Dobrze raz na jakiś czas uporządkować swoją wiedzę opierając się na zestawie sztywnych naukowych kryteriów. Również po to, by na koniec się uśmiechnąć i nieco przewartościować wiarę w to, że one istnieją.
Ubóstwo to obszar – zdawałoby się – niekontrowersyjny. No, może nie dla coraz mniej licznych liberałów darwinistów, którzy twierdzą, że biedni są sami sobie winni, więc o czym tu w ogóle mówić. Konsens jest raczej taki, że ubóstwo jest ze społecznego punktu widzenia zjawiskiem negatywnym. A w walce z nim dopuszczalna jest nawet daleko idąca ingerencja w wolnorynkową gospodarkę. W ten sposób dochodzimy jednak do pierwszego dużego wyzwania. Co to właściwie jest ta bieda? W tym miejscu przydają się takie właśnie prace jak „O polskiej biedzie. Definicje, miary i wyniki” Stanisławy Golinowskiej. Ekonomistka z Uniwersytetu Warszawskiego siedzi w temacie od lat. Nie spotkałem się też z podejrzeniami co do jej badawczej uczciwości.
Stanisława Golinowska, „O polskiej biedzie w latach 1990–2015. Definicje, miary i wyniki”, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2019 / DGP
Czytelnik znajdzie u Golinowskiej rozróżnienie pomiędzy różnymi sposobami mierzenia i opisywania zjawiska biedy. Mamy bowiem ubóstwo obiektywne, czyli próbę wyznaczenia jakiegoś minimum egzystencji, poniżej której życie wydaje się albo niebezpieczne dla zdrowia i życia w dłuższej perspektywie albo zwyczajnie uwłaczające ludzkiej godności. Problem polega jednak na tym, że „ubóstwo jest jak uroda, odzwierciedla się w oczach oceniających” (słowa ekonomistki Mollie Orshansky). To znaczy, liczy się nie tylko obiektywne minimum, ale również warunki panujące wokoło. Czym innym jest ubóstwo mieszkańców Sudanu, a czym innym bieda na ulicach Manhattanu. Stąd więc stosowanie przez badaczy biedy całego zestawu wskaźników zakotwiczonych w średnim dochodzie danej społeczności. Ta miara ubóstwa mówi nam więcej o nierównościach wspólnoty niż o faktycznym poziomie materialnego dobrostanu najgorzej sytuowanych jednostek.
Jest wreszcie problem, co właściwie mierzyć. Czy tylko sam dochód? Czy może jednak dochód, który faktycznie zostaje na życie po odliczeniu różnego rodzaju obligatoryjnych wydatków. A może należy podejść do sprawy z jeszcze innej strony i operować raczej kategorią wykluczenia, zakładając, że problemem jest nie tyle bieda, ile wynikający z niej brak możliwości pełnego korzystania ze swojego życia. Wtedy odkrywamy, jak wiele jest typów wykluczenia. Na przykład polityczne – czyli brak faktycznej możliwości wpływania na sprawy wspólnoty niezależnie od tego, czy system spełnia, czy też nie spełnia demokratycznych kryteriów. Albo instytucjonalne, przejawiające się w niedorozwoju sądownictwa, złej administracji lub korupcji. Czy też wykluczenie przestrzenne – polegające na mocnej segregacji klasowej w miastach czy regionach kraju. Już ta część pracy Golinowskiej pokazuje, jak złożonym zagadnieniem jest bieda. I jak mocno wchodzi w tematy dotyczące twardej polityki.
Magazyn DGP z 14 czerwca 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
W dalszej części „O polskiej biedzie” czytelnik znajdzie oczywiście przyłożenie tych wszystkich kategorii do polskiej rzeczywistości po 1990 r. Autorka robi to ostrożnie, jakby bojąc się wejścia na teren, który stał się w ostatnich latach polem ostrego politycznego sporu. Zwłaszcza że książka powstała już po 2015 r., gdy społeczność akademicka podzieliła się mocno w ocenie odważnych programów socjalnych realizowanych przez PiS. W niczym nie zmienia to wielkiej wartości poznawczej, którą ta książka dla swoich czytelników niesie.
Stanisława Golinowska, „O polskiej biedzie w latach 1990–2015. Definicje, miary i wyniki”, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2019