Wiele operacji rosyjskich agentów w Wielkiej Brytanii to gotowy materiał na czarną komedię pomyłek.
Pod koniec czerwca tego roku Władimir Putin w wywiadzie udzielonym „Financial Times” powiedział: „Zdrada jest najcięższym możliwym przestępstwem i musi zostać ukarana. Nie mówię, że powinno się to robić tak jak w Salisbury… ale zdrajcy muszą być karani”. Nawiązywał w ten sposób do sprawy, która w marcu 2018 r. wstrząsnęła Wielką Brytanią – były agent GRU Siergiej Skripal, który przez lata szpiegował dla MI6, został otruty za pomocą egzotycznej substancji zwanej nowiczokiem i cudem uszedł z życiem.
Ojczyzna Jamesa Bonda i George’a Smileya od czasów II wojny światowej jest szczególnym terenem działań rosyjskiego wywiadu, tak w życiu, jak i w literaturze. Ale jak wynika z wydanych ostatnio po angielsku trzech książek non fiction o pracy rosyjskich agentów w Wielkiej Brytanii, przeprowadzane przez nich operacje coraz rzadziej przypominają akcje opisywane na kartach książek Iana Fleminga. Zdecydowanie bliżej im do satyrycznej powieści szpiegowskiej Grahama Greene’a „Nasz człowiek w Hawanie”.
„The Spy and the Traitor” („Szpieg i zdrajca”) Bena Macintyre’a, doskonałego brytyjskiego autora i historyka, opowiada prawdziwą historię Olega Gordijewskiego, oficera KGB, który w 1974 r. zaczął współpracować z brytyjskim wywiadem – najpierw na placówce w Kopenhadze, a później w Londynie. Gordijewski, rozczarowany systemem sowieckim po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r., działał z pobudek ideowych, przez lata ryzykując życiem. W razie zdemaskowania za granicą groził mu zastrzyk usypiający, porwanie i wywiezienie do Moskwy, a tam tortury i śmierć w kazamatach Łubianki.
Najbardziej kuriozalny epizod sagi o próbie zabójstwa Skripala napisała rosyjska telewizja rządowa Russia Today, która zrobiła wywiad z oboma podejrzanymi. Choć stacja miała pozwolić im się wybielić, to nawet prowadząca nie umiała całkowicie pohamować śmiechu, kiedy umięśnieni mężczyźni o aparycji żołnierzy utrzymywali, że zajmują się handlem suplementami i odżywkami dla sportowców
Alex Massie w brytyjskim tygodniku „Spectator” pisze, że Gordijewski powinien być tak sławny jak Kim Philby – nobliwy Brytyjczyk z dobrej rodziny, który najpierw szpiegował dla NKWD, a później KGB. Tylko że oczywiście byłaby to sława z innych powodów. O ile Philby zasłynął tym, że udało mu się latami wodzić za nos MI6, którego był pracownikiem, o tyle Gordijewski, zdaniem Macintyre’a, być może uratował nas wszystkich od zagłady. W 1981 r. szef KGB Jurij Andropow wpadł w paranoję, że NATO szykuje atak nuklearny na ZSRR, i zaczął rozważać atak prewencyjny. Stan umysłu szefa służb ujawniał w drobnych i przerażających szczegółach dokument wyniesiony z ambasady radzieckiej w Londynie właśnie przez Gordijewskiego. Brytyjczycy znaleźli w nim szczegółowe instrukcje, jak rezydenci KGB mają potwierdzić hipotezę Andropowa o szykowanym armagedonie. Zalecono im liczyć światła włączone w nocy w kluczowych budynkach rządowych (bo urzędnicy będą siedzieć do późna, szykując atak). Mieli liczyć samochody na parkingach, np. ministerstwa obrony (bo aut byłoby więcej w czasie wzmożonej pracy). Obserwować szpitale, czy nie przygotowują się masowo na przyjęcie ofiar. Pod obserwacją miały znaleźć się nawet rzeźnie: nagły wzrost liczby zabijanego bydła mógł świadczyć o tym, że Zachód robi zapasy mięsa na czas wojny. Wśród tych niebezpiecznych rojeń znalazł się nawet nakaz monitorowania centrów krwiodawstwa i odnotowywania wzrostu cen krwi. „Widać – pisze Macintyre – żaden z zagranicznych rezydentów KGB nie ośmielił się wyjaśnić szefostwu, że na Zachodzie nie ma czegoś takiego jak cena krwi, chyba że tak zakwalifikować tabliczkę czekolady, którą dostają honorowi krwiodawcy na podniesienie poziomu czerwonych krwinek”. W jednej z instrukcji, która zdaniem Macintyre’a mówiła wiele o priorytetach KGB, stwierdzano, że oficerowie mają też szukać dowodów na to, iż członkowie „politycznej, ekonomicznej i wojskowej elity” ewakuują swoje rodziny z Londynu.
Brzmi to paranoicznie. I jeśli szukać porównań do brytyjskich filmów szpiegowskich, historia ta jest raczej jak z komedii „Johnny English” z Rowanem Atkinsonem niż z „Jamesa Bonda”. A na pewno nie z popularnego teraz w brytyjskiej telewizji serialu „Obsesja Eve”, w którym rosyjskie służby przedstawione są jak z piekła rodem. Jednak gdyby zbyt wielu agentów KGB zbyt mocno walczyło o pochwały szefostwa, Andropow mógłby zalecić naciśnięcie przycisku atomowego. Dzięki informacjom Gordijewskiego brytyjskie służby zrozumiały skalę radzieckiego strachu, o czym Margaret Thatcher poinformowała Ronalda Reagana. Zachód zaczął robić wszystko, żeby uspokoić paranoików z ZSRR.

Lojalność za kilka lunchów

Element humorystyczny występował zresztą także w codziennej pracy rosyjskich agentów, takiej jak pozyskiwanie tajnych współpracowników. Działalność szpiegowska jest bardziej osnuta tajemnicą niż większość pozostałych sposobów zarobkowania, ale niekiedy napotyka takie same trudności jak każde inne zajęcie – na przykład komunikacyjne. Przekonał się o tym Oleg Gordijewski, kiedy jako przykrywkę dla swojej pracy na rzecz MI6 starał się pozyskać do współpracy z KGB szkockiego polityka lewicy Rona Browna. Jak pisze Macintyre, już oficjalny angielski z BBC był dla Gordijewskiego wystarczającym wyzwaniem, a co dopiero silny szkocki akcent Browna. I pozostanie na zawsze tajemnicą to, czy Brown sprzedał swój kraj za kilka lunchów na koszt KGB, czy wykazał się godnym podziwu patriotyzmem. A może po prostu mówił o futbolu, bo Gordijewski rozumiał jedno słowo na dziesięć — pisze Macintyre.
O sprawie Litwinienki książkę „A Very Expensive Poison” („Bardzo droga trucizna”) napisał Luke Harding, dziennikarz „Guardiana” i były korespondent tej gazety w Moskwie. Aleksander Litwinienko był pracownikiem FSB i pod koniec lat 90. zaszedł za skórę Władimirowi Putinowi, próbując zdemaskować kontakty wysokich funkcjonariuszy z mafią. Później odmówił wykonania polecenia zamordowania Borisa Bieriezowskiego. Dzięki pomocy tego ostatniego uciekł w końcu na Zachód. Napisał tam dwie książki m.in. o tym, że to Putin stał za wysadzeniem w powietrze czterech bloków mieszkalnych w Rosji w 1999 r., by zapewnić sobie zielone światło do wojny w Czeczenii. Sprawa otrucia Litwinienki radioaktywnym polonem pod koniec 2006 r., choć oczywiście tragiczna, była również pełna tak kuriozalnych wpadek, że sztuka na jej temat, która właśnie weszła na afisze w londyńskim teatrze Old Vic („A Very Expensive Poison”, reż. Lucy Prebble) jest prawie komedią. Zabójcy, których wysłano do Litwinienki, uparli się, żeby truciznę podać w herbacie. Najpierw próbowali zmusić go do wypicia filiżanki na spotkaniu służbowym. Litwinienko nie miał jednak ochoty i wyszedł, nie umoczywszy ust. Zrezygnowani mordercy poszli więc do baru podrywać dziewczyny. Tu także nie odnieśli sukcesu. W rezultacie wrócili do Moskwy. Jeden z nich, Ługowoj, wrócił po paru dniach i znów umówił się z Litwinienką na herbatę. Ale tym razem nie dodał trucizny do dzbanka, choć miał ją przy sobie. W końcu w zaciszu hotelowego baru mordercom udało się doprowadzić do wypicia przez Litwinienkę napoju. Chociaż było to tylko parę łyków, wystarczyło na wyrok śmierci. Wkrótce Litwinienko poczuje się źle i będzie powoli umierał w londyńskim szpitalu. Ale zanim się to stanie, rozwiąże z brytyjskimi śledczymi zagadkę swojego własnego zabójstwa.
Szczegóły zbrodni właściwie są już wtedy jasne, a mimo to ówczesna minister spraw zagranicznych i późniejsza premier Wielkiej Brytanii Theresa May będzie blokowała dochodzenie publiczne w tej sprawie. Felietonista „Guardiana” John Crace napisze w odpowiedzi wymyśloną rozmowę pomiędzy May a ambasadorem Rosji w Londynie:
– E, przepraszam, panie ambasadorze, czy mogę słówko? Jeśli to panu nie przeszkadza, ekscelencjo, bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby następnym razem, kiedy postanowią państwo zabić kogoś z Rosji, zrobili to państwo tak, żeby nie zostawiać oczywistego śladu wiodącego do Kremla.
– Czy to wszystko?
– Tak, wasza najhojniejsza wysokość.
– To dobrze. Proszę się poczęstować Ferrero Rocher przy wyjściu.

Mięśniacy uwielbiają stare zegary

Ostatnia głośna operacja rosyjskich służb na Wyspach stała się tematem książki historyka i dziennikarza Marka Urbana „The Skripal Files” („Akta Skripala”). W 2017 r. Urban przeprowadził wywiad rzekę ze swoim tytułowym bohaterem – byłym agentem GRU Sergiejem Skripalem, w 2004 r. skazanym na 13 lat więzienia za szpiegostwo na rzecz wywiadu brytyjskiego. Po sześciu latach został uwolniony w ramach wymiany szpiegów i zamieszkał w miasteczku Salisbury. Historyk pisał wtedy książkę o działalności wywiadów w epoce pozimnowojennej. Niedługo potem, 4 marca 2018 r., Skripala i jego córkę Julię, która przyjechała w odwiedziny z Moskwy, znaleziono na ławce w Salisbury, omdlałych i podejrzanie się pocących. Zabrano ich do szpitala, gdzie zostali poddani leczeniu na przedawkowanie narkotyków. Wkrótce odkryto, że to nie żadne narkotyki, ale nowiczok, broń chemiczna wyprodukowana u schyłku ZSRR w tamtejszych laboratoriach, której zapasy od dawna powinny być zniszczone. Zaczęła się wojna informacyjna pomiędzy Wielką Brytanią a Rosją. Przedstawiciele Moskwy starali się wyśmiać oskarżenia brytyjskiej premier Theresy May, jakoby Putin miał z tym coś wspólnego. Rosjanie posłużyli się również niejaką Wiktorią, kuzynką Julii – ich rozmowy telefoniczne przekazano rosyjskiej telewizji i wyemitowano jako dowód, że Wielka Brytania trzyma Julię i jej ojca siłą, a może sama ich otruła.
Choć Skripal i jego córka zostali odratowani, cztery miesiące później sprawa miała niespodziewany dalszy ciąg. Do szpitala trafiła dwójka Anglików, którzy grzebali w śmietniku i wyjęli z niego fiolkę po perfumach Nina Ricci. Jak się okazało, to w niej mordercy przewozili nowiczok. Ilość, którą kobieta spryskała sobie nadgarstki, okazała się zawierać zbyt dużą dawkę trującej substancji, by można ją było uratować.
Kolejny rozdział dopisał Scotland Yard oraz portale dochodzeniowe Bellingcat i Insider, które odkryły prawdziwą tożsamość obu agentów, zarejestrowanych na kamerach CCTV w Salisbury. Władimir Putin, twierdząc, że to zwykli cywile, rzekomo nie rozpoznał pułkownika GRU i lekarza tych samych służb. Mimo że jednemu z nich sam niedawno wręczał wysokie odznaczenie państwowe.
Magazyn DGP 13 września 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Ale najbardziej kuriozalny epizod tej sagi napisała rosyjska telewizja rządowa Russia Today, która zrobiła wywiad z oboma podejrzanymi. Choć stacja miała pozwolić im się wybielić, to nawet prowadząca nie umiała całkowicie pohamować śmiechu, kiedy umięśnieni mężczyźni o aparycji żołnierzy utrzymywali, że zajmują się handlem suplementami i odżywkami dla sportowców, i z trudem dukali wyczytane na Wikipedii informacje o wysokości wieży katedralnej w Salisbury, tłumacząc, że niezwykle zależało im na zobaczeniu jej słynnego zegara. Filmik był w Wielkiej Brytanii bardzo popularny.
Anglicy w ogóle uwielbiają tego rodzaju absurdalny humor jak z Jasia Fasoli lub Monty Pythona. Tym razem jednak to nie oni są Johnnymi Englishami. Z jakiegoś powodu tego „wybitnego” agenta wzięła na żołd Rosja.
Mark Urban, „The Skripal Files. The Life and Near Death of a Russian Spy”, Henry Holt & Co. 2018
Ben Macintyre, „The Spy and the Traitor. The Greatest Espionage Story of the Col War”, Random House 2018