Danuta Hibner "Nina" to jedyna żyjąca kobieta odznaczona Virtuti Militari podczas wojny. Krzyż otrzymała za "skuteczną interwencję z bronią w ręku mimo odniesionych dwu ran" podczas akcji likwidacji konfidenta Gestapo "Za Kotarą" - mówi wicedyrektor Archiwum Akt Nowych Mariusz Olczak.

PAP: Order Wojenny Virtuti Militari jest najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym nadawanym za wybitne zasługi bojowe. Jedyną żyjącą kobietą odznaczoną Virtuti Militari podczas wojny jest Danuta Hibner ps. Nina. Co ją skłoniło do wstąpienia do konspiracji, jaki był jej szlak bojowy w Powstaniu Warszawskim?

Mariusz Olczak: To decyzja całego pokolenia tych młodych ludzi, którzy uznali, że trzeba walczyć za Polskę. Tak też było w przypadku Danuty Hibner. Została wywiadowczynią elitarnego oddziału likwidacyjnego Kontrwywiadu KG AK o kryptonimie 993/W. Dowodził nimi "Fez" Felicjan Zawadzki, ojciec Andrzeja - co ciekawe - ojca znanej aktorki Magdaleny Zawadzkiej. Praca p. Hibner polegała na śledzeniu, inwigilowaniu, obserwowaniu, przenoszeniu broni, meldunków oraz wszelkiego innego rodzaju czynnościach wywiadowczych, które w danej chwili były potrzebne do wykonania w oddziale. Brała udział w szeregu akcji 993/W aż do momentu ciężkiego zranienia w akcji "Za Kotarą", a następnie w Powstaniu Warszawskim, z którego wyszła z życiem.

PAP: Czym była akcja "Za Kotarą" i jaką rolę odegrała w niej Danuta Hibner?

M.O.: To jedna z klasycznych akcji wykonanych w sercu konspiracji - w Warszawie. Jedna z najsłynniejszych, najczęściej przywoływanych. Oddział 993/W otrzymał rozkaz zlikwidowania Józefa Staszauera konfidenta Gestapo. Miało to nastąpić i nastąpiło 8 października 1943 r. w znajdującym się przy ul. Mazowieckiej lokalu "Za Kotarą", w którym przebywał Staszauer. Rolą p. Hibner było sprawdzenie dokumentów przebywających w lokalu kobiet. I z takim zadaniem weszła do środka w obstawie wykonawców likwidacji. Wydarzenia jednak, jak to często bywało w tego typu akcjach, potoczyły się nieco inaczej. Tuż po ich wejściu sam Staszauer i kilku innych przebywających w środku otworzyli ogień. To zmusiło p. Hibner do wyjęcia pistoletu i strzelania do nich. W trakcie tej wymiany ognia została dwukrotnie ciężko ranna w łokieć. Zachowała jednak zimną krew, a akcja zakończyła się sukcesem. Zlikwidowano Staszauera i kilku innych niemieckich współpracowników.

Zupełnie nieznane, a potwierdzone w zachowanych, oryginalnych rękopisach jest zachowanie p. Hibner już po jej zranieniu. Otóż zdecydowała ona, z uwagi na fakt, iż nie będzie mogła przez unieruchomioną rękę uczestniczyć w kolejnych miesiącach w akcjach oddziału, na oddanie żołdu bardziej potrzebującym kolegom. To naprawdę wyjątkowe zachowanie w tak trudnych czasach, zwłaszcza że żołd się jej przecież należał. Niestety ta decyzja "Niny" wiąże się z pewnym wstydliwym wydarzeniem dotyczącym ppor. "Rysia" z 993/W, który przekazywane przez nią pieniądze po prostu sobie przywłaszczał. Nie pozostał on z oddziałem dłużej. Nie znamy do dzisiaj jego nazwiska i pozostaje jednym z nielicznych, nierozszyfrowanych oficerów kontrwywiadu KG AK. To sprawa smutna, bo dotycząca znanego i bohaterskiego oficera, który też nigdy nie miał szansy się do niej odnieść.

PAP: Jakie były okoliczności odznaczenia Danuty Hibner Virtuti Militari?

M.O.: Po całej akcji Wd-69, czyli szef Kontrwywiadu KG AK Bernard Zakrzewski w piśmie z 15 października 1943 r. do "9" czyli Dowódcy AK przedstawił wywiadowczynię "Ninę" do odznaczenia Krzyżem Virtuti Militari "za skuteczną interwencję z bronią w ręku mimo odniesionych dwu ran". Warto podkreślić, że za tę akcję do Virtuti Militari oprócz Danuty Hibner zgłoszono tylko Stefana Matuszczyka ps. Porawa. Pozostałe wnioski były dla innych żołnierzy na Krzyż Walecznych. Postawa i bohaterstwo "Niny" były bezprecedensowe stąd taka reakcja dowództwa. Szybko potem przyszedł rozkaz Komendanta Głównego AK 113/BP z 20 października 1943 r. nadający Krzyż jej oraz "Porawie".

PAP: Jak to się stało, że tak niewiele osób zostało nim uhonorowanych podczas wojny?

M.O.: Jeśli mówimy o AK i żołnierzach, którzy otrzymywali ten order to przede wszystkim trzeba powiedzieć, że nie było łatwo go otrzymać. Za tym musiał iść konkretny czyn bojowy, odwaga i bohaterstwo. Nie od razu również przyznawano Virtuti Militari dając na przykład Krzyż Walecznych, który jest również niezwykle cennym wyróżnieniem. Niekiedy warunki bojowe nie pozwalały na buchalterię związaną z przygotowaniem wniosków i rozkazów. Niektórzy bardziej ostrzy dowódcy trudniej nadawali żołnierzom ordery i awanse niż ich bardziej łagodni koledzy. Słowem sytuacje w czasie wojny bywały różne. Stąd powołane po wojnie komisje weryfikacyjne, które w Niemczech, a następnie w Londynie oceniały ważność tych odznaczeń. Choć one również z uwagi na brak pełnej dokumentacji i świadków popełniały pomyłki np. w kwestii pseudonimów.

Całkiem sporo osób otrzymało odznaczenie w latach późniejszych, w okresie PRL-u. To złożone zagadnienie. Niestety także ten element naszej narodowej tradycji wypaczył system komunistyczny. W PRL szafowano tym orderem nagminnie. Do końca lat 80. wręczono go ponad 5 tys. osób, w tym 13 Krzyży Wielkich. Doszło do tego, że komunistyczni aparatczycy wręczali go niejako w darze, pozwalając traktować niemal jak zdobyte trofeum. Przykładem jest odznaczenie Krzyżem Wielkim I Sekretarza KPZR Leonida Breżniewa.

Mamy też niestety do czynienia z osobami, które w ogóle są poza jakimikolwiek kryteriami weryfikacyjnymi i order noszą zupełnie bezprawnie, bez jakichkolwiek, choćby komunistycznych nadań. Co gorsza pojawiają się na najważniejszych uroczystościach państwowych z przypiętym orderem Virtuti Militari oszukując otoczenie i myślę, że samych siebie. Wystarczy zapytać za jaki konkretnie czyn bojowy otrzymali odznaczenie. Najgorsze, że takim zachowaniem obrażają poległych i żyjących prawdziwych bohaterów orderu. Więcej, bywa, że na ich pogrzebie występuje oddział z Pułku Reprezentacyjnego WP, który przysługuje żegnanym odznaczonym kawalerom Virtuti Militari. To niezwykle trudny temat, który od lat odkłada się niestety na bok.

PAP: A jakie były losy Danuty Hibner po wojnie?

M.O.: Aktywnie uczestniczyła w działalności środowiska żołnierzy Batalionu Pięść. Najpierw w połowie lat 50., kiedy podjęto pierwsze próby upamiętnienia tego oddziału Kontrwywiadu KG AK i z pomocą Jana Mazurkiewicza "Radosława" na Powązkach odsłonięto, nieistniejącą już płytę poświęconą żołnierzom 993/W i "Pięści". Ja poznałem ją w 2002 r. przy ul. Koszykowej, gdzie przychodziła na spotkania środowiska żołnierzy "Pięści". W wolnej już Polsce p. Hibner bardzo aktywnie uczestniczyła w upamiętnianiu poległych kolegów. Obecnie już niestety od kilku lat nie bierze udziału w uroczystościach kombatanckich z uwagi na stan zdrowia. Niemniej pozostaje Damą Orderu Wojennego Virtuti Militari, oficerem Armii Krajowej i warto pamiętać o jej niezwykłych losach.

Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)