Polskie prawo pracy jest dużo mądrzejsze, niż się nam wydaje. Problem w tym, że w większości wypadków nie umiemy lub nie chcemy z niego dobrze skorzystać.
W ostatnich latach powoływanie się na ustawę zasadniczą zrobiło się modne. "Kon-sTY-tuc-JA" trafiła na okładki opiniotwórczych mediów i na politycznie zaangażowane koszulki w czasie ostrego sporu o zmiany w funkcjonowaniu polskiego sądownictwa. Głównym zarzutem było wówczas łamanie przez PiS polskiej praworządności. Niektórzy obserwatorzy (choćby niżej podpisany) próbowali tę debatę poszerzyć, pokazując, że duch konstytucji z 1997 r. nie kończy się na niezawisłym sądownictwie. I że jeśli chcemy być wiarygodni w roli obrońców polskiej demokracji, to warto dostrzec również inne elementy konstytucyjnego ładu, które są w Polsce od lat deptane. Chodzi głównie o zapisy dotyczące ”społecznej gospodarki rynkowej„ oraz szczególnej ochrony, jaką – w myśl ustawy zasadniczej – powinna cieszyć się polska praca. Ale się od lat nie cieszy.
Anna Musiała, „Polskie prawo pracy a społeczna nauka Kościoła. Studium prawno--społeczne”, Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2019 / DGP
Zainteresowani takim spojrzeniem na polski ład społeczny sięgną pewnie po nową publikację Anny Musiały. Ta prawniczka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu zajmuje się tematyką zatrudnienia. W latach 2016–2018 brała udział w obradach komisji kodyfikacyjnej prawa pracy, która napisała na nowo polskie kodeksy pracy (indywidualny i zbiorowy). Dwuletnie działania grupy niezależnych ekspertów poszły, niestety, do szuflady. Głównie dlatego, że w obozie obecnej władzy nie znalazł się żaden polityk, który miałby polityczną siłę i potrzebę przeforsowania tych zmian w parlamencie.
W trakcie narad nad nowymi kodeksami okazało się jednak, że wśród polskich prawników zaczyna kiełkować nowe oryginalne podejście do prawa pracy. Polega ono na odrzuceniu dominującego wcześniej przekonania, że gierkowski kodeks pracy z 1974 r. to przeżytek, a w realnym kapitalizmie stosunki zatrudnienia dalej trzeba było przesuwać w kierunku prawa cywilnego. Czyli – mówiąc wprost – ku ich dalszemu i nieodwracalnemu uśmieciowieniu. Przeciwnie, eksperci tacy jak Anna Musiała są zdania, że trzeba zrobić wszystko, by z tej niebezpiecznej ścieżki zawrócić. I teraz najlepsza część całej sprawy: aby tego dokonać, wystarczyłoby w zasadzie… zastosować się do reguł panujących w polskim prawie już dziś. Czyli do przepisów obecnego kodeksu pracy wzbogaconych o zapisy konstytucji z 1997 r. Gdyby polskie prawo było w III RP tak naprawdę respektowane, to nie byłoby ani plagi śmieciówek, ani wymuszonego samozatrudnienia. Ten kraj byłby dla pracownika o niebo lepszy.
Magazyn DGP 08.03.19 / Dziennik Gazeta Prawna
W swojej publikacji Musiała dowodzi, jak mocno polskie prawo pracy zanurzone jest w społecznej nauce Kościoła, czyli podejściu wywodzącym się z encykliki Leona XIII "Rerum Novarum", ale wzbogaconym w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. Właśnie dorobek tego ostatniego jest nieco zapomnianą, lecz – jak pokazuje Musiała – realną inspiracją polskiego ładu prawnego ukształtowanego w czasach uchwalania konstytucji 1997 r. Jednocześnie mamy tutaj początek nielichego paradoksu. Praktyka orzecznictwa sądowego III RP – nie mówiąc już nawet o publicystyce czy inicjatywach politycznych – idzie w kierunku przeciwnym. Nie zważając na konstytucję czy katolicką naukę społeczną, decydenci stale upodabniają polską pracę do towaru. W efekcie dziś mamy całkiem niezłe zapisy prawne, z których niewielu chce albo potrafi korzystać. Może jednak, dzięki publikacjom takim, jak ta uda się to zmienić?