Jedyna realna szansa na niepodległość dla Kurdów zaistniała dokładnie wtedy, gdy odzyskiwali ją Polacy. Nie było jednak mocarstwa, któremu wolny Kurdystan byłby na rękę
okładka Magazyn 18 października 2019 r / Dziennik Gazeta Prawna
Kiedy dwa tygodnie temu Donald Trump podjął nagłą decyzję o wycofaniu wojsk z północnej Syrii, amerykańskie media przypomniały o jego nieruchomościach w Stambule. Sławny ekonomista, laureat Nagrody Nobla Paul Krugman napisał wprost, że prezydent sprzedał Kurdów, bo „ma interesy biznesowe w Turcji”.
Porzucenie najwierniejszego sojusznika Stanów Zjednoczonych w wojnie z Państwem Islamskim rozpętało za Atlantykiem sporą burzę. Zaraz po tym, jak armia turecka wkroczyła na kurdyjskie tereny, by dokonać tam etnicznej czystki i przepędzonych Kurdów zastąpić syryjskimi uchodźcami, prezydent USA zaczął się wić. Nałożył na turecki reżim sankcje, co do których nikt nie ma złudzeń, że mogą powstrzymać Recepa Tayyipa Erdoğana. Amerykański przywódca może już jednak powiedzieć, że nie chodziło mu o utrzymanie przyjaźni z tureckim prezydentem i dochód z dwóch wysokościowców Trump Towers w Stambule. Że ważny jest interes Ameryki, którą zbyt wiele kosztuje militarne pacyfikowanie licznych konfliktów w różnych punktach globu. Wspieranie kurdyjskich aspiracji niepodległościowych to bardzo drogi interes, bo zarówno Turcja, jak i Iran zrobią wszystko, by Kurdystan nigdy nie powstał. Owszem, jego mieszkańcy okazali się bardzo użyteczni podczas dwóch wojen w Zatoce Perskiej, gdy Waszyngton potrzebował sprzymierzeńca na terenie Iraku, czego wspomnieniem jest nadal istniejąca kurdyjska autonomia na północy tego kraju. Jednak strategiczna sytuacja na Bliskim Wschodzie bardzo się zmieniła. Zniszczenie Państwa Islamskiego, do czego Kurdowie walnie się przyczynili, paradoksalnie sprawiło, że przestali być potrzebni zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Europie. Nie są już sojusznikami, ale przeszkodą w relacjach z bliskowschodnimi mocarstwami. I kłopotliwym wyrzutem sumienia, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. W przypadku narodu kurdyjskiego to ostatnie Zachodowi wychodzi najlepiej.

Enigmatyczna nacja

Kurdowie uchodzą za jeden z najstarszych narodów świata, który mógł się narodzić nawet kilka tysięcy lat przed naszą erą w rejonie górskich jezior Van i Urmia. Było to tak dawno, że badaczom starożytności pozostają jedynie spekulacje. „W zasadzie Kurdowie są uznawani za potomków starożytnego ludu Medów oraz Persów, którzy przemieszczali się wąskimi przejściami górskimi między Kaukazem i Morzem Kaspijskim ku zachodniemu Iranowi (nazewnictwo współczesne). Mówi się też o nich jako o grupie etnicznej, która powstała w wyniku procesu scalania się takich plemion jak: Guti, Kurti, Mede, Mard, Carduchi, Gordyene, Adianbene, Zila i Khaldi oraz migracji indoeuropejskich plemion w góry Zagros około 4 tys. lat temu” – opisuje Piotr Pochyły w opracowaniu „Źródła tożsamości narodowej Kurdów”. O tym, że istnieje taka nacja, świat dowiedział się dużo później. „Nazwę «Kurd» upowszechnili dopiero pisarze arabscy w średniowieczu, w okresie inwazji islamu na obszary Kurdystanu. W czasach tych nie wydaje się, by używali jej zbyt powszechnie sami Kurdowie. Znacznie późniejsza kronika «Szerefname» podaje w każdym razie, że pierwsze plemiona kurdyjskie nazywały siebie Badżnawi i Boti” – pisze Leszek Dzięgiel w książce „Węzeł kurdyjski: kultura, dzieje, walka o przetrwanie”.
Nie wiadomo, ilu przedstawicieli liczy sobie ten naród. W zależności od źródła szacuje się, iż rozsianych po całym świecie jest dziś 25–50 mln Kurdów. Tak wielki rozstrzał wynika z braku jakichkolwiek wiarygodnych statystyk. „Państwa takie jak Turcja, Syria czy Iran zwykły zaniżać liczebność mniejszości kurdyjskiej, a sami Kurdowie mają tendencję do jej zawyżania” – czytamy w monografii „Turcja i Europa. Wyzwania i szanse” pod red. Adama Szymańskiego. Jej autorzy twierdzą, iż Kurdów powinno być obecnie ok. 40 mln. Wliczając zarówno tych, którzy zamieszkują ok. 450 tys. km kw. nieistniejącego na mapach politycznych Kurdystanu, jak i liczne diaspory w Niemczech, USA i Rosji.
Jedynym pewnikiem w przypadku tej starożytnej nacji pozostaje to, że od wieków niezmiennie może ona liczyć tylko na siebie. „Nie mamy żadnych przyjaciół poza górami” – mówi stare kurdyjskie porzekadło. „Góra to dla Kurda uosobienie bóstwa: matka, schronienie, obrońca, dom, folwark, rynek, partnerka i jedyny przyjaciel. Gdziekolwiek usłyszymy słowo «Kurd», słowo «góra» pojawi się zaraz za nim” – pisał na łamach „Third World Quarterly” w 1989 r. dr Nader Entessar, wybitny znawca problematyki bliskowschodniej.

Użyteczni dla Turcji

Dzięki górom przetrwali stulecia, gdy o Bliski Wschód regularne boje toczyły ze sobą Cesarstwo Rzymskie oraz Królestwo Partów. Potem nadeszła inwazja Arabów. Wprawdzie kurdyjskie plemiona przyjęły religię najeźdźcy, ale oryginalny język i kultura sprawiły, iż nigdy nie zyskały pełnej akceptacji w świecie islamu. Przez kolejne wieki górski naród mógł jednak całkiem spokojnie żyć, zaś najpotężniejsze rody utrzymywały własne księstwa. Zwykle było ich kilkanaście.
Stan błogiej równowagi naruszyła ekspansja dwóch imperiów. Po opanowaniu Azji Mniejszej i zdobyciu Konstantynopola Turcy zaczęli rozszerzać granice swego państwa na wschód. Mający równie wybujałe ambicje Persowie parli na zachód. Miejscem zderzenia stał się Kurdystan.
Szczęściem dla jego mieszkańców kurdyjscy książęta opowiedzieli się po stronie sułtana Selima I Groźnego i wraz z jego armią w 1514 r. pomaszerowali przez Wyżynę Armeńską na równinę Czałdyran. Tam 23 sierpnia w wielkiej bitwie rozgromione zostały wojska perskiego szacha Ismaila I. Militarny triumf dał Turkom przewagę na Bliskim Wschodzie na następne kilkaset lat. Po zwycięstwie Selim I nie zapomniał o zasługach i bitności Kurdów. Ich księstwa zachowały szeroką autonomię w ramach Imperium Osmańskiego, strzegąc jego wschodnich granic.
Kurdyjską skuteczność w wywiązywaniu się z tego obowiązku wysoko w Stambule ceniono aż do początków XIX w. Wówczas, po kolejnych przegranych wojnach z Rosją, Turcja staczała się szybko po równi pochyłej, a Kurdom przestały wystarczać feudalne księstewka i zaczynało się marzyć własne, niepodległe państwo. O mały włos, a sztuka ta udałaby się emirowi Botanu Badirchanowi (Bader Chanowi). Kurdyjski władca podporządkowywał sobie kolejne autonomiczne okręgi, aż ok. 1842 r. stworzył własne państwo rozciągające się od jezior Van i Urmia na północy po miasto Mosul na południu. „Federacja księstw kurdyjskich objęła nie tylko te z obszaru Turcji, ale również te z obszaru Iranu. Badirchan stworzył potężną armię, ale także flotę handlową na jeziorze Van” – opisuje w monografii „Kurdowie i Kurdystan” Fuad Jomma. „W umacnianiu władzy i zdobywaniu terenów pomogły mu wojny toczone między Turkami a egipskimi wojskami Ibrahima Muhammada Paszy” – dodaje.
Sprzyjająca koniunktura polityczna nie trwała długo. Po porażce w walce o ponowne podporządkowanie sobie Egiptu Turcy zajęli się Kurdami. Pomogły im błędy Badirchana. Mieszkający na terenie Kurdystanu chrześcijanie (głównie Jazydzi) uchylali się od płacenia podatków nakładanych przez rodzące się państwo. Chcąc przywołać ich do porządku, Badirchan urządził kilka pokazowych pacyfikacji wsi, czego świadkami byli europejscy misjonarze. Wkrótce rządy Wielkiej Brytanii i Francji przez poselstwo w Stambule poprosiły Turcję o wzięcie chrześcijan w opiekę, w zamian oferując broń i pieniądze. Sułtan Abdülmecid I, gorączkowo reformujący wówczas Imperium Osmańskie, skorzystał z oferty. Doposażona przez europejskie mocarstwa turecka armia pobiła w 1850 r. wojska Badirchana. On sam trafił do niewoli. Sułtan okazał mu wówczas łaskę i pozwolił na zamieszkanie w Damaszku pod czujnym okiem strażników. Nowym liderem Kurdów uczynił bratanka pokonanego wodza – Jazdanszera, który wydawał się całkowicie lojalny wobec Stambułu.
Nowy emir szybko zaczął iść w ślady wuja, za co został pozbawiony tytułu, czym natychmiast podgrzano nastroje w Kurdystanie. Kiedy więc w 1853 r. Turcja rozpoczęła wojnę z Rosją, Jazdanszer bez trudu wzniecił rebelię. „Powstanie wybuchło w okręgach Hakkar i Botan. Rozprzestrzeniło się tak szybko, że w krótkim czasie Jazdanszer oswobodził cały obszar położony między jeziorem Wan a Mosulem. W przeciwieństwie do rewolty pod dowództwem Badirchana, do Jazdanszera przyłączyła się również ludność chrześcijańska oraz Ormianie i Grecy” – opisuje Fuad Jomma.
Powstańcom szło dobrze, dopóki trwała wojna krymska. Ale kiedy dzięki zbrojnej interwencji Wielkiej Brytanii i Francji Rosja została pokonana (w 1856 r.), Turcja mogła wszystkie swe siły rzucić przeciw Kurdom. Gdy i to nie przyniosło zwycięstwa, z militarnym wsparciem pośpieszyła Wielka Brytania. Dopiero wówczas Jazdanszera zmuszono do kapitulacji. Upadek powstania kończył dzieje kurdyjskiej autonomii, bo Turcy już dłużej nie zamierzali się na nią godzić.

Rozbudzone nadzieje

Ostatnie wielkie kurdyjskie powstanie w XIX w. tłumiły w 1885 r. już wspólnie wojska tureckie i perskie. Odwieczni wrogowie potrafili zapomnieć o stuleciach wojen, gdy na horyzoncie pojawiała się groźba niepodległego Kurdystanu. Jednocześnie modernizująca się Turcja przystąpiła z wielkim zaangażowaniem do wynaradawiania kurdyjskiej mniejszości.
Na pierwszy ogień poszło szkolnictwo. Państwowe szkoły otrzymały zadanie wychowania młodych Kurdów na Turków. Jednocześnie sułtan Abdul Hamid II z całą bezwzględnością sięgał po sprawdzoną przez Rzymian metodę divide et impera. Z polecenia sułtana lokalni namiestnicy od 1890 r. podsycali wrogość między Kurdami a zamieszkującymi te same tereny Ormianami. Wspierali formowanie kurdyjskich bojówek, namawiając je do napadów na ormiańskie wioski. Napadnięci odpowiadali odwetem, co nakręcało spiralę nienawiści, przy czym broń palną od Turków otrzymywali jedynie Kurdowie. Dzięki temu zdobyli przewagę i w połowie 1894 r. oblegli miasto Sasun. Wówczas wsparły ich wojska tureckie. Po zdobyciu miasta wymordowano 15 tys. jego mieszkańców. W Stambule sułtan mógł być już pewien, że jeśli Kurdom przyjdzie kiedyś chęć wzniecenia powstania, Ormianie z radością pomogą je spacyfikować.
Tymczasem kurdyjskie elity, zachęcone nagłą życzliwością tureckiego władcy, zaczęły odzyskiwać nadzieję na powrót autonomii. Spotęgowała je rewolucja młodoturecka. Faktyczne rządy w Imperium Osmańskim przejął w kwietniu 1909 r. Komitet Jedności i Postępu pod kierunkiem trzech ambitnych polityków: Enver Paszy, Talaat Paszy i Dżemal Paszy. Marzyło im się uczynienie z Turcji nowoczesnego państwa oraz odzyskanie przez nią mocarstwowej pozycji. „Kurdyjscy intelektualiści i oficerowie, którzy przyczynili się w znacznym stopniu do zwycięstwa, zaczęli tworzyć narodowe organizacje społeczne i kulturalne oraz kluby polityczne, np. takie jak «Hevija Kurd» – «Nadzieja Kurdów». Zakładano też szkoły z kurdyjskim językiem wykładowym, zaczęto wydawać kurdyjską prasę” – opisuje Fuad Jomma. Odwilż nie trwała długo. Turcja musiała stoczyć dwie wojny w obronie resztek swoich ziem na Bałkanach, a gdy wybuchła I wojna światowa, została sojusznikiem Niemiec i Austro-Węgier. To oznaczało kolejne starcie z Rosją. Wówczas rządzący w Stambule triumwirat, bojąc się niepodległościowych aspiracji narodów na wschodzie imperium, wybrał najradykalniejsze rozwiązanie. Ludobójstwo zaczęto od Ormian. Do końca 1916 r. wymordowano ich ponad 1,5 mln. Po nich przyszła kolej na Kurdów. Podobnie jak w przypadku chrześcijan najprostszym sposobem były masowe wysiedlenia cywili połączone z marszami śmierci. Z ponad 700 tys. wysiedleńców głód i upały zabiły połowę. Szczęściem dla Kurdów I wojna światowa dobiegała końca, a Turcja znalazła się w obozie przegranych.

Zapowiedź uczty mocarstw

To, że Kurdystan nie jest potrzebny zachodnim mocarstwom, zadecydowane zostało w maju 1916 r. Po siedmiu miesiącach ciężkiej pracy reprezentujący brytyjski rząd sir Mark Sykes wraz z przedstawicielem Francji François Georges-Picotem mogli zaprezentować zwierzchnikom nową mapę Bliskiego Wschodu. Wprawdzie jeszcze trwała wojna i walcząca po stronie Państw Centralnych Turcja nie myślała o kapitulacji, jednak w Londynie i Paryżu postanowiono zawczasu zadbać o powojenny porządek. Jednym z jego elementów było podzielenie się ziemiami upadającego Imperium Osmańskiego. Tajny traktat nazwany umową Sykes-Picot wytyczał linie graniczne między przyszłymi strefami wpływów. Obaj dyplomaci zgodnie uznali, iż granice na mapie należy rysować bez oglądania się na tubylców. Liczył się jedynie interes obu mocarstw. Pechowo dla Kurdów zamieszkiwane przez nich ziemie znalazły się w samym centrum imperialnej mapy. Sykes i Picot poprowadzili przez jej środek kolejne granice. Część Kurdystanu przyłączono do Syrii podarowanej przez sir Sykesa Francji jako jej protektorat. Brytyjski dyplomata okazał się tu hojnością, bo linia graniczna sięgała aż za Mosul. Ziemie kurdyjskie bardziej na południe miały trafić pod zarząd szykującej się do tworzenia Iraku Wielkiej Brytanii. Natomiast zachodni i północny Kurdystan przypadłby Rosji, gdyby ta podtrzymała swą chęć aneksji większej części Turcji. Podpisana 16 maja 1916 r. w Londynie umowa powędrowała następnie pocztą dyplomatyczną do Piotrogrodu (tak od wybuchu wojny nazywał się Petersburg), gdzie François Georges-Picot zaczął lobbować za akceptacją narysowanych ołówkiem granic. Z sukcesem, który przekreśliła wkrótce rewolucja i pogrążenie się państwa carów w wojnie domowej.
Niedługo po zdobyciu władzy w Piotrogrodzie bolszewicy opublikowali tajny układ sygnowany przez Sykesa i Picota. „Szokujący dokument” – pisał o nim osiadły w Jerozolimie egipski pisarz i dyplomata George Habib Antonius. „Produkt wielkiej chciwości i wyjątkowy przykład dwulicowości” – dodawał. Chcący nagłośnić knowania imperialistów Lenin mógł sobie pogratulować małego skandalu dyplomatycznego, jaki sprokurował.
W tamtym czasie wydawało się, że sekretny układ stracił swoją moc. Przekreślała go ogłoszona w listopadzie 1917 r. deklaracja ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii lorda Arthura Balfoura obiecująca stworzenie w Palestynie niepodległego państwa Izrael. Dwa miesiące później prezydent USA Woodrow Wilson wśród swoich 14 postulatów uwypuklił prawo narodów do posiadania własnych państw. Londyn zgodził się wówczas nawet na to, by w północnym Iraku Kurdowie otrzymali autonomiczną prowincję pod protektoratem Wielkiej Brytanii. W zamian wzięli oni na siebie walkę z tureckimi wojskami, pomagając Brytyjczykom w planowanym rozbiorze Imperium Osmańskiego. Gdy I wojna światowa dobiegła końca, rząd Lloyda George’a obiecał Kurdom, iż jeśli powstająca wówczas Liga Narodów zaakceptuje niepodległy Kurdystan, wówczas Anglicy bez problemu zgodzą się na przyłączenie do niego północnego Iraku. Zachęcony takimi deklaracjami szejk Mahmud Barzanji, którego Brytyjczycy mianowali gubernatorem prowincji Sulaimaniah, postanowił ogłosić niepodległość. Uczynił to 23 maja 1919 r., nie ukrywając, że marzy o Wielkim Kurdystanie skupiającym wszystkie ziemie zamieszkałe przez Kurdów.

Decydujący traktat

„Komisja zasiadająca w Konstantynopolu, w skład której wchodzi po trzech członków wyznaczonych przez rządy: brytyjski, francuski i włoski, opracuje w ciągu sześciu miesięcy od wejścia w życie niniejszego traktatu projekt lokalnej autonomii dla obszarów o przeważającej liczbie ludności kurdyjskiej” – obiecywał art. 62 traktatu podpisanego przez mocarstwa alianckie oraz Turcję 10 sierpnia 1920 r. w Sèvres pod Paryżem. „Jeśli w ciągu jednego roku od wejścia w życie niniejszego traktatu ludność kurdyjska na ziemiach wymienionych w art. 62 zwróci się do Rady Ligi Narodów i wykaże, że większość tych terenów pragnie uzyskać od Turcji niepodległość i jeśli Rada uzna, że ludność ta dojrzała do niepodległości i zaleci zagwarantowanie jej tej niepodległości, Turcja zgadza się niniejszym wykonać takie zalecenie” – dodawano w art. 64. W pokonanej i upokorzonej Turcji do władzy doszedł jednak Mustafa Kemal. Nietuzinkowy przywódca potrafił narzucić Turkom radykalne reformy i szybko odbudować siłę armii, po czym rozpoczął wojnę z Grecją roszczącą sobie pretensje do ziem w Azji Mniejszej.
Militarne sukcesy Atatürka i jego determinacja, by zmienić Turcję w świeckie państwo, podobne do zachodnich, z uwagą śledzono w Londynie. W końcu postanowiono zaprosić go do stołu rokowań, żeby uczynić zeń sojusznika Zjednoczonego Królestwa i na nowo podzielić Bliski Wschód. Wszystkie niezbędne formalności załatwiono w lipcu 1923 r. w Lozannie. „Zgodnie z decyzją w Lozannie tereny etnicznego Kurdystanu, położone pomiędzy Zatoką Iskenderunu na Morzu Śródziemnym a Górą Ararat, rozdzielono pomiędzy cztery państwa: Turcję, Mandat Francuski – obecnie Syrię, Mandat Brytyjski – obecnie Irak, a także Iran” – opisuje Maria Giedz w opracowaniu „Szanse Kurdów na niepodległe państwo”.
Mieszkańcy Królestwa Kurdystanu, którego powstanie ogłoszono dwa lata wcześniej, nie zamierzali oddać swej wolności bez walki. Złamaniem ich oporu zajęły się oddziały brytyjskie, w tym RAF. Gdy starcia w górach zaczęły się przeciągać, najskuteczniejszą bronią przeciwko Kurdom okazały się gazy bojowe.
Oddziały Mahmuda Barzanjiego złożyły broń, lecz wola oporu nie osłabła. Szejk stanął na czele jeszcze dwóch powstań, nim w 1932 r. został ujęty przez Brytyjczyków. Ale nawet to nie złamało Kurdów. Od podpisania traktatu w Lozannie do wybuchu II wojny światowej doliczono się na ziemiach kurdyjskich łącznie aż 17 zbrojnych rebelii. Ich tłumieniem zajmowały się solidarnie wojska brytyjskie, tureckie, irackie i irańskie. Czasami pomagali im Francuzi. Jednocześnie w Turcji Atatürk zorganizował państwowy system wynaradawiania kurdyjskiej mniejszości. Oficjalnie uznano ich za „Turków górskich”, którzy zapomnieli ojczystego języka i kultury. W ramach pomocy w odzyskiwaniu narodowej pamięci surowo zabroniono posługiwania się językiem kurdyjskim w miejscach publicznych, podobnie jak noszenia tradycyjnych strojów i kultywowania starożytnych tradycji. Nawet za użycie słowa „Kurd” zaczęło grozić więzienie. W razie oporu wkraczało wojsko, wysiedlając lub mordując całe wioski. Wieści o tym w Europie przyjmowano z obojętnością, bo dobra koniunktura polityczna skończyła się dla Kurdów w roku 1920 i nie byli już potrzebni żadnemu mocarstwu. A skoro tak, to jedynym przyjacielem, na którego mogli liczyć, pozostały góry.
Zniszczenie Państwa Islamskiego, do czego Kurdowie walnie się przyczynili, paradoksalnie sprawiło, że przestali być potrzebni zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Europie