Antyliberalizm Putina to przede wszystkim wybieg, żeby zbratać się z nacjonalistycznymi, populistycznymi siłami przeciwnymi UE - mówi Luke Harding były korespondent „Guardiana” w Moskwie i autor książki o sprawie otrucia Aleksandra Litwinienki radioaktywnym polonem w 2006 r.
DGP
Pana książka o zabójstwie Aleksandra Litwinienki „A Very Expensive Poison” („Bardzo droga trucizna”) kończy się finalnym raportem ze śledztwa. Znajduje się w nim zdanie, na które miała nadzieję wdowa po ofierze i jego przyjaciele: „Operacja FSB zamordowania p. Litwinienki została zapewne zaaprobowana przez p. Patruszewa (ówczesnego dyrektora FSB – red.), a także przez prezydenta Putina”. Był to rok 2016. Co się od tego czasu zmieniło?
Nic się nie zmieniło i zarazem zmieniło się wszystko. Sprawa Litwinienki była bardzo głośna i przysporzyła Federacji Rosyjskiej wstydu. Zabójcy nie tylko zostali szybko zidentyfikowani, lecz okazało się też, że nie byli nawet profesjonalnymi mordercami. Za niekompetencję, jaką się wykazali, zostaliby w czasach KGB od razu wyrzuceni ze służb. Dlatego, kiedy pisałem swoją książkę, myślałem, że podobna rzecz raczej się nie powtórzy. Po czym przenosimy się do marca 2018 r. i mamy sprawę Siergieja Skripala. Wprawdzie pojawiają się tu inne służby – GRU, czyli rosyjscy antyterroryści, a nie FSB – ale ma ona bardzo podobną fabułę. Tak samo jak w sprawie Litwinienki dwaj mordercy lecą z Moskwy na lotnisko Gatwick pod Londynem, po czym biegają po ulicach z przeraźliwie niebezpieczną trucizną i popełniają błąd na błędzie. Dają się zarejestrować na kamerach CCTV, w dodatku zamiast swojego celu ostatecznie zabijają przypadkową osobę. Postępowanie Rosjan się więc nie zmieniło. Od tego czasu zmieniło się to, że społeczność międzynarodowa rozumie agresywną i rewizjonistyczną naturę Kremla Władimira Putina. Szczególnie dobrze rozumieją ją Amerykanie, ponieważ przeżyli swoje wybory prezydenckie w 2016 r. i widzieli, jak Rosja hakowała i wywracała do góry nogami amerykańską demokrację. Sytuacja geopolityczna jest więc inna. Ale KGB-owskie metody ciągle te same.
Dlaczego Rosjanie ponownie odważyli się mordować na terenie Wielkiej Brytanii?
Putin ma patologiczne spojrzenie na Wielką Brytanię. Po pierwsze jej nie lubi. A po drugie nie ma szacunku dla brytyjskiego wywiadu i uważa, że z powodu brexitu, politycznej niepewności Wielka Brytania jest słaba i można sobie wobec niej na wiele pozwolić. Poza tym sprawa Skripala była sygnałem wysłanym do rosyjskich elit – oligarchów i oficerów GRU oraz innych agencji szpiegowskich: „Jeśli przejdziecie na drugą stronę, choćbyście nie wiem, gdzie się ukryli, prędzej czy później po was przyjdziemy”.
A sprawa Litwinienki nie była demonstracją?
Są różne rodzaje morderstw – takie, które mają być kompletnie niewidzialne, i takie jak zamordowanie Trockiego szpikulcem do lodu, gdzie ręka Kremla jest doskonale widoczna. W sprawie Litwinienki najpierw podejrzewałem, że miało to być demonstracyjne morderstwo, ale kiedy dostaliśmy informację, jak rzadka i trudna do wykrycia jest substancja, której użyto, zacząłem myśleć, że jednak przeciwnie, nie chciano, by sprawcy zostali wykryci.
Czy zleceniodawcy wiedzieli, jak niebezpieczny – także dla przypadkowych osób – może być polon, którym otruto Litwinienkę?
Nie sądzę, żeby ich to obchodziło. Fakt, że nikt inny nie umarł oprócz Litwinienki, to tylko szczęśliwy zbieg okoliczności, a nie rezultat jakiejkolwiek troski zleceniodawców o bezpieczeństwo innych.
Obawia się pan, że takie sprawy będą się zdarzać w przyszłości?
Sądzę, że będą. Nie mówię, że będzie to konkretnie mordowanie podwójnych agentów w Wielkiej Brytanii. Ale widowiskowe, egzotyczne, przerażające sprawy będą się zdarzały. Prawda jest taka, że większość krajów Europy Zachodniej byłaby wdzięczna, gdyby Rosja przede wszystkim po prostu zaczęła zachowywać się normalnie. Ale Putin myśli paranoicznie, przez pryzmat swojego KGB-owskiego wyszkolenia, i uważa, że to Zachód ciągle go zaczepia. I on musi mu ciągle odpłacać. Oczywiście tak naprawdę to on zaczepia. I to na wiele sposobów. Z jednej strony surrealistyczne morderstwo, z drugiej – nowoczesne działania jak hakowanie, a z trzeciej – polityczna dywersja polegająca na wspieraniu radykalnej lewicy i radykalnej prawicy na świecie. Antyliberalizm Putina to przede wszystkim wybieg, żeby zbratać się z nacjonalistycznymi, populistycznymi siłami przeciwnymi Unii Europejskiej. Dla Putina bandytyzm jest na pierwszym miejscu, a ideologia dopiero na drugim.
Czyli według pana Rosja to państwo kryminalne.
Tak, pisałem książkę „Mafia State” („Mafijne państwo”), przyglądając się zarazem podręcznikowi KGB. Nie ma już w Rosji ideologii komunistycznej, ale jest ideologia mocarstwowa. Putin chce, żeby Rosja była uważana za mocarstwo i żeby była anty-Ameryką. Nie jest on jednak żadnym geniuszem zła w pelerynie, siedzącym w jaskini i naciskającym guziki na konsoli. Jest pozbawionym skrupułów oportunistą, próbującym różnych rzeczy, z których większość nie wychodzi. Niektóre jednak wychodzą, jak np. wpływ na wybory w USA w 2016 r. To przerosło najśmielsze oczekiwania. Putin myśli tak: będziemy zachowywać się brawurowo, bo Zachód jest słaby i nie potrafi tego ogarnąć. To, że prezydent państwa może być mordercą oraz kłamać bez przerwy i na każdy temat, a jednocześnie nie być bliskowschodnim despotą ze złotym łańcuchem i wielbłądem, lecz mężczyzną w garniturze, takim jak my, jest trudne do pojęcia dla zachodniego umysłu. O zajęciu Krymu, terytorium wielkości Belgii, można myśleć w kategoriach geopolityki, rosyjskiego nacjonalizmu, resentymentu i rozpadu ZSRR, ale też po prostu w kategoriach kradzieży. Putin dorabia do tego oczywiście patriotyczną ideologię. Ale zasadniczo chodzi o zwykłą kradzież, bazującą na kalkulacji, że Europejczycy i Amerykanie nie odpowiedzą. Która zresztą okazała się słuszna. Mimo że zajęcie Krymu było największym szokiem dla społeczności europejskiej od czasu upadku komunizmu.
A co teraz na Zachodzie myślą o Putinie?
Na Zachodzie panuje niepewność, co robić. Tymczasem różne radykalne prawicowe ruchy w Niemczech, Austrii, Polsce, Wielkiej Brytanii, Francji zaczynają widzieć w Putinie sojusznika. Podoba im się, że występuje przeciw „dekadencji”, przez co rozumieją homoseksualizm i niestandardową seksualność. Że broni tradycyjnych wartości, religii i suwerenności. Putin wymyślił, żeby sprzymierzyć się z siłami, do których należą Donald Trump i Steve Bannon oraz nacjonalistyczna, populistyczna prawica. Mówi im: jesteśmy razem przeciw globalizacji, jestem po waszej stronie. Ale Putina tak naprawdę nie obchodzą ani te kraje, ani nawet ta ideologia. Oligarchowie płacą miliony dolarów, żeby Elton John zagrał na weselu ich córki, nie są tak naprawdę nietolerancyjni wobec gejów. Rosja jedynie używa tej retoryki jako narzędzia w polityce.
Co Zachód może zrobić w sprawie agresji Putina?
Według mnie najlepsza rzecz to sankcje wobec ludzi na świeczniku. Dla nich naprawdę bolesne jest to, gdy nie mogą przepłynąć się swoim jachtem dookoła Sardynii, wyskoczyć do Londynu albo Paryża. Będą wtedy bez przerwy narzekać Putinowi i on tego się boi najbardziej. Przyjmijmy taki scenariusz: bierzemy pięć tysięcy wysokich urzędników Kremla, z ministerstwa spraw zagranicznych i wewnętrznych, i zakazujemy wydawania im wiz do Unii Europejskiej i do USA, a także posiadania tam rachunków bankowych. Te same ograniczenia stosujemy wobec ich dzieci. Byłoby to bardzo bolesne. Reżim rosyjski jest niesłychanie zepsuty. W domu wygląda bardzo patriotycznie: „matka Rosja” i „Krym nasz”, ale tak naprawdę całe pieniądze rządzących i ich rodzin są za granicą. Te pięć tysięcy ludzi nie wierzy w przyszłość Rosji, dlatego wywozi pieniądze za granicę. Patriotyzm jest dla proletariuszy.
Jaka byłaby reakcja Rosji?
Na pewno niesymetryczna i z pewnością niemiła. Ale w tym pomyśle chodzi o to, że nie chcemy karać zwykłych ludzi ani nie chcemy wojny. Mimo brexitu wokół sprawy Skripala było dużo międzynarodowej solidarności – wielu agentów GRU zostało zdemaskowanych i wyrzuconych. A więc GRU zapłaciła cenę. Nie jestem pewien, czy ostatecznie Rosja uznała swoją operację za sukces. Trzeba pokazać, że jest cena za takie działanie.
I jak skuteczne były do tej pory sankcje?
Właściwie wcale nie są. Owszem, odmówiono kilku wiz, ale Wielka Brytania ciągle zamiata pod dywan sprawę osiedlania się u nas kleptokratów – nie tylko z Rosji, ale zewsząd. Powinniśmy powiedzieć: możesz sobie posiadać miliardy, ale nie dostaniesz wizy i nie przyślesz tu dzieci do szkoły. To by zadziałało.
Skąd obecnie tak silny związek pomiędzy bogatymi Rosjanami a Londynem?
Po pierwsze, Londyn jest blisko. Bliżej niż Nowy Jork. Po drugie, od dawna mieszka tu już wielu Rosjan. Po trzecie, są tu najlepsze szkoły na świecie, a ci ludzie chcą najlepszej edukacji dla swoich dzieci. A skoro wysyłają tu dzieci, to muszą kupić mieszkanie, przenieść tu kochankę, drugą kochankę, a więc zapuścić korzenie. Po czwarte, do Wielkiej Brytanii Rosjan przyciąga angielskie prawo. Oligarchowie bardzo często rozstrzygają swoje spory w brytyjskich sądach. Kontrakty rosyjskich firm są podpisywane według prawa angielskiego, nawet jeśli ich strony mają siedzibę we Władywostoku.
Dlaczego?
Dlatego, że tutejsze sądy uważane są za niekorumpowalne.
Czemu nie np. we Francji?
Z powodu języka i globalnego zasięgu. W taki sposób Londyn staje się miejscem i dla ludzi, którzy wspierają reżim w Rosji, i dla tych, którzy mu się przeciwstawiają. A czasem dla tych, którzy najpierw wspierają reżim, a potem mu się przeciwstawiają.
Czy Londyn ma długą tradycję goszczenia rosyjskich dysydentów? Dla polskiej emigracji ważniejszym miejscem był w czasie komunizmu Paryż.
W Londynie wylądowali Władimir Bukowski, Oleg Gordijewski, Wiktor Suworow. Ale w czasach ZSRR nie było wielu dysydentów rosyjskich, bo stamtąd prawie nie dało się wyjechać.
Jak zaczęło się pana zainteresowanie sprawą Litwinienki?
Przyjechałem do Moskwy jako korespondent „Guardiana” w najgorszym możliwym momencie, czyli 5–6 tygodni po śmierci Litwinienki. Kiedy poleciałem tam wcześniej, żeby wynająć mieszkanie, siedziałem nawet w tym samym samolocie, którym przedtem podróżowali zabójcy. Jak się później okazało, nadal znajdowały się tam ślady polonu. Niektórzy brytyjscy korespondenci, którzy mieszkali w Moskwie już od dawna, nie wierzyli, że zbrodni mogło się dopuścić państwo rosyjskie. Ja jednak byłem o tym przekonany. Postanowiłem dalej śledzić tę historię. Poszedłem na konferencję prasową jednego z zabójców Litwinienki Andrieja Ługowoja, pojechałem za nim podczas jego kampanii przed wyborami do Dumy, zrobiłem z nim wywiad. Spotkałem też drugiego zabójcę – Dmitrija Kowtuna. Nie miałem swoich własnych źródeł w FSB, ale rozmawiałem z ludźmi, którzy mieli, i mniej więcej otwarcie mówiono tam, że zabójstwa dokonało FSB. Dodawano, że Litwinienko zasłużył na śmierć, bo był zdrajcą i łotrem, którego należało usunąć. Mieliśmy też serię włamań FSB w naszym mieszkaniu, podsłuchiwano nas, czasem mnie śledzono. Dostawałem też informacje, że rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych jest bardzo niezadowolone z tego, co robię. W końcu zaczęli robić mi problemy z wizą i ostatecznie mnie deportowali.
A czy nękano także innych zachodnich korespondentów?
Nie, od czasu zimnej wojny byłem pierwszy. Ale później zaczęło się to zdarzać również innym. Myślę, że kiedy przyjechałem do Rosji, sprawy szły już w tym kierunku i władze szukały tylko pretekstu, żeby wysłać sygnał wszystkim dziennikarzom. W latach 2008–2010 rosyjskie media były już w ogromnym stopniu kontrolowane przez Kreml, znacznie bardziej niż 10 lat wcześniej, i w związku z tym przepaść pomiędzy miejscową propagandą a tym, co pisali zagraniczni korespondenci, stawała się coraz większa. Dodatkowo przydarzyła się też głupia historia z Borysem Bieriezowskim, który powiedział w „Guardianie”, że planuje rewolucję w Rosji. A moje nazwisko znalazło się pod tekstem. Dodajmy, że mężczyźni w średnim wieku, którzy rządzą dziś Rosją, myślą przez pryzmat KGB. KGB wysyłało swoich agentów jako dziennikarzy, więc wydaje im się, że zachodni korespondenci też muszą być agentami.
Nie może pan teraz wjechać do Rosji?
Z pewnością nie. Mój telefon jest regularnie hakowany, bez przerwy jestem obrażany przez trolli z Petersburga, którzy nazywają mnie rusofobem, co jest bzdurą. Jestem rusofilem, tylko nie lubię FSB, SVR i GRU.
Czytałam o niedawnej inicjatywie, żeby teren przed Ambasadą Rosji w Londynie nazwać na cześć Borysa Niemcowa, opozycjonisty zabitego w 2015 r. obok Kremla.
Owszem, była taka inicjatywa, ale władze dzielnicy Kensington and Chelsea powiedziały „nie”. Nie wiem, czy z powodu głupoty i braku wyobraźni, czy z przyczyn politycznych. Dzielnica ta jest rządzona przez torysów, a prawicowa część Partii Konserwatywnej ma związek z Rosją. Zwłaszcza ta, która odpowiadała za kampanię na rzecz brexitu. I nie mam na myśli tylko Arrona Banksa, który dał na nią dużo pieniędzy. Zresztą National Crime Agency prowadzi teraz śledztwo w tej sprawie. Dotyczy to też innych ludzi z jego otoczenia. Nawet Carrie Simmons, obecna dziewczyna Borisa Johnsona, w 2012 r. poszła na imprezę w prywatnej rezydencji ambasadora Rosji, przygotowaną przez organizację Friends of Russia, którą zarządza szpieg SVR.
Jaka będzie postawa Borisa Johnsona wobec Rosji?
Nie sądzę, żeby miał jakiś pogląd na sprawę Rosji, tak jak zresztą i na cokolwiek innego, poza samym sobą. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że był niezwykle mało zainteresowany przyglądaniem się rosyjskim wpływom na brexit.
Czy ktoś w Europie ma pomysł, co robić z Putinem?
Owszem, jest kilka osób i grup. Po pierwsze, finansista Bill Browder, który doprowadził do przyjęcia w USA prawa Magnitskiego (sankcji wobec rosyjskich funkcjonariuszy odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka – red.). Po drugie, brytyjska dziennikarka Carole Cadwalladr, która pisała m.in. o powiązaniach pomiędzy Rosją a kampanią brexitową. Po trzecie, think tank Atlantic Council. A po czwarte, oczywiście cyfrowa grupa dochodzeniowa Bellingcat, która skutecznie obnaża działania GRU. Przez ostatni rok GRU doznała więcej upokorzeń z ich strony niż ze strony kogokolwiek innego. Za sprawą niekompetencji i głupoty rosyjskich służb Bellingcat zidentyfikował setki rosyjskich agentów. Rosyjskie państwo się rozpada, agencje szpiegowskie są niesprawne, wysyłają kretynów na idiotyczne misje, o których dowiaduje się cały świat. Ale rządy nie mają jeszcze pomysłu, co dalej zrobić. A w wypadku Wielkiej Brytanii na prawicy pojawia się zapewne kalkulacja, że po brexicie będziemy potrzebować tyle pieniędzy, ile tylko uda nam się zdobyć, i nieważne, czy nasi partnerzy będą z Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej, Rosji, Azerbejdżanu czy Bahrajnu, bo będziemy musieli coś lać do silnika. Zawsze tak było, ale teraz będzie gorzej.
Czy jakiś brytyjski rząd zachował się w tej sprawie lepiej?
Gordon Brown odmówił spotkania z Putinem po zamordowaniu Litwinienki. Był człowiekiem z zasadami. Potem przyszedł David Cameron i zaprosił Putina na mecz judo. Theresa May jako minister spraw zagranicznych w jego rządzie blokowała publiczne dochodzenie w sprawie Litwinienki, co uważam za dość obrzydliwe. Powiedziała, że stosunki międzynarodowe były ważnym czynnikiem w jej decyzji. Znaczy to, że nie chciała zdenerwować Putina. Zawsze chodzi o interesy, pieniądze, strach. Dopiero po 2015 r. i wojnie na Ukrainie Cameron zrozumiał, że Rosja nie jest i nigdy nie będzie racjonalnym partnerem. A co teraz, to nie wiadomo, bo w Wielkiej Brytanii panuje kompletny bałagan. Oczywiście Rosja musi sama rozwiązać swoje problemy, ale trzeba pokazać, że jest cena za bandyckie zachowanie, a mianowicie udział w korzyściach z globalizacji.
A co uczciwi i praworządni Brytyjczycy myślą o tym, że w ich stolicy jest pełno ukradzionych, a nawet krwawych pieniędzy?
Nie widzą tego. Zrobiłem w brytyjskich parlamencie spotkanie z Robertem Saviano, autorem książki o mafii neapolitańskiej „Gomorra”, który powiedział brytyjskim posłom, że Wielka Brytania jest najbardziej skorumpowanym krajem na świecie. Nie dlatego, że na ulicach Mayfair strzelali do siebie mafiosi, ale dlatego że ogromne dochody z przestępstw przechodzą przez angielskie banki i brytyjskich prawników. I to prawda. Wiele razy prowadziłem śledztwa w sprawie prania pieniędzy: Panama Papers, rosyjska pralnia, azerska pralnia, wszystko to jest robione przez brytyjskie firmy. I wyspę Man. Jesteśmy głową wielkiej ośmiornicy, która ma jedno ramię w Rosji, drugie na Kajmanach. Ten mały otwór gębowy na środku to Londyn. To przerażające i prawie nikt tego nie rozumie. Prawnicy i finansiści mają błyszczące domy w dobrych dzielnicach, ale to, jak zarabiają pieniądze, jest być może nielegalne, a na pewno nieetyczne.
Luke Harding, „A Very Expensive Poison. The Definitive Story of the Murder of Litvinienko and Russia's War with the West”, Guardian Faber 2016