozolimskich”, czyli Palmy Joanny Rajkowskiej, albo tęczowej instalacji Julity Wójcik na pl. Zbawiciela, to trzeba oddać obu pracom, że wzbudzały dużo większe kontrowersje niż niejedna wystawa prezentowana w oficjalnych instytucjach. Palma i „Tęcza” nie były, przynajmniej na początku, szczególnie ciepło przyjmowane przez szeroką publiczność. Pracę Julity wielokrotnie niszczono i podpalano. O podobne emocje trudno byłoby w muzealnych czterech ścianach.
Ale przed Zachętą stoi „Prosta tęcza” autorstwa Marka Sobczyka i jeszcze ani razu nie spłonęła. Dlaczego nie budzi takich emocji jak jej poprzedniczka?
Ludzie w końcu przyzwyczajają się do publicznych demonstracji artystycznych. Dlatego palma Joanny Rajkowskiej stała się wręcz symbolem Warszawy, przy okazji nabierając innych kontekstów. Bo przecież praca miała upamiętniać wypędzoną ze stolicy wspólnotę żydowską. A teraz z powodzeniem bierze udział w różnych pikietach, np. kiedy wymieniono jej zielone liście na uschnięte, palma brała udział w proteście klimatycznym. Zamek Ujazdowski również realizował kilka podobnych projektów. Współpracowaliśmy m.in. z Barbarą Kruger, która realizowała projekt w przestrzeni publicznej, a jej plakat „Twoje ciało to pole walki” był systematycznie niszczony i usuwany. Ten wątek obcowania ze sztuką w przestrzeni publicznej sygnalizujemy na wystawie Bik Van der Pol.
Co w takim razie wolno widzowi, czego nie wolno sztuce?
Sztuka nie podaje gotowych rozwiązań. Jej zadaniem jest prowokować debatę, uruchamiać wyobraźnię i fantazjować.