Jednym z głównych inicjatorów interwencji zbrojnej był Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR.
Gomułka miał prawo nie lubić Alexandra Dubčeka. Co prawda w 1968 r. czas Gomułki się kończył, ale po pierwsze, on sam jeszcze o tym nie wiedział, a po drugie, wciąż potrafił być niebezpieczny. Stosunkowo ciepłe przyjęcie go na stanowisku I sekretarza KC PZPR przez społeczeństwo – jako polityka bardziej liberalnego i pozornie mniej zależnego od Moskwy – należało już do przeszłości, o czym najlepiej świadczyły przetaczające się wówczas przez Polskę protesty. Same w sobie spędzały one Gomułce sen z powiek, ale kiedy jeszcze słyszał skandowane przez tłum słowa „Polska czeka na Dubčeka”, jego rozgoryczenie i frustracja skanalizowały się w czystej niechęci do nowego czechosłowackiego przywódcy.
Początkowo nic nie mógł zrobić, bo w odróżnieniu od Gomułki Leonid Breżniew Dubčeka lubił i to on właśnie namaścił go na stanowisko szefa Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Gdy jednak liberalizacja życia społecznego u południowych sąsiadów zaczęła przyjmować formę niepokojącą już nawet Moskwę – z tej już choćby racji, że na poważnie rozważano tam wystąpienie ze struktur Układu Warszawskiego – właśnie Gomułka stał się jednym z najbardziej żarliwych orędowników interwencji zbrojnej.
Odwilż zapowiada wiosnę
Czesi i Słowacy nie mieli swojej postalinowskiej odwilży. Komunistyczny reżim nie należał tam co prawda do bardzo opresyjnych, niemniej główne stanowiska jeszcze dwadzieścia lat po wojnie piastowali działacze z pierwszego rozdania. Klement Gottwald zmarł co prawda w 1953 r., jednak od tego momentu I sekretarzem KPCz był jego najbliższy współpracownik, należący do komunistycznego betonu Antonín Novotný.
Czesi nie byli nastawieni rewolucyjnie i w swojej masie akceptowali przynależność do bloku wschodniego. Ale nie zmienia to faktu, że w latach 60. dorastało tam nowe pokolenie, które doskonale wiedziało, iż nawet po wschodniej stronie żelaznej kurtyny od kilkunastu lat panują już nieco inne porządki, stalinizm jest oficjalnie i powszechnie potępiany, władza zaś zdecydowanie mniej przykręca śruby.
Koniec lat sześćdziesiątych był okresem bardzo już odmiennym od końca lat pięćdziesiątych, kiedy procesy podobne do tych, które miały się rozpocząć w Czechosłowacji, objęły praktycznie cały blok wschodni. Świat miał już za sobą rewolucję obyczajową ruchów hipisowskich, niezwykle rozwinęła się też popkultura, która – choć różnej jakości artystycznej – pokazywała ludziom zupełnie inny, już nie powojenny model życia. Do bloku komunistycznego docierało to w ograniczonej formie, ale docierało. Czesi zaczęli tworzyć filmową Nową Falę, wyznaczaną takimi nazwiskami jak Miloš Forman, Štefan Uher czy Jan Němec; powstawały zespoły rockowe, jak choćby Plastic People of the Universe.
W literaturze z kolei rewolucją było ponowne odkrycie potępianego przez komunistów Franza Kafki. „Nienazywany już pogardliwie burżuazyjnym czy dekadenckim, autor ten został doceniony jako kronikarz alienacji w absurdalnym, biurokratycznym świecie” – zauważył brytyjski historyk Anthony Kemp-Welch.
Wszystko to było bardzo wyraźnym i niekontrolowanym przez władzę „powiewem Zachodu”, który młodsze pokolenie traktowało już nawet nie jako kontestację systemu, lecz jako swoje środowisko naturalne. Utrzymywanie się betonowego komunizmu przestawało być możliwe choćby z powodu zmian, jakie zaszły w mentalności społecznej. Na to zaś nałożył się poważny kryzys gospodarczy, który zawsze był najskuteczniejszą iskrą wzniecającą bunt.
Sytuacja rozwijała się tak szybko i intensywnie, że np. w największym i bodaj najbardziej poczytnym czeskim magazynie „Literání Noviny” całkiem otwarcie skrytykowano Novotnego. Interesujące wydaje się to, że Breżniew obserwował rozwój wypadków, ale nie zamierzał interweniować. Nawet po starciach demonstrujących studentów z policją w październiku 1967 r. na prośbę o wsparcie dał Novotnemu do zrozumienia, że musi radzić sobie sam. Archaiczność czechosłowackiego systemu była nieznośna nawet dla Moskwy. Reakcja Breżniewa była więc jasnym sygnałem dla bardziej liberalnych komunistów czechosłowackich. Już 4 stycznia 1968 r. Novotný został przesunięty na w zasadzie nic nieznaczącą funkcję prezydenta, realną władzę zaś, wraz z funkcją I sekretarza KPCz objął Dubček (formalnie 5 stycznia). Społeczeństwo przyjęło zmiany entuzjastycznie. Słowacki historyk nauki Mikuláš Teich wspominał:
„Dla mnie było wielkim cudem, jak czeskie społeczeństwo wierzyło Dubčekowi. Oto pojawia się ktoś, kto jest praktycznie nieznany, na dodatek Słowak, który nie mówi po czesku, tylko po słowacku – i Czesi mu wierzą”.
Wierzyli – tym bardziej że Alexander Dubček natychmiast zadeklarował kontynuację procesu liberalizacji i potępił wcześniejsze rządy – ale chciano więcej. Właśnie pod naciskiem społeczeństwa 22 marca 1968 r. Antonín Novotný został pozbawiony funkcji prezydenta, a na jego miejsce powołano polityka o stosownym do sytuacji nazwisku: Ludvíka Svobodę – postać raczej marionetkową i w mocno podeszłym wieku.
Wykrycie kontrrewolucji
Nie wiadomo dokładnie, czy w tym właśnie momencie Moskwa zaczęła dostrzegać problem – wydaje się, że sam Leonid Breżniew wciąż jeszcze nie miał nic przeciwko zmianom w Czechosłowacji. Wiele też wskazuje na to, że zdecydował się podjąć przeciwdziałania pod wpływem swojego otoczenia, a zwłaszcza pod naciskiem przywódców krajów satelickich, szczególnie zaś NRD i Polski. Jeśli chodzi o Rosjan, do interwencji namawiał Breżniewa Jurij Andropow, który w czasie rewolucji węgierskiej roku 1956 z ramienia Moskwy pełnił w Budapeszcie służbę dyplomatyczną. W marcu 1968 r. informował Biuro Polityczne, że wydarzenia w Pradze „bardzo przypominają to, co się stało na Węgrzech”.
Przed rewoltą Dubčeka bardzo ostrzegał Breżniewa również Walter Ulbricht, obawiający się zbliżenia Czechosłowacji z Niemcami Zachodnimi. Breżniew słuchał i wyciągał wnioski. Jednak wciąż wstrzymywał się z bardziej dynamicznymi działaniami. Można przypuszczać, że czarę przepełniła dymisja Novotnego – niecenionego w Moskwie, lecz przynajmniej będącego gwarantem lojalności. A to ważne, bo polityka Breżniewa wobec „bratnich krajów” polegała właśnie na tworzeniu w nich dwóch ośrodków władzy – realnego i alternatywnego, którego obecność mogłaby zawsze szachować ten pierwszy, a w razie konieczności: zastąpić go. Czesi tymczasem usunęli alternatywę.
23 marca 1968 r., a więc następnego dnia po zaprzysiężeniu Svobody na prezydenta, w Dreźnie spotkali się przywódcy państw Układu Warszawskiego. Przebieg rozmów znamy, paradoksalnie, dzięki tajnej policji enerdowskiej Stasi, której agenci umieścili w sali rozmów podsłuch. Zgodnie z oczekiwaniami najbardziej naciskali na interwencję Ulbricht i Gomułka; ten drugi zresztą użył dodatkowego straszaka w postaci przykładu rozruchów w Polsce. Mówił:
„Nie chcę przypominać wam, towarzysze, o wydarzeniach studenckich w naszym kraju, bo mówiłem już bardzo wiele na ten temat do warszawskiego aktywu partyjnego, przedstawiłem bardzo obszerną ocenę sytuacji. Mam wrażenie, że ta ocena w 90 proc. jest zgodna z waszą sytuacją, czechosłowaccy towarzysze. Im bliżej jej się przyjrzeć, wymieniając kilka faktów, tym więcej widać podobieństw”.
Dalej Gomułka wymieniał te podobieństwa, podkreślając, że największe zło czai się w wolności wypowiedzi artystycznej:
„Pod flagą obrony kultury i obrony wolności, pod tą maską działa wróg, działa kontrrewolucja i obce służby wywiadowcze, które sieją zamęt i chcą osiągnąć własne cele […] Kontrrewolucja podniosła głowę – proces się rozwija” – grzmiał z mównicy, ale nie ograniczył się do wypowiedzi oficjalnych. Drążył temat również zakulisowo. 16 kwietnia 1968 r. w rozmowie z sowieckim ambasadorem stwierdził, że „zaczął się proces przeobrażania socjalistycznej Czechosłowacji w republikę typu burżuazyjnego”. Dodał też, że „rozwój wypadków w tym kraju jest coraz bardziej szkodliwy dla Polski”, z pewnością mając na myśli entuzjazm Polaków wobec wydarzeń Praskiej Wiosny, wzmacniający ruchy opozycyjne.
Breżniew dał się przekonać. Podczas spotkania w Dreźnie wyraził opinię moskiewskiego Biura Politycznego, które przychyliło się do zdania Polski oraz NRD i orzekło, iż w Czechosłowacji „narastają wrogie socjalizmowi siły”, a także „elementy kontrrewolucji”. Ponadto tłumaczono, że sprawy zaszły za daleko, od siebie zaś Breżniew dorzucił: „Dubček zawiódł nasze oczekiwania”.
W Dreźnie poprzestano na ocenie wydarzeń. Nie podjęto żadnych wiążących decyzji w kwestii rozwiązania problemu.
List z Warszawy
W Czechosłowacji tymczasem „kontrrewolucja” rozwijała się w najlepsze. 5 kwietnia 1968 r. ogłoszono „Program działania Komunistycznej Partii Czechosłowacji”, w którym, mówiąc najprościej, zapowiadano „demokratyzację całego systemu społeczno-gospodarczego”, co w raportach CIA słanych do Waszyngtonu opisywano jako „prawdziwą, choć bezkrwawą rewolucję”. Nawiasem mówiąc, Amerykanie byli bardziej przewidujący niż sami Czesi. Zmiany przyjęto w USA entuzjastycznie i ustalono, że Czechom należy dać do zrozumienia, iż Stany Zjednoczone „pochwalają czynione przez nich kroki w kierunku wyzwolenia”, dodawano jednak, że trzeba zrobić to „nieformalnie i dyskretnie”, słusznie obawiając się podsycenia reakcji Moskwy. Amerykański sekretarz stanu Charles E. Bohlen wprost ostrzegał przed zbrojną interwencją, jeśli sprawy wymkną się spod kontroli.
Istotnie sprawy wymykały się. 27 czerwca 1968 r. czeski pisarz Ludvík Vaculík opublikował manifest „Dwa tysiące słów do robotników, rolników, urzędników, naukowców, artystów i wszystkich”. Ten powszechnie czytany i dyskutowany tekst był wezwaniem do dalszych zmian. Vaculík nie postulował bynajmniej zniesienia komunizmu, lecz konieczność wymiany kadr rządzących. Nie namawiał także do rewolucji – jako narzędzia walki społecznej dopuszczał demonstracje, rezolucje i publiczną krytykę, czyli w gruncie rzeczy zgadzał się z „Programem działania KPCz”, ale jego tekst Czesi odczytywali masowo, jako namowę do walki o dalsze ustępstwa. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na to, jak gorąca atmosfera panowała wtedy na praskich ulicach. Wspominała ją ekonomistka Alice Teichova:
„Ludzie na ulicy żądali reform; nie kapitalizmu, ale reformowania socjalizmu. Nagle wszyscy o tym mówili i dyskutowali: w tramwajach, na ulicy, gdzie tylko przebywali. Mówiono też o pluralizmie, tzn. o dopuszczeniu ugrupowań politycznych, które miały poglądy odmienne od partii rządzącej […]. Wielkie zgromadzenia, zorganizowane zebrania i spontaniczne dyskusje uliczne, które wówczas odbywały się w Pradze – to nie byli tylko intelektualiści, to były setki i tysiące ludzi, którzy popierali reformy Dubčeka”.
Wzbudzało to dalsze zaniepokojenie w Moskwie i wśród satelickich ośrodków władzy, które m.in. pod wpływem takiej atmosfery uznały „Dwa tysiące słów…” za manifest „kontrrewolucyjny i poniżający całą partię w oczach Czechów i Słowaków i wobec opinii światowej”.
Do kolejnego spotkania przywódców Układu Warszawskiego doszło 8 maja 1968 r. Znów najaktywniejszym orędownikiem interwencji był Władysław Gomułka, który starł się nawet w tej sprawie z ugodowo nastawionym szefem węgierskiej partii komunistycznej Jánosem Kádárem. Punktem spornym był „Program działania KPCz”, który ten ostatni określił „jednym wielkim zerem” i uzupełniał lekceważąco: „Napisali osiemdziesiąt stron, wykłócali się o słowa, a to, co zrobili, jest ogólnikowym, socjalistycznym kompromisem”. Gomułka był odmiennego zdania, „Program…” nazywając „głównym dokumentem, który należy zwalczać nie tylko w Czechosłowacji, lecz również w innych krajach”.
W jeszcze ostrzejszym tonie wypowiadał się Gomułka podczas kolejnego spotkania, które odbyło się w Warszawie 14–15 lipca. Tym razem oskarżał czeskich intelektualistów o szerzenie „moralnego i politycznego terroru”, podkreślał także niebezpieczeństwo geopolityczne, grożące w przypadku gdyby Czechosłowacja zbliżyła się za bardzo do krajów zachodnich, a zwłaszcza RFN, którą nazwał wprost spadkobierczynią faszystowskich Niemiec”. Tym razem nikt nie oponował. Mimo braku spektakularnych, rewolucyjnych wydarzeń, w Czechosłowacji wrzało i wszyscy to widzieli – szczególnie to, że wrzenie to spotykało się z bardzo przychylnym przyjęciem również w sąsiednich krajach socjalistycznych. Gomułka najbardziej, lecz także pozostali obawiali się, że nastrój buntu wyleje się poza granice Czechosłowacji. W trakcie lipcowego spotkania w Warszawie napisano list do przywódców KPCz:
„Nie było i nie jest naszym zamiarem mieszanie się w kwestie będące sprawami waszej partii i waszego państwa. Nie było i nie jest naszym zamiarem naruszanie zasady respektowania samodzielności i równości w stosunkach pomiędzy partiami komunistycznymi i krajami socjalistycznymi […] Nie możemy się jednak zgodzić na to, aby wrogie siły zawróciły wasz kraj z drogi socjalizmu i spowodowały niebezpieczeństwo odłączenia się Czechosłowacji od wspólnoty socjalistycznej. To nie są tylko wasze sprawy. Są to wspólne sprawy wszystkich partii komunistycznych i robotniczych i wszystkich państw zjednoczonych sojuszem przez współpracę i przyjaźń. Są to wspólne sprawy naszych państw, które zjednoczyły się w Układzie Warszawskim, aby zagwarantować niezależność, pokój i bezpieczeństwo w Europie, aby stawić tamę imperialistycznym siłom agresji i rewanżyzmu”.
Siłę listu wzmacniało to, że od 18 czerwca do 2 lipca 1968 r. na terenie Czechosłowacji odbywały się manewry wojsk Układu Warszawskiego. Opuściły one jej terytorium, ale nie na długo. Pod koniec lipca nastąpiła koncentracja armii na południowych granicach Polski i NRD.
Operacja „Dunaj”
W dniach 29 lipca–2 sierpnia doszło do dwóch rozmów ostatniej szansy – pierwsza, czechosłowacko-sowiecka, odbyła się w miasteczku Czerna nad Cisą, druga zaś, już z udziałem wszystkich przywódców Układu Warszawskiego, w Bratysławie. Inicjatorem obu był Leonid Breżniew usiłujący mimo wszystko rozwiązać problem drogą dyplomatyczną. Nie było jednak takiej szansy.
Przywódcy czechosłowaccy co prawda ulegli i zgodzili się na kompromis, ale w upojonym wolnością społeczeństwie nikt już nie słuchałby przywódców usiłujących nałożyć dawny kaganiec. Wyrazem tej postawy był otwarty list znakomitego pisarza Pavla Kohouta „Orędzie obywateli do władz KPCz”, w którym domagał się trwania przy stanowisku reformatorskim. Pod listem podpisało się około miliona obywateli tego dziewięciomilionowego kraju.
W dniach 15–17 sierpnia na posiedzeniu ścisłego kierownictwa Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego zapadła decyzja o interwencji zbrojnej. Trzy dni później rozpoczęła się operacja „Dunaj”.
Granicę Czechosłowacji przekroczyło 600 tys. żołnierzy rosyjskich, polskich, bułgarskich, węgierskich i – co ciekawe – zaledwie kilkudziesięciu niemieckich. Bezpośrednim pretekstem do inwazji był list działaczy komunistycznych Czechosłowacji z prośbą o zbrojną pomoc. Nie była to fałszywka: list taki istotnie powstał, choć z pewnością pod dyktando Moskwy – co później przyznawał János Kádár, określając cały podstęp jako „plan Breżniewa”. Podpisali go przedstawiciele stalinowskiego jeszcze betonu: Vasil Biľak, Oldřich Švestka, Drahomír Kolder, Alois Indra oraz Antonín Kapek.
Świat nie pomógł Czechom i Słowakom, pozostawiając ich samym sobie.
Wojska NATO cofnęły się o jakieś 200 km, by nie tworzyć napięcia, a Moskwa zapewniła dowództwo Paktu Północnoatlantyckiego, że interwencja nie stanowi dla niego zagrożenia. Mimo to Czesi stanęli na wysokości zadania. Członków najwyższych władz co prawda aresztowano, wcześniej zaś nie zdecydowali się oni użyć własnych sił zbrojnych, ale cała reszta społeczeństwa stawiała najeźdźcom opór. Choć oczywiście w miarę możliwości.
Ogniska buntu wybuchały spontanicznie i nie były przez nikogo kontrolowane – w ich wyniku śmierć poniosło łącznie ok. 100 osób. Powstrzymano więc wzajemną agresję, lecz bierny opór społeczeństwa był powszechny, a drobne kłody rzucane wojskom pod nogi stanowiły codzienność. Odmowa sprzedaży towarów, przekręcanie znaków drogowych, zupełne ignorowane żołnierzy przez czeskie dziewczyny – takie pozorne drobiazgi każdego dnia potwierdzały, że Moskwie udało się pokonać Czechosłowację militarnie, ale nie mentalnie. Zjawisko kolaboracji wówczas nie wystąpiło. Amerykański sekretarz stanu Charles E. Bohlen zanotował wówczas:
„Choć operacja wojskowa poszła gładko, Rosjanie nie przewidzieli politycznych reakcji Czechów. Wszyscy oni przeciwstawiali się obecności wojsk sowieckich na swoim terytorium. Wykazywali nadzwyczajną skuteczność i dyscyplinę. Rosjanie nie byli w stanie zorganizować marionetkowego rządu, by nadać im pozory prawomocności”.
Bo na wysokości zadania stanęli wtedy również czechosłowaccy komuniści. Członkowie KPCz – formalnie wciąż będącej u władzy – konspiracyjnie zwołali nadzwyczajny zjazd partii, na którym wykluczono ze struktur kolaborantów, samą inwazję potępiono i wezwano społeczeństwo do strajku generalnego. 22 sierpnia przyjęto np. następującą deklarację:
„Socjalistyczna Czechosłowacja nigdy nie przyjmie ani wojskowej administracji okupacyjnej, ani krajowej władzy okupacyjnej, która opierałaby się na siłach okupantów”.
Ani to, ani potępienie inwazji przez wiele innych państw, w tym komunistycznych: Chin, Rumunii i Jugosławii, nie zmieniło oczywiście sytuacji na ulicach Pragi. 23 sierpnia więzieni w Moskwie przywódcy czechosłowaccy z Alexandrem Dubčekiem na czele podpisali tajny tzw. protokół moskiewski, w którym deklarowali przywrócenie sytuacji politycznej sprzed rewolty. Po powrocie do kraju podpisali jeszcze zgodę na obecność sił Układu Warszawskiego na terytorium Czechosłowacji (dotychczas nie było tam wojsk sowieckich) i na tej symbolicznej zgodzie na okupację zakończyły się wydarzenia Praskiej Wiosny, choć jeszcze przez rok wybuchały pod byle pretekstem, coraz bardziej brutalnie tłumione, demonstracje w obronie jej dorobku.
Na następną rewolucję Czesi i Słowacy musieli poczekać niemal równe dwadzieścia lat. Tym razem miała być ona aksamitna.