Mieszkańcy krajów Zachodu przez kilkadziesiąt ostatnich lat uwielbiali bać się urojonych zagrożeń. Aż wróciły prawdziwe, które już nawiedzały kontynent i zmieniały go nie do poznania
Tym, co odróżnia Europę od reszty świata, jest zmienność i nieprzewidywalność. Na każdym innym kontynencie państwa lub całe cywilizacje potrafiły zastygać w jednej formie przez stulecia. Rewolucyjne zamiany w Azji, Afryce czy obu Amerykach mogą czekać na swój czas wiele pokoleń. Na Starym Kontynencie kilkadziesiąt lat spokoju od razu jawi się jako cudowna La Belle Époque.
W sumie Pięknych Epok było zaledwie trzy. Pierwszą – Pax Romana. Mieszkańcy Imperium Rzymskiego mogli cieszyć się pokojem i dobrobytem od wstąpienia na tron w 96 r. cesarza Nerwy do śmierci Marka Aureliusza w 180 r. Na kolejną miłą chwilę musiano czekać niecałe 2 tys. lat. Tym razem długi okres stabilizacji przyniosła równowaga sił, jaka zapanowała między mocarstwami po 1815 r., po kongresie wiedeńskim. Ale prawdziwie wygodne i pokojowe czasy nastały od końca wojny francusko-pruskiej w 1871 r. do momentu, gdy mocarstwa skoczyły sobie do gardeł w 1914 r.
Potem nastąpiły dwie światowe rzezie, które ponoć czegoś nas nauczyły. Dzięki temu po 1945 r. Europa Zachodnia może od ponad 70 lat rozkoszować się błogim spokojem. Wschodnia część kontynentu, choć miała trochę mniej szczęścia, w końcu wydostała się spod dominacji ZSRR, by zażyć namiastki dobrobytu. Do rekordowej długości pokojowych czasów, ustanowionego przez Pax Romana, brakuje dekady. Pobicie go może okazać się trudniejsze, niż wydawało się to jeszcze całkiem niedawno, bo do europejskich bram zaczynają dobijać się stare zagrożenia.
Co więcej, jak na złość robią to po raz pierwszy jednocześnie.

Wędrówka ludów

„Budowy są krępej i silnej, karki mają grube, przeraźliwie brzydcy i koślawi, przypominają bestie dwunogie – opisywał Hunów pod koniec IV w. Ammianus Marcellinus. – Spędzają na koniu dni i noce; kupują i sprzedają; jedzą i piją, a pochyleni nad karkiem zwierzęcia, zapadają w głęboki sen”.
Ta opowieść miała swój początek trzy stulecia wcześniej, lecz rzymski historyk nie mógł go znać. Oto koczujący na rozległych stepach Azji lud zaczął odczuwać zmiany klimatu: zimy stawały się coraz mroźniejsze, lata suche. Step wysychał. Koczownicy mieli szukać nowych terenów do życia. Ale na wschodzie, ukryte za Wielkim Murem, rozciągało się dobrze zorganizowane państwo chińskie. Za to na zachodzie Hunowie stykali się z rozbitymi na wiele plemion ludami, które nie były zdolne do stawienia im oporu. Wybór był prosty.
Mieszkańcy nadwołżańskich stepów ujrzeli najeźdźców wiosną 375 r. Koczownicy mieli olbrzymią przewagę nie tylko za sprawą bitności. Dawało im ją kilka genialnych w swej prostocie wynalazków: końskie kółkowe wędzidła, sztywne siodła i strzemiona. Dzięki nim jeździec podczas walki był „przyrośnięty” do grzbietu rumaka i cały czas kontrolował zwierzę. Pozbawione tych udogodnień konnica germańska, podobnie jak rzymska, nie miały szans w starciu. Co więcej, po raz pierwszy od tysiąca lat na terenie Europy podczas bitwy w otwartym polu to jazda miała przewagę nad ciężkozbrojną piechotą. Hunowie bez problemu rozgromili plemiona sarmackich Alanów i Ostrogotów. Ci, którzy przeżyli i nie dostali się do niewoli, rozpoczęli ucieczkę w stronę granic Rzymu.
Potężnie niegdyś imperium zupełnie nie było gotowe na kolejny kryzys. Choć nadal rozciągało się na obszarze ok. 2 mln km kw. i zamieszkiwało je ponad 50 mln ludzi, czasy największej świetności minęły. Olbrzymie państwo dopiero podnosiło się ze zniszczeń, które przyniosło stulecie wojen domowych, a lista jego słabości była przeraźliwie długa. Imperium było zbyt ogromne, aby mógł nim sprawnie zarządzać cesarz, a scentralizowany ustrój polityczny tego nie ułatwiał. Zbyt wysokie podatki zabijały przedsiębiorczość i powodowały, że obywatele nienawidzili władzy, na której funkcjonowanie nie mieli żadnego wpływu. Jednak obniżenie danin oznaczałoby brak środków na utrzymanie 400-tys. armii niezbędnej do strzeżenia granic, a także na rozdawnictwo darmowej żywości w Rzymie i innych metropoliach. Na dodatek wojsko zupełnie nie czuło się związane z obywatelami, państwem, a nawet władcą, bo w coraz większym procencie tworzyły je oddziały najemne złożone z Germanów. Listę słabości dopełniały narastające konflikty religijne między wyznaniami pogańskimi a chrześcijanami.
W środek tego galimatiasu trafiły z początkiem 376 r. resztki uciekających z Powołża Ostrogotów wraz z zamieszkującymi Besarabię Wizygotami. Plemiona przeprawiły się przez Dunaj, aby prosić o azyl. Cesarz Walens, mimo protestów doradców, zgodził się, aby ponad 300 tys. przybyszy zasiedliło bałkańskie pogranicze. Jednak wdzięczność Gotów znikła bardzo szybko po zetknięciu się z rzymskimi poborcami podatków oraz skorumpowanymi urzędnikami. Już dwa lata później, kiedy cesarz toczył w Azji Mniejszej wojnę z Partami, wybuchło na Bałkanach powstanie barbarzyńców. Nim Walens wraz z wojskiem ściągnął do Europy, powstańcy sformowali stutysięczną armię. Zadała ona Rzymianom druzgocącą klęskę w sierpniu 378 r. pod Adrianopolem – Walens zginął na polu bitwy. Wprawdzie rebelię udało się stłumić jego następcy Teodozjuszowi, lecz musiał w tym celu ogołocić granice z wojska. Nie wiedząc, że Hunowie znów ruszyli w stronę bogatego południa Europy.
Żeby powstrzymać zagrożenie, mieszkańcy imperium musieliby z determinacją stanąć do walki. Jednak przytłaczająca większość nie miała ochoty umierać za państwo grabiące ich dotkliwiej od barbarzyńców. Za to w miastach zaczęło dochodzić do pogromów Germanów, co dało pretekst do uderzenia na Rzym królowi Wizygotów Alarykowi. Który ku zdumieniu całego antycznego świata, bez większych problemów, w 410 r. zdobył Wieczne Miasto.
„Cóż ocaleje, skoro Rzym ginie!” – zapisał w liście św. Hieronim ze Strydonu. Ze wschodu tymczasem nadciągali Hunowie.

Wielkie epidemie

Zachodnia część Imperium przetrwała jeszcze pół wieku. Wprawdzie inwazję Hunów udało się odeprzeć wspólnie z Germanami, lecz ci z ziem rzymskich wykroili własne terytoria. Europa diametralnie się zmieniła: obok siebie istniały teraz skłócone państewka. Ponowne osiągnięcie dawnych standardów życia, edukacji czy sprawnie funkcjonującej administracji okazywało się zbyt trudne przez następne 700 lat.
W 1345 r. Stary Kontynent zamieszkiwało 75 mln ludzi, a rozwój przyspieszał. Chcąc zwiększać handel z krajami Dalekiego Wschodu, włoskie miasta zaczęły zakładać kolonie na wybrzeżach Morza Czarnego. Jedną z nich, Kaffę (Teodozję) na Krymie, próbowały zdobyć wojska chana Dżany Bega. Podczas oblężenia Tatarzy przerzucali przez mury obronne zwłoki ludzi, którzy w ich obozie zmarli na dżumę. Broniący osady Genueńczycy odparli szturmy i skutecznie izolowali ogniska epidemii. Ale to na ich statkach bakterie, z którymi mieszkańcy Europy nie miewali styczności, w 1347 r. dotarły na Półwysep Apeniński. Tu czekały miasta i wsie pełne zapchlonych szczurów oraz wszy.
„Na różnych częściach ciała pojawiały się palące pęcherze, na narządach płciowych lub na ramionach i szyi rozwijały się wrzodziejące guzy. Początkowo miały one rozmiary orzechów laskowych, a pacjentów chwytały gwałtowne dreszcze, które w krótkim czasie osłabiały ich i nie pozwalały utrzymać się na nogach” – opisywał pierwsze symptomy apokalipsy franciszkanin Michel de Piazza. W ciągu następnych pięciu lat w męczarniach zmarło prawie 25 mln mieszkańców Europy. Populacja kontynentu została przetrzebiona o jedną trzecią.
Potem epidemie czarnej śmierci wracały co kilka lub kilkanaście lat. Za ich sprawą w 1430 r. liczba ludzi na Starym Kontynencie wynosiła już niecałe 30 mln. Tak wielka hekatomba, poza cierpieniem, przyniosła olbrzymie zmiany w każdej dziedzinie życia. „Zmarło wielu dzielnych ludzi, lecz dżuma uderzała częściej w ludzi młodych i dzieci aniżeli mężczyzn i kobiety w wieku dojrzałym” – notował w 1383 r. włoski kronikarz Marchionne Stefani. Liczba ludzi po sześćdziesiątce w europejskim społeczeństwie zwiększyła się z 10 proc. do ponad 20 proc.
Początkowo nastąpiło zahamowanie zmian cywilizacyjnych i nawrót do mistycyzmu oraz najbardziej konserwatywnych form chrześcijaństwa. Ubytek ludności zniweczył rozwój gospodarczy, przynosząc półtora stulecia kompletnej stagnacji. Z drugiej strony rządy starców zaowocowały narastającym konfliktem pokoleń zarówno na polu społecznym, jak i religijnym. W ciągu następnego stulecia można prześledzić zjawisko gwałtownego rozluźnienia norm obyczajowych wśród elit. Po czym marynarze Krzysztofa Kolumba, wracający w 1493 r. z drugiej wyprawy do Ameryki, przywieźli nową chorobę.
Objawiała się ona najpierw bólem i pieczeniem cewki moczowej. Potem dochodziła opuchlizna i ropna wydzielina. Z czasem ciało chorego pokrywały gnijące wrzody, a stawy i organy wewnętrzne ulegały uszkodzeniu. Słabsi umierali w męczarniach po kilku miesiącach. Podobnie jak w przypadku dżumy mieszkańcy Starego Kontynentu zupełnie nie byli odporni na atak krętków kiły. Epidemia wywołała w Europie panikę porównywalną do tej, jaką wcześniej budziła czarna śmierć. Przy czym tajemnicza bakteria upodobała sobie możnych. Jak wylicza w książce „Europa” Norman Davies, zabiła m.in. papieża Juliusza II, kardynała Thomasa Wolseya, cesarza Henryka VIII i cara Iwana Groźnego.
Wymieranie starych dynastii przynosiło polityczne wstrząsy jak Europa długa i szeroka. Także w Polsce syfilis czynił „straszliwe spustoszenie, zwłaszcza wśród wyższych sfer, które najwięcej używały życia i folgowały namiętnościom, mając ku temu odpowiednie środki materialne. Rezultaty były opłakane pod względem biologicznym zarówno dla dynastii, jak i możnowładztwa polskiego” – opisuje Henryk Łowmiański w „Polityce Jagiellonów”. Za sprawą choroby wenerycznej „przedwcześnie i bezpotomnie zeszli ze świata” dwaj polscy królowie: Jan Olbracht zmarł w czerwcu 1501 r., a pięć lat później jego brat Aleksander. Wspaniałej dynastii Jagiellonów zaczęło grozić wymarcie. Co też nastąpiło w ciągu stulecia, zmieniając bieg historii Rzeczpospolitej oraz całej Europy Wschodniej.

Nowe oblicza religii

„Imię Chrystusa zostało haniebnie znieważone” – notował Jan Długosz po tym, jak w maju 1453 r. Turcy zdobyli Konstantynopol. Po zniszczeniu ostatniego reliktu, jaki pozostał po Imperium Rzymskim, muzułmanie zaczęli rozszerzać swoje wpływy na południu Europy. Jego sułtani uczynili z Konstantynopola swoją stolicę, marząc o podboju całego Starego Kontynentu. „Doszło nawet do projektu stworzenia imperium rzymsko-muzułmańskiego” – zapisał w monografii „Imperium osmańskie” Alessio Bombaci.
Przez następne 300 lat Turcja toczyła boje z chrześcijańskimi sąsiadami. Ekspansja agresywnego mocarstwa, usiłującego narzucać islam na podbitych ziemiach, nałożyła się na kolejny, tym razem wyjątkowo głęboki rozłam wśród chrześcijan. Zainicjowała go akcja marketingowa, którą papież Juliusz II, a następnie Leon X, prowadzili w całej Europie. Zbierając fundusze na rozbudowę olbrzymiej bazyliki św. Piotra w Rzymie, sprzedawali odpuszczenie grzechów i za wszelką cenę starali się pozyskać jak najwięcej chętnych do kupienia tej usługi. Na terenie Niemiec kierujący sprzedażą odpustów dominikanin Johannes Tetzel pozyskiwał usługobiorców sloganem reklamowym: „Zapłać grosza albo dwa/ Przez perłową bramę wejdzie macierz (dusza – aut.) twa”. Ta rymowanka była czymś, czego już nie potrafił zdzierżyć Marcin Luter z zakonu św. Augustyna.
Deprawacja kościelnych hierarchów od dawna raziła mnicha. Dając upust frustracji, 31 października 1517 r. przybił na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze tezy potępiające nadużycia papieża. Lutrowi zapewne przez myśl nie przeszło, że wznieca rewolucję w Europie. Sprzeciw wobec sprzedaży zbawienia przeradzał się w kolejnych krajach w opór wobec nadmiernych wpływów Kościoła. Przez następne dwa stulecia Starym Kontynentem wstrząsały wojny, w których kwestie religijne miały kluczowe znaczenie. W Europie Środkowej i na Bałkanach były to przede wszystkim zmagania z muzułmańską Turcją. W Niemczech, we Francji, w Niderlandach, Anglii, Szkocji, a także na mniejszą skalę w Italii i Skandynawii krwawe boje toczyli ze sobą protestanci i katolicy.
Z drugiej strony potężny i różnorodny ruch protestancki dał cywilizacji Zachodu impuls do szybszego rozwoju. Wielkim atutem protestantów stało się wpisanie w religię gloryfikacji życiowego sukcesu. Wedle Jana Kalwina jego uzyskanie świadczyło o tym, że dana osoba jest wybrańcem Boga. Teza ta zrobiła wielką furorę wśród elit finansowych. Po raz pierwszy od tysiąca lat chrześcijaństwo nie potępiało bogacenia się. To spotęgowało naturalny u ludzi pęd do pomnażania majątku i stało się dodatkowym impulsem rozwojowym w przededniu narodzin nowoczesnego kapitalizmu.

Rewolucje technologiczne

Diametralnie zmieniać losy kontynentu nie muszą zmieniać wyłącznie wielkie konflikty czy katastrofy. Rewolucja mająca zburzyć istniejący kilka tysięcy lat porządek społeczny początkowo toczyła się bardzo nieśpiesznie. Ot w 1710 r. kowal Thomas Newcomen wpadł na pomysł, by pompę tłokową przerobić na zasilane parą wodną urządzenie mogące tłoczyć wodę lub wprawiać w ruch koło zamachowe. Jego silnik parowy był jednak bardzo słaby i dopiero szkocki inżynier James Watt po latach eksperymentów zdołał go na tyle udoskonalić, by nadawał się do czegoś więcej niż tylko odpompowywania wody z kopalń.
Produkowane od 1775 r. maszyny parowe Watta potrzebowały czasu, by podbić kontynent i znaleźć setki zastosowań. Dotąd proces wytwarzania opierał się na pracy ludzkich lub zwierzęcych mięśni. Wyjątek stanowiły urządzenia napędzane siłą wiatru lub wody. A teraz po raz pierwszy stworzono coś wygodnego w użyciu, a jednocześnie wielokrotnie silniejszego. Konsekwencje tego faktu przerosły wyobraźnię osób żyjących na początku rewolucji przemysłowej. Za jej sprawą nastąpił bezprecedensowy napływ ludności wiejskiej do miast – w ciągu XIX-wiecznego stulecia odsetek ludzi zamieszkujących metropolie wzrósł w Anglii z 30 do ponad 70 proc.
Przytłaczająca większość przybyszów znajdowała pracę w fabrykach. Takie same zmiany dotykały wszystkie kraje, w których rozwijał się przemysł. Narodziły się dwie nowe grupy społeczne. Pracujący za marne grosze, nawet 16 godzin na dobę, coraz liczniejsi robotnicy oraz burżuazja, która dzięki inwestycjom przemysłowym i kapitałowym rosła w siłę. To radykalnie zaostrzyło konflikty społeczne.
Jednocześnie zmiany cały czas przyśpieszały, bo sukces pierwszych wynalazków przyniósł lawinę innowacyjności. Każdy skok technologiczny owocował narodzinami nowych zawodów i zmianami społecznymi. Poza generowaniem wojen i rewolucji przyniosło to także wysyp idei mających udoskonalić świat.

Człowiek niczym

Ogrom przemian zachodzących w krótkim czasie ostatecznie skruszył prymat idei opartych na pewnikach wywodzonych z chrześcijaństwa. Kolejne pokolenia myślicieli szukały miejsca dla człowieka w nowych czasach. Ich pomysły oscylowały między absolutną wolnością jednostki a całkowitym podporządkowaniem jej zbiorowości.
Skłócony z kapitalizmem angielski filozof William Godwin wysunął koncepcję, że społeczeństwo powinno być zorganizowane w niewielkie komuny, łączące ludzi zgodnie z ich zainteresowaniami i miejscem zamieszkania. Niemiecki myśliciel Max Stirner uznał, że największą wartością jest wolność i w jej imieniu należy niszczyć wszystko, co może nas krępować. Wreszcie francuski ideolog Pierre Proudhon zachęcał do walki z wszelką własności i władzą, gdyż rola państwa powinna być zastąpiona przez dobrowolne wspólnoty jednostek. Na drugim biegunie Francuz Maurice Barrès głosił wizję zjednoczonego społeczeństwa, kultywującego w spartańskim stylu żołnierskie cnoty.
Wraz z upływem czasu wizje doskonalszej wspólnoty stawały się coraz bardziej odległe od wszystkiego, co istniało do tej pory. Jednocześnie twórców nowych koncepcji zupełnie nie kłopotał los pojedynczych ludzi. Chrześcijańskie idee, promujące miłosierdzie, szacunek dla słabych, gloryfikujące poświęcenie, uznawano za kompletnie przestarzałe. Bardziej pociągał ich darwinizm sprowadzający się do tezy, że jednostki silniejsze i lepiej przystosowane mają przyrodzone prawo dominować nad słabszymi, a nawet je eliminować.
Tymi drogami biegły myśli brytyjskiego przyrodnika Francisa Galtona i niemieckiego biologa Ernsta Haeckela. Tworząc podstawy eugeniki, byli przekonani, że brak selekcji naturalnej wśród ludzi i nadmierna liczba chorych grozi Europejczykom degeneracją. Czemu powinny przeciwdziałać instytucje państwa, uniemożliwiając posiadanie potomstwa osobom nie w pełni sprawnym. Haeckel propagował też eutanazję jednostek nieuleczalnie chorych. Uzależnianie tego od dylematów moralnych uznawał nie tylko za głupie, lecz wręcz za szkodliwe.
Jeszcze dalej w negowaniu znaczenia moralności poszedł Friedrich Nietzsche. Dla filozofa było rzeczą oczywistą, iż jednostki wybitne zdobywszy sobie status „nadczłowieka”, mają prawo kierować stadem przeciętnych ludzi. Jednocząc społeczeństwo w jedną wspólnotę za pomocą dyktatorskiej władzy. Idea harmonijnej wspólnoty równie mocno pociągała Karola Marksa. Jednak dla niego motorem zmian mieli być robotnicy, którzy na drodze rewolucji wyeliminują własność prywatną i grupy ludzi niepasujących do społeczeństwa przyszłości (burżuazję, arystokratów, duchownych etc.).
Wszystkie te teoretyczne pomysły stały się twórczą inspiracją dla pokolenia przywódców mających ambicję zmienić świat. Przy czym za sprawą swych wysiłków: Lenin, Hitler, Stalin i kilku innych twórców nowoczesnego totalitaryzmu na trwale weszło do panteonu największych zbrodniarzy.

Epilog lub prolog

Magazyn DGP z 28 grudnia 2018 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Na dekadę przed pobiciem rekordu Pax Romana wiara, iż bezpieczeństwo, wolność i dobrobyt pozostaną z Europejczykami na wieczność, mocno kruszeje. Zachwiała nią ekspansja islamu w laicyzujących się krajach Zachodu, osłabił kryzys emigracyjny. Choć przecież napłynięcie w krótkim czasie ledwie ok. 3 mln uchodźców i emigrantów z Afryki oraz Bliskiego Wschodu to drobny przedsmak, jak może wyglądać „wędrówka ludów”, jeśli zmiany klimatyczne będą przyśpieszać. Podobnie nadal za małą niedogodność można uznać rozprzestrzenianie się superbakterii odpornych na znane antybiotyki, czemu towarzyszy rosnąca popularność ruchów antyszczepionkowych.
Na szczęście idące zawsze w parze z epidemiami wojny wciąż wybuchają na obrzeżach Europy. Choć imperialne ambicje Rosji oraz narastający konflikt między USA a Chinami stopniowo podminowują Stary Kontynent. Stabilizującego wypływu nie wywierają też kolejne skoki technologiczne sprawiające, iż zwykli ludzie coraz częściej nie nadążają za zmianami. W efekcie starzejąca się Europa staje przed wyzwaniami wymagającymi energii, odwagi i chęci do działania. Zamiast tego następuje w pierwszej kolejności odrzucenie dotąd oczywistego prymatu praw jednostki nad władzą państwa. Natomiast determinacji do walki nie widać. Tymczasem nadciągających zagrożeń nie da się odłożyć w czasie, bo gdy nadchodzi dobra dla nich pora, one zawsze wracają.