- Mimo że disco polo wieszczono upadek, dziś jest ono w centrum kultury. Ma swoje wytwórnie, stacje telewizyjne, a ogólnopolskie rozgłośnie radiowe zmieniają swoją linię pod tę muzykę - mówi Monika Borys, kulturoznawczyni, dziennikarka.
okładka magazyn 20 września 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Dlaczego tak wielu z nas nienawidzi disco polo?
Najpierw trzeba zdefiniować „nas”. Jak pokazały badania CBOS z sierpnia 2018 r., muzykę disco polo lubi dwie trzecie ankietowanych. Ta nienawiść, o którą pani pyta, widoczna jest przede wszystkim w niektórych mediach i w internecie. Wydaje mi się, że wynika ona z charakteru naszego społeczeństwa i naszych aspiracji. Mamy duże ciśnienie, by udawać, że nie ciągnie nas do kultury niższej. Nie ma społecznego przyzwolenia, by przyznać, że uwielbiamy do piosenek disco polo tańczyć i że nucimy je pod prysznicem. Boimy się, że ktoś uzna nas za gorszych, mniej wyrobionych kulturalnie.
Ta krytyka sprawia, że ukrywamy własne sympatie?
Tak, bo ona często przeradza się wręcz w hejt. Wzmacnia to przekaz z debaty publicznej, którą kształtują krytycy i publicyści. Odnoszę wrażenie, że oni często nie wychodzą poza własne doświadczenia oraz nie próbują zrozumieć tego zjawiska. Za to kładą nacisk, by narcystycznie pokazywać, że są lepsi od innych.
Tytuł pani książki to „Polski bajer”. Co to oznacza?
Szukałam określenia z obszaru disco polo, które opisze strategię discopolowców – sposób ich zachowania i działania. Chciałam też, by oddawało sposób, w jaki – w pewnej mierze – disco polo promieniuje na inne strefy naszego życia. Zainspirowała mnie nazwa zespołu Bayer Full, w której litera „j” zamieniona jest na „y”. To typowy zabieg. Wykonawcy, chcąc być bardziej zachodni, podkreślają swoją „amerykańskość”. Ten „bajer” jest grą, ma zaczarować otoczenie, działać jak zaklęcie, które pozwali przeobrazić się w kogoś innego. Ważny jest tu też kontekst historyczny. Popularność disco polo wybuchła w latach 90., kiedy z jednej strony panowała euforia wolności, a z drugiej życie wciąż było zgrzebne i siermiężne. Ludzie z trudem dostosowywali się do nowych warunków. „Bajer” polegał na tym, że muzycy disco polo, mimo że nie mieli narzędzi do robienia dobrej, profesjonalnej muzyki, byli pewni siebie, szczerzy, tworzyli przerysowane, czasem niedorobione, kiczowate formy, które jednak porywały tłumy.
„My po prostu jesteśmy społeczeństwo, które nazywa się disco polo” – tak powiedziała w latach 90. aktorka Małgorzata Potocka. Tacy właśnie jesteśmy?
Tak. Zresztą to zdanie było dla mnie jedną z inspiracji do napisania tej książki. Podoba mi się, że ono sugeruje, że disco polo to nie tylko muzyka, że być może te piosenki mówią nam, jak działa polskie społeczeństwo w momencie zmiany, w czasie przemiany ustrojowej.
Co sprawiło, że ta muzyka stała się tak popularna?
Na szerokie wody wypłynęła dzięki transformacji gospodarczej. Muzycy zyskali dostęp do tanich instrumentów, pojawił się piracki rynek, a przede wszystkim prywatni przedsiębiorcy, którzy mogli pozwolić sobie na wydawanie kaset zespołów grających na festynach, weselach czy wiejskich dyskotekach. Muzycy z małych miejscowości, którzy nigdy nie marzyli o tym, aby wystąpić na wielkiej scenie, nagle tę możliwość dostali. Niektórzy z nich trafili na sławetny koncert, który w 1992 r. odbył się w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i był emitowany w TVP2. Być może ta promocja, inwestowanie w tę muzykę, wydawało się dzikie i szalone, ale pewne mechanizmy marketingowe sprawiły, że się udało. Podobnie jak piosenka weselna, kolonijna, biesiadna, disco polo miało określoną funkcję. Ona nie pasowała do głównego nurtu, aprobowanego przez ludzi kultury, którzy niejako kształtowali gusta, ale mimo ich niechęci zataczała coraz szersze kręgi.
Czy można pokusić się o stwierdzenie, że disco polo odzwierciedla obraz powstawania polskiego kapitalizmu i gospodarki?
Zdecydowanie tak. Elity, które kształtowały kulturę tamtych lat, nie chciały uznać, że discopolowcy to pierwsi polscy self-made mani, ale tak właśnie było. Wystarczy spojrzeć na historię wytwórni Blue Star i jej szefa Sławomira Skręty. Zanim zajął się muzycznym biznesem, był piłkarzem w trzecioligowej drużynie w podwarszawskim Ursusie. To typowa kariera od pucybuta do milionera. Skręta wynajduje kasetę zespołu Fanatic, puka do drzwi kilku wytwórni i pyta, czy ktoś by tego nie wydał w większym nakładzie. Kiedy nikt nie chce, sam podejmuje wyzwanie – tak zaczyna się jego biznes. Ludzie kupują kasety, a on jest jednym z pierwszych, którzy wyczuli nurt tętniący podskórnie w polskiej kulturze. To jest jedna strona medalu, a druga jest taka, że Skręta i inni robiący interesy, zarówno na wydawaniu kaset, jak i na dyskotekach grających muzykę disco polo, nie wypłynęliby na szerokie wody, gdyby nie to, że te biznesy mogły powstawać w szalony, nie zawsze do końca sformalizowany sposób. Podobnie rzecz się ma z zespołami. Nawet jeśli ich kariera „umierała młodo”, mogli mówić o dużym sukcesie. Myślę, że miarą powodzenia tego wszystkiego było to, że ludzie, którzy nie mieli kompetencji, nic nie wiedzieli o biznesie i muzyce, mocno w siebie wierzyli, byli pełni zapału i energii. Kiedy posłuchamy piosenek, obejrzymy teledyski, to bardzo wyraźnie widać w nich szczerość i zaangażowanie. To też odróżnia tamten czas w disco polo od tego, co jest obecnie. Dziś wszystko stało się bardzo profesjonalne, odeszło od tego amatorskiego elementu.
A co z kiczem i tandetą, które do dziś kojarzą się z disco polo?
W mojej książce nie zajmuję się recenzowaniem i ocenianiem, co jest kiczem, a co nie. Patrzę na tę kwestię bardziej socjologicznie. Dlatego interesowało mnie raczej, dlaczego ludzie uważają disco polo za kicz. To przezroczysta kategoria, która służy zazwyczaj manifestacji własnych preferencji i kończy dyskusję. Disco polo stało się synonimem obciachu, ale czasem, gdy wsłuchiwałam się w piosenki z tego gatunku, to znajdywałam utwory ciekawe muzycznie. Gdy puszczałam na imprezie te piosenki, wszyscy się przy nich świetnie bawili i dziwili, że to disco polo.
Wspomniała pani, że biznes disco polo to były nie tylko wytwórnie, lecz też popularne w małych miejscowościach tancbudy i dyskoteki.
To naczynia połączone. Na przykład Jerzy Suszycki, twórca wytwórni Green Star, uruchomił w Janowie na Podlasiu jedną z największych w kraju dyskotek. Panderoza była miejscem, gdzie toczyło się życie towarzyskie Podlasia. Tak jak on postępowali ludzie w całej Polsce. Te tancbudy ożywiały świat poza stolicą. Warszawa nie chciała tego zauważyć. W reportażach i tekstach, które w latach 90. pojawiały się w prasie, zawsze pobrzmiewała moralizująca ocena. Dominowało przekonanie, że to zabawa prymitywna, a jej uczestnicy piją i biorą narkotyki. Mało kto widział, że dla ludzi, którzy brali w tych zabawach udział, było to doświadczenie wspólnotowe i terapeutyczne.
Terapeutyczne?
O poloterapii pisał w połowie lat 90. Piotr Bratkowski. Jako jeden z nielicznych zauważył, że ta muzyka, uważana przez tak wielu za prostacką, może dawać jej odbiorcom nie tylko rozrywkę czy przyjemność, lecz także otuchę w niełatwych czasach. Wskazał, że w disco polo łączą się dwa wątki: swojskość i archetypiczna polskość oraz głód zagraniczności. To widać zwłaszcza w teledyskach, gdzie pojawiają się palmy, krajobrazy Grecji czy Turcji. Klipy wyrażały tęsknotę za tym lepszym, za dogonieniem Zachodu z naszych marzeń. W tekstach piosenek też jest to wyraźne.
Na przykład?
Twórcy disco polo starali się często być bardziej amerykańscy niż same Stany. Prześledziłam ich przeróbki piosenki Alberta Hammonda „It Never Rains In Southern California” (W południowej Kalifornii nie pada). Bohater tej piosenki z lat 70. to grajek, który przyjeżdża do Hollywood, by odmienić swoje życie, i mierzy się z trudną rzeczywistością. Okazuje się, że jednak w tej Kalifornii nie tyle nawet pada, co leje. Wydźwięk oryginalnego utworu jest pesymistyczny, bo bohaterowi nie udało się spełnić marzeń. Pierwsza z przeróbek, na którą trafiłam, była autorstwa zespołu Happy End, może nie stricte discopolowego, ale z racji piosenki „Jak się masz, kochanie?”, kojarzonego z tym nurtem. W ich ujęciu Kalifornia to synonim raju. W innej przeróbce discopolowego zespołu Dystans padają z kolei słowa o deszczu bananów lecących z nieba i rzekach płynących miodem. To pokazuje, że dla zespołów disco polo USA to „kraj naj”. Nawet jeśli w tym kontekście pojawiają się złamane serca, nieszczęśliwa miłość, to Ameryka jest cudem.
W książce pada nawet takie stwierdzenie, że „aspirowaliśmy do Zachodu, a Wschód nas inspirował”.
Te dwa elementy mocno się przenikają. Amerykańskość widać w strojach artystów, bo często mają w teledyskach lub podczas występów koszulki z napisem USA albo flagą amerykańską. Inspiracje muzyczne czerpali za to często z Rosji czy Białorusi. Przywołam tu przykład piosenki „Wolność” zespołu Boys. Słowa „Niech żyje wolność, wolność i swoboda” stały się hymnem kapitalizmu, a ten utwór jest przeróbką rosyjskiej piosenki więziennej.
Tematy polityczno-gospodarczo-społeczne chyba jednak nieczęsto pojawiały się w piosenkach disco polo?
Podstawowy temat to miłość. Choć pojawiają się inne wątki – np. ojczyzna czy rodzina. Perełką wśród teledysków jest „Miłość i zdrada” Shazzy. Klip opowiada o denominacji, a piosenkarka tańczy w nim z postaciami ze starych banknotów. Według mnie disco polo to wyraz głodu miłości i kontaktu z wielkim światem, a jednocześnie próba zmierzenia się z lękami, które niosła nowa rzeczywistość.
Disco polo rozlało się po kraju, choć elity były mu mocno nieprzychylne.
W głównym nurcie bardzo się zżymano, narzekano, że to szmira. W „Tygodniku Powszechnym” odbyła się dyskusja, której uczestnicy snuli wizje, że disco polo to zmierzch kultury, bo gdy zaleje całą Polskę, to zniknie wartościowa sztuka. Z dzisiejszej perspektywy te słowa mogą wydawać się zabawne, ale wówczas wielu czuło ogromny lęk przed tym zjawiskiem.
A jednak byli też tacy, którzy próbowali się z nim zapoznać.
Oczywiście. Zapoznać i flirtować. Wspomnianą Galę Piosenki Popularnej i Chodnikowej w Sali Kongresowej przygotowywali Jarosław Kukulski i Krzysztof Jaślar, a prowadził ją Janusz Weiss. Orędowniczką tego nurtu muzycznego była Nina Terentiew. To ona organizowała zespołowi Top One koncerty. Zespół Boys zagrał na benefisie Daniela Olbrychskiego, który chwilę później w jednym z wywiadów stwierdził, że to świetni chłopcy.
A jak jest dziś?
Mimo że disco polo wieszczono upadek, dziś jest ono w centrum kultury. Ma swoje wytwórnie, stacje telewizyjne, a ogólnopolskie rozgłośnie radiowe zmieniają swoją linię pod tę muzykę. Odbiór mojej książki udowadnia, że etykieta „disco polo” jakiś czas temu oderwała się od muzyki i funkcjonuje oddzielnie. Często słyszę, że napisałam o „polskim prymitywizmie”, o „tanich parówkach”. W ludziach to pojęcie wciąż wzbudza agresję.
Czemu tak się dzieje?
To jest moim zdaniem symptom szerszego problemu. Disco polo jako pewna metafora daje nam wgląd w procesy zachodzące w polskim społeczeństwie, które w latach 90. zostały przeoczone. Chodzi tu główne o zmiany na drabinie społecznej. Pojawiają się zjawiska nieakceptowane przez elity.
Co przegapiliśmy?
Disco polo jest częścią kultury masowej, funkcjonalnej, nie ukrywa, że jest po to, by się bawić. To czysta rozrywka. Nie ma umoralniać, mówić o poważnych problemach społecznych. Bez sensu jest porównywanie jej z utworami Komedy czy filmami Wajdy. Tymczasem debata na temat disco polo to komentarze w stylu – „wpuszczamy przaśność do telewizji”, „pojawiają się kiczowaci twórcy”, „polska kultura zostaje przyćmiona przez tandetę”. Te oceny w dużej mierze są umoralniające, a tymczasem chodzi o zabawę. Tak funkcjonuje ta branża i nie robi nic oprócz tego, że dobrze wykonuje swoją pracę.
Disco polo angażuje się w politykę. To dobrze?
To ciekawe pytanie, dziś słuchacze disco polo często w debacie publicznej kojarzeni są z PiS. To kolejny przykład na to, że etykieta disco polo została zawłaszczona.
Nie da się jednak nie zauważyć, że disco polo do polityki wchodziło.
Nie, to raczej politycy zaprosili do siebie disco polo. Artyści sami z siebie nie są upolitycznieni, może poza Sławomirem Świerzyńskim, liderem Bayer Full.
Polityka nie jest im jednak wstrętna?
Jeżeli ktoś ich zaprosi, nie odmawiają. Zaczęło się od spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego z zespołem Top One. Discopolowy bajer miał pomóc odciąć się mu od komunistycznej przeszłości i trafić do młodzieżowego elektoratu, którego przyszły prezydent poszukiwał. Udało się. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że piosenka „Ole! Olek” zapewniła Kwaśniewskiemu prezydenturę. Top One współpracował w tamtym czasie z pochodzącym z Ghany muzykiem Danielem Osafo Oware, z którym Kwaśniewski tańczył w spocie wyborczym. Przyszły prezydent dawał w ten sposób znak, że jest otwarty i nowoczesny. W tym samym czasie z piosenki disco polo skorzystał też Waldemar Pawlak, ale utwór w wykonaniu Bayer Full stawiał już na konserwatywne wartości, przywiązanie do ziemi. Potem była chwila przerwy i po disco polo sięgnęła Samoobrona. Piosenka „Ten kraj jest nasz i wasz” w wykonaniu Dr. Jasnowidza, choć okazała się plagiatem, stała się hymnem tej partii. Motywem przewodnim zarówno tej piosenki, jak i innych rolniczych songów jest krytyka przemian gospodarczych. Czego potwierdzeniem mogą być takie wersy jak: „Nagle w kraju za dużo ludzkich rąk,/ a w rolnictwie na alarm dzwon” czy „Żywiec, mleko na łeb spada,/ lecz odwrotnie radio gada”. Disco polo nawet jeśli obecne było w polityce, to przekraczało podziały. Korzystała z tej muzyki zarówno lewica, jak i prawica.
Wykonawcy disco polo nigdy nie żałowali tej współpracy?
Żałowali. Zespół Top One na jednej ze swoich kaset umieścił przeprosiny za udział w kampanii Kwaśniewskiego. Można je usłyszeć, odtwarzając od końca intro na albumie „Ye!O”. Brzmi ono: „Przepraszamy cię, Polsko, za to, cośmy tobie uczynili. Nieświadomi, zmieniliśmy losy twoje. Nas samych nędznie okłamali, za co nawet srebrników garści nie dali”.
W tej kampanii wyborczej hitów disco polo chyba jednak nie uświadczymy?
Na pewno nie w dużych miastach, ale kandydaci z mniejszych miejscowości czy wsi być może po nie sięgną. Tak jak wspomniałam, disco polo jest kojarzone głównie z PiS. Na to politycy tej partii, zwłaszcza prezes TVP Jacek Kurski, mocno pracowali. Zaczęło się od występu Zenona Martyniuka w programie „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz. Odcinek poświęcony był dziecku choremu na nowotwór, na leczenie którego zorganizowano w telewizji zbiórkę pieniędzy. Martyniuk na koniec programu zaśpiewał piosenkę „Prawdziwa miłość to ty”. Gwiazdorskie gesty Martyniuka, podrygująca Jaworowicz, a obok zalewający się łzami ojciec chorego dziecka. Ten występ lidera zespołu Akcent dobrze obrazuje, jak instrumentalnie TVP traktuje disco polo. Muzycy tego nurtu bardzo dobrze radzą sobie bez zainteresowania telewizji, ale Kurski ogrzewa się w ich blasku. Nie traci na tym, że emituje festiwale disco polo, zaprasza gwiazdy tego nurtu na sylwestra, przed kamerami manifestuje szczególną sympatię dla Martyniuka, nazywając go „ekscelencją”.
To polityczne zagranie?
Oczywiście, że tak. Martyniuk i cała reszta discopolowych artystów to „chłopaki z sąsiedztwa”. Gwiazdorzy, ale tacy, którzy zagrają i na wielkiej scenie, i na święcie kartofla. Kto ma takie rozeznanie wśród polskiego społeczeństwa jak oni? Nikt. Politycznie to odcięcie się poprzedników, od elity III RP, twórców transformacji, za czasów których ten gatunek był sekowany z mediów publicznych. Skoro więc PO odcinało się od disco polo, to PiS postępuje przeciwnie. Zagarnia te obszary kultury funkcjonalnej, które przez ostatnie lata były odrzucane. Na tym właśnie polega zagranie polityczne. Błogosławieństwo płynie też z samej góry, od ministra kultury Piotra Glińskiego. W jednym z wywiadów udzielonych w 2017 r. pół żartem, pół serio zadeklarował, że zaproponuje Martyniukowi napisanie piosenki o obrazie Leonarda da Vinci.
Wrócę do pytania o to, dlaczego nienawidzimy disco polo. Czy możemy pokusić się o stwierdzenie, że ta antypatia wynika też z preferencji politycznych?
Być może w pewnych kręgach tak jest.
To w jakim miejscu jest dziś disco polo?
To ogromna branża, prężna, bogata, której niczego nie brakuje. Tak jak w latach 90., tak i dziś można szybko zostać gwiazdą, ale zniknęły amatorszczyzna oraz spontaniczność. Podobnie jak przed laty, tak i teraz wykorzystuje z powodzeniem nowinki technologiczne. Kiedyś to były keyboardy, które były czymś więcej niż tylko instrumentem. Pojawiały się na każdej okładce, w teledyskach. Były znakiem Zachodu, profesjonalizmu, czymś w rodzaju fetysza. Dziś takiego symbolu już w muzyce disco polo nie ma, ale jej twórcy z powodzeniem korzystają z dronów czy nowoczesnych kamer do kręcenia teledysków. Kiedyś nośnikiem były pirackie kasety, dziś to YouTube. W końcu nie bez powodu jednym z najpopularniejszym polskich klipów na YT jest ten zespołu Weekend do piosenki „Ona tańczy dla mnie” (prawie 120 mln odtworzeń). W promowaniu pomagają także media społecznościowe. Jest jeszcze jedna zmiana, która mnie bardzo cieszy. W disco polo przybywa kobiet.