O tym, skąd się wzięły zakręty w biografii Morawieckiego, wiele nie wiemy. A właśnie mamy okazję zapoznać się z dwoma większymi. Przed tygodniem ukazała się książka „Morawiecki i jego tajemnice” Tomasza Piątka. Teraz wychodzi „Delfin” Piotra i Jakuba Gajdzińskich.
Wszyscy wiemy, że Mateusz Morawiecki jest premierem. Wiemy, po kim odziedziczył nazwisko. Wiemy, że dzisiejszy szef rządu wcześniej walczył z komuną, negocjował wejście Polski do Unii Europejskiej, był prezesem jednego z największych w Polsce banków, doradzał Donaldowi Tuskowi w jego Radzie Gospodarczej, ale nie chciał być ministrem za czasów Platformy Obywatelskiej, bo rozmawiał już wówczas z Jarosławem Kaczyńskim, i że po wyborach w 2015 r. stał się odpowiedzialny za politykę gospodarczą PiS.
O tym, skąd się wzięły zakręty w biografii młodszego Morawieckiego, wiemy mniej – choć na temat poszczególnych jej epizodów ukazało się wiele na ogół mniejszych tekstów. Teraz mamy okazję zapoznać się z dwoma większymi. Przed tygodniem ukazała się książka „Morawiecki i jego tajemnice” Tomasza Piątka. Teraz wychodzi „Delfin” Piotra i Jakuba Gajdzińskich.
Okładka Magazyn DGP 17 maja 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Piątek wsławił się dotąd „Macierewiczem i jego tajemnicami”. Piotr Gajdziński pisał wcześniej o władcach PRL: Gomułce, Gierku i Jaruzelskim (ale też o Piłsudskim). Zebranie materiałów do książki o Morawieckim przyszło mu naturalnie – przez kilka lat pracował tuż obok niego jako rzecznik Banku Zachodniego WBK, na którego czele stał obecny szef rządu (ale, jak pisze, rozmawiał też na jego temat z wieloma osobami).
Myliłby się ten, kto by sądził, że wyszły dwie takie same książki. Zupełnie nie – choć, jak można się domyślać, mają wiele wspólnych elementów.
Podstawowa różnica: „Delfinowi” dużo bliżej do biografii niż „Morawieckiemu i jego tajemnicom”. Głównie dlatego, że w tej drugiej ważniejsze od Morawieckiego są właśnie tajemnice.

Rozrysuj to ołóweczkiem

„Skrupulatna analiza działalności Mateusza Morawieckiego oraz jego powiązań politycznych, biznesowych i towarzyskich, krajowych i międzynarodowych. Rozmowy z ludźmi, którzy znali obecnego premiera na różnych etapach jego życia. Wielomiesięczna praca w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Wszystko to daje inny obraz niż ten, który znamy z rządowych czy prorządowych mediów. Mateusz Morawiecki ma swoje tajemnice. Tomasz Piątek odkrywa wiele z nich” – czytamy na okładce. Niestety, raczej obiecuje niż te obietnice spełnia.
Dowiemy się, że premier spotkał na swojej drodze życiowej wiele osób, które w taki czy inny sposób były powiązane z Rosją, zorientowane na Rosję albo robiły w Rosji biznesy. Mocno eksponowane są wątki mafijne. Wniosek? Morawiecki ma związki z rosyjskim półświatkiem, reprezentowanym przez mafię sołncewską. Czy nie za daleko idący? Skoro A zna się z B, B współpracował z C, a C jest związany z D, to od A do D droga prosta. Gdzie A to Morawiecki, a D rosyjski mafioso. Bez problemu można też dorzucić E – rosyjskie służby, a skoro tak, to i F – Putina.
Jeszcze przed ukazaniem się książki prawicowa prasa (pewnie też sponsorowana przez Moskwę) obśmiewała diagramy zamieszczone w „Morawieckim…”, w których najkrótsza droga od naszego premiera do rosyjskiego prezydenta to zaledwie pięć kroków. Prześledźmy jedną: Morawiecki zna Tomasza Misiaka, twórcę Work Service, agencji pracy tymczasowej. Rosyjska filia Work Service zapewniała ludzi do promocji marek własnych w sklepach X5 Retail Group, należącej do grupy Alfa Banku. „A do kogo należy całe to konsorcjum? Kto stoi na szczycie piramidki i pozwala Tomaszowi Misiakowi zarabiać na pracy czasowo zatrudnionych przez niego Rosjan? Potentat Michaił Friedman, właściciel konsorcjum Alfa-Group. Jak również… członek Sołncewa, najbogatszy oligarcha sołncewskiej mafii” – dalej Piątek tłumaczy, skąd wiadomo o mafijnych związkach Friedmana. Rozstrzygający argument o niejasnych powiązaniach Misiaka jest zaś kilka zdań wcześniej. „Dodajmy jeszcze, że rosyjska filia Work Service dostarcza sklepom sprzedawców i kasjerów. Zatem związki z siecią sklepów X5 Retail Group muszą być bliskie i wielorakie”.
A to Misiak miał zapraszać kogo tylko się dało do Sowy & Przyjaciół, która okazała się tyleż restauracją, co studiem nagraniowym i miejscem, w którym de facto rozegrała się kampania przed poprzednimi wyborami do Sejmu.
Prorosyjskie sympatie lub wschodnie powiązania – co trudno uznać za niespodziankę – Piątek wypomni też Kornelowi Morawieckiemu, wykaże Ryszardowi Czarneckiemu i szefowi kancelarii premiera Michałowi Dworczykowi, a nawet zasugeruje urodzonej na radzieckiej Łotwie minister finansów Teresie Czerwińskiej. Rosyjskim młotkiem obrywa też Wojciech Myślecki, współpracownik Morawieckiego ojca z lat 80., który później wysłał Morawieckiego syna na studia MBA, inicjując jego karierę w biznesie. Niby nie ma szczególnych związków z Rosją, ale zasiada w radzie nadzorczej towarzystwa emerytalnego Generali, a tak się składa, że ta grupa działa również u naszego sąsiada ze Wschodu.
Za mało było do tej pory o Mateuszu Morawieckim? To dlatego, że i w książce Piątka więcej na temat niego samego znajdziemy w dalszej części. Na przykład o tym, jak to się stało, że zyskał zaufanie szefa PiS. Według Piątka – pomogła postać jego ojca. Ale wiele jest też zasługi samego Mateusza Morawieckiego. „(…) Jarosław Kaczyński od 30 lat prezentuje się swoim wyborcom jako niezamożny outsider i człowiek czysty, który gromi skorumpowany «układ». Kornel Morawiecki, który już w latach 80. był outsiderem podziemia, musi mu się wydawać sprzymierzeńcem, ewentualnie partnerem w tym przedstawieniu. A jeśli Jarosław Kaczyński w swoje własne przedstawienie uwierzył, to mógł uznać Kornela Morawieckiego nawet za bratnią duszę. W takim razie traktowałby Morawieckiego (Mateusza – red.) jak duchowego bratanka” – pisze Piątek. I dodaje: „Według jednego z moich informatorów bliższe kontakty między Mateuszem Morawieckim a środowiskiem Jarosława Kaczyńskiego rozpoczęły się już w latach 2008–2009, podczas ostatniego wielkiego kryzysu gospodarczego. Inicjatorem tych kontaktów miał być ktoś raczej nielubiany przez Kaczyńskiego”. Według informatora Piątka tą osobą był „Tusk albo jakiś ważniak z otoczenia Tuska (który) wymyślił sobie, że przy kryzysie trzeba posłać do opozycji kogoś, kto zna się na gospodarce”.
Kończąc z książką Piątka, mam radę dla potencjalnych czytelników – tak jak on, przygotujcie sobie dużą tablicę aby rozrysować diagram z powiązaniami poszczególnych osób. Bez tego się zgubicie.

Marzenia o prezydenturze

Po książce Gajdzińskich poruszać się będzie łatwiej. Tu mamy tylko historię Morawieckiego. Jej plusem jest to, że serwuje ją nam bezpośredni obserwator poczynań przyszłego premiera z okresu na długo przed jego wejściem do polityki. I osoba, która z racji pracy w banku Morawieckiego miała też – jak można się domyślać – łatwość w dotarciu do jego innych współpracowników.
Przedsmak tego, co serwuje „Delfin”, mieliśmy w ostatnich kilkunastu dniach dzięki relacjom zaznajomionych z książką portali internetowych i gazet.
Na początek warto wyjaśnić, że na temat, który przez dwa dni nie schodził z pierwszej strony „Super Expressu”, w książce jest jedno zdanie: „Kilka lat temu Morawieccy adoptowali jeszcze dwójkę dzieci”.
Myślisz, że mnie interesuje zwiększanie lub zmniejszanie oprocentowania kredytów czy depozytów? Że na tym zamierzam poprzestać? Moim prawdziwym celem jest polityka — miał już przed laty mówić Mateusz Morawiecki
Dziennikarzy zainteresował też fragment dotyczący odprawy dla Morawieckiego po odejściu z zarządu BZ WBK na stanowisko wicepremiera. „Prezesi banków, dotyczy to zresztą także wielu menedżerów zajmujących w bankach nieco niższe funkcje, zwane w bankowej nomenklaturze «kluczowymi», nie odchodzą z pracy ot, tak sobie. Z jakichś względów były pracodawca zaopatruje ich na dalsze życie w zgrabną, z reguły niemałą sumkę. Ten proceder jest ładnie opakowany i nazywa się «zakazem konkurencji». To w sektorze bankowym powszechna praktyka. (…) Czyżby Santander nie kultywował tej tradycji? Kultywuje! (…) Choć bank nie chciał nam tego oficjalnie potwierdzić, to Mateuszowi Morawieckiemu odprawę przyznano. Zastosowano jednak sprytną metodę, dość zresztą na świecie popularną, która polega na wpłaceniu pieniędzy na specjalne konto, którego właścicielem jest bank. Pieniądze, naturalnie oprocentowane, czekają na odpowiedni moment i dopiero wówczas trafiają na konto beneficjenta” – piszą Gajdzińscy, senior i syn.
Kancelaria premiera zdążyła już odpowiedzieć, że „Mateusz Morawiecki nie otrzymał odprawy po odejściu ze stanowiska prezesa Banku Zachodniego WBK”. Ale właśnie o to chodzi, że nie otrzymał…
„Delfin” bardziej szczegółowo niż książka Piątka przypomina też wątek kredytów walutowych. Premier chwalił się swego czasu, że jego bank hipotek we frankach nie sprzedawał. Okazało się, że w rzeczywistości było trochę inaczej: przeciwnikiem takich kredytów był jego poprzednik na stanowisku prezesa BZ WBK Jacek Kseń. Za czasów Morawieckiego podejście się zmieniło (choć na dzisiejszą skalę zaangażowania Santander Bank Polska we franki wpływa dokonane kilka lat temu przejęcie Kredyt Banku). Przy okazji Gajdzińscy wracają do 1,7 mln franków kredytu udzielonego w 2008 r. przez ówczesny BZ WBK żonie prezesa. „Zapytałem jednego z najbardziej doświadczonych menedżerów Banku Zachodniego WBK zajmujących się kredytami, czy bank często udziela milionowych kredytów osobom, które nie mają pracy. W odpowiedzi tylko szczerze się zaśmiał. Oczywiście nie ma wątpliwości, że przy ówczesnych zarobkach Mateusza Morawieckiego kredyt miał dobre zabezpieczenie. Ale obowiązujące w Polsce procedury mówią, że jeśli prezes zaciąga kredyt w kierowanym przez siebie banku, musi uzyskać zgodę Komisji Nadzoru Finansowego. Żon te przepisy nie obowiązują” – pisze Gajdziński.
Spory fragment „Delfina” jest poświęcony „przedprezesowej” karierze Morawieckiego w Banku Zachodnim, a później w Banku Zachodnim WBK. Oraz temu, jak udało mu się wdrapać na fotel prezesa banku – choć w wyścigu o to stanowisko wcale nie był uważany za faworyta.
A jak już zostaje się prezesem banku, można spojrzeć szerzej. Z książki Gajdzińskiego wynika, że Morawiecki cele polityczne miał sprecyzowane na długo przed wejściem do rządu. Autor książki dowiedział się o tym w połowie 2007 r. „Myślisz, że mnie interesuje zwiększanie lub zmniejszanie oprocentowania kredytów czy depozytów o 1 lub 2 proc.? Że na tym zamierzam poprzestać? Moim prawdziwym celem jest polityka, obszar, w którym decyduje się o daleko ważniejszych kwestiach niż kredyty i depozyty — powiedział mi wtedy. Kilka lat później, w 2009 lub na początku następnego roku, uściśli, że jego życiowym celem jest zostanie prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej. Powtórzy to przynajmniej jeszcze jednej osobie pracującej w banku” – pisze Gajdziński.
Wyobrażenie na temat tego, jak współpracowało się w banku z obecnym premierem, daje następujący fragment: „Po śmierci w katastrofie smoleńskiej Sławomira Skrzypka (prezesa NBP – red.) szukano nowego kandydata, a my tak bardzo marzyliśmy o pozbyciu się z banku Mateusza Morawieckiego, że zadzwoniłem wówczas do dziennikarza jednej z największych gazet i poinformowałem go — mówiąc wprost: okłamałem — że wkrótce w najważniejszym gabinecie przy Świętokrzyskiej zasiądzie Mateusz Morawiecki. Liczyliśmy na «sprzężenie zwrotne» — skoro piszą o tym gazety, warto o tym pomyśleć. Na nasze nieszczęście nie pomyślano”.
Tego typu anegdoty, ale i opinie rozmówców – głównie anonimowych – to główna wartość książki Gajdzińskich. Nieco mniej ekscytujące są długie fragmenty poświęcone psychologii (tak, osobowość Mateusza Morawieckiego analizuje tam anonimowy profesor psychologii), odwołaniom do PRL (choć pomagają one uzasadnić tytuł książki, bo „Gomułka myślał o kilku delfinach”), czy analizie rzeczywistości politycznej.
I Piątek, i Gajdzińscy nie ukrywają pozycji, z jakich piszą o Morawieckim. To oznacza, że nie zmienią zdania ani przekonanych do premiera, ani jego przeciwników. Obojętni musieliby najpierw przeczytać.