Dobrze od czasu do czasu obejrzeć w teatrze coś, co nie aspiruje z pewnością do rangi arcydzieła scenicznego, ale jest dobrze podpatrzonym znakiem czasów. Przed premierą w takich sytuacjach zastanawiam się: będzie spektakl czy publicystyka interwencyjna. Jest spektakl. To dobrze. Maciej Łubieński, autor sztuki "Deadline" (znany m.in. jako współzałożyciel i współautor scenariuszy Pożaru w Burdelu), celnie obserwuje współczesne kobiety: zaradne, silne, zorganizowane… I czasem zastanawiające się za jaką cenę to wszystko. Odwołania do realiów korporacyjnych za sprawą „podsłuchanej” nowomowy, procedur i challenge’ów budują z widownią wręcz jakąś wspólnotę tych, którzy z autopsji wiedzą – sądząc po reakcji - co to korporacja.
Największą siłą spektaklu Agaty Biziuk są jednak aktorki.
Daria (Agnieszka Przepiórska), Pati (Hanna Konarowska) i Ewa (Monika Babula) wybierają się na seminarium medytacyjne, by odzyskać równowagę i spokój. Couch-guru, terapeutyzującym głosem Wojciecha Manna, ma pomóc w rozwiązaniu nawarstwionych problemów. Wiadomo, korporacja spala, wysysa energię, wyzwala najgorsze instynkty, gasi chęć życia, więc po latach pracy w tym kołowrocie zbliżają się do granicy wytrzymałości. Do deadline’u. To ostateczny moment, by coś zrobić. Może to wszystko obśmiać… To chyba nie tylko rada dla widzów; zdecydowanie lepiej w scenach komicznych czują się wszystkie trzy aktorki. Refleksyjne, czy wręcz tragiczne konstatacje, jakoś gorzej się udają.
Pati, Ewa, Daria są różne, ale każda z nich ma jakiś kompleks. Daria Agnieszki Przepiórskiej choć czuje się zmęczona budowaniem przez lata swojej pozycji, sprawia wrażenie na tyle silnej, że trudno podejrzewać, by miała problemy (a jednak ma). Nauczyła się radzić sobie w korporacji, dwulicowość to jej życie (gama emocji w ciągu kilku minut wypisana na twarzy Przepiórskiej doskonała!), prawdziwe poglądy zostawia w domu i prze do przodu, choćby i po trupach.
Agnieszka Przepiórska, mistrzyni monodramów (choć nie tylko) w swoich scenicznych wcieleniach bawi, wzrusza, prowokuje (słynna rola HGW w Pożarze w Burdelu). Dla mnie to przede wszystkim rewelacyjna bohaterka spektaklu „Tato nie wraca” z Teatru WARSawy. I to ta rola jest dla mnie w jej repertuarze kluczową. Bardziej nawet, niż skądinąd świetna matka Grzegorza Przemyka w „Żeby nie było śladów” w Teatrze Polonia. A że Przepiórska w konwencji nie daje się zamknąć, więc ostatnio przygotowała one women show „Kocham Bałtyk” i bawi nim w Klubie Komediowym. Dlaczego tu wspominam te role? Bo wszystkie one mają wspólny mianownik: świetny kontakt z widownią, ekspresja, energia, jakaś aktorska zadaniowość. Tak jest i w „Deadlinie”, w którym ciężka praca łączy się z zabawą tekstem.
Ewa (Monika Babula) z kompleksem prowincji i ojca alkoholika jest jedną z tych, którym korporacja matką. Pozwoliła zdobyć pracę, pozycję, pieniądze. Ewa, samotnie wychowuje syna i jest pewna wątpliwości, czy w obu tych rolach jest wystarczająco dobra. Pokonała wiele przeszkód, żeby znaleźć się w miejscu, w którym teraz jest. To Monice Babuli, komediowemu zwierzęciu scenicznemu, paradoksalnie chyba najlepiej udaje się pokazać dramat kobiety, wciąż wciąż wątpiącej w swoje siły, wciąż dążącej do perfekcji.
Wreszcie Pati (Hanna Konarowska), żona prezesa. Fakt to o tyle istotny, że w życiu może być albo sporym ułatwieniem, albo utrudnieniem. Pati, inteligentna oraz piękna i zgrabna, nieustannie musi tłumaczyć się czemu zawdzięcza swój sukces.
Bohaterki „Deadline” pracują w korporacji, ale nie ona jest tu najważniejsza, jak się szybko okazuje. Ważne są współczesne kobiety, których rola kulturowa tak bardzo zmieniła się w XXI wieku. Przyglądanie się im przynosi smutne wnioski; cena jaką płaci się za pracoholizm, egoizm, mentalną przemoc, jest zbyt wysoka. Kobiety ledwo wytrzymują mordercze tempo, bo przecież oprócz pracy jest jeszcze życie prywatne, w którym są żonami, matkami, partnerkami, najlepiej idealnymi. Jakikolwiek przejaw słabości w świecie kultu perfekcjonizmu jest nie do pomyślenia. Przetrwają tylko najsilniejsi.