Cixin Liu, autor trylogii „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”, ma w sobie coś z wizjonera. Nie przeczytacie w tym roku oryginalniejszej prozy o pierwszym kontakcie z obcą cywilizacją.
Czy da się dzisiaj pisać poważną literaturę science fiction w stylu starych mistrzów: Asimova, Clarke’a czy Lema? I to taką, która kładzie nacisk bardziej na science niż na fiction? Która tworząc wizję przyszłych losów ludzkiej cywilizacji, używa bez skrępowania wielkich kwantyfikatorów? Czy da się, krótko mówiąc, zrobić coś takiego i nie wyjść na idiotę? Odpowiedź brzmi: owszem, to wykonalne, pod warunkiem, że się ostentacyjnie zignoruje ostatnie półwiecze w fantastyce, naznaczone gatunkową specjalizacją, postmodernistyczną ironią, cyberpunkowym buntem, transhumanistycznymi obawami i nadziejami czy wreszcie dystopijnym (w tym ekologicznym) pesymizmem.
Da się to zrobić od środka – niejako z centrum – jak Amerykanin Neal Stephenson, który mógł w 2015 r. wydać monumentalne „7EW”, obejmującą 5 tys. lat historii o tym, jak ludzkość ratuje się przed kosmicznym kataklizmem i dokonuje pionierskiej kolonizacji Kosmosu – właśnie dlatego, że wcześniej wypracował sobie pisarską markę jako autor związany z postcyberpunkiem („Zamieć”, „Diamentowy wiek”, „Reamde”), dystopijnym thrillerem ekologicznym („Zodiac”) bądź postmodernistyczną powieścią historyczno-naukową („Cryptonomicon”, „Cykl barokowy”). Innymi słowy, Stephenson mógł sobie pozwolić na sentymentalny powrót do dawnej konwencji.
Ale da się to zrobić także inaczej, od zewnątrz, przychodząc ze świata, który wydaje się kulturowo raczej wygłodniały niż cierpiący z przesytu i melancholii. To jest przypadek Cixina Liu, autora trylogii „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”, pierwszego Chińczyka z kontynentalnych Chin, który podbił – niezwykle wymagający – amerykański rynek SF, a za otwierający trylogię „Problem trzech ciał” zgarnął prestiżową nagrodę Hugo (2015).

Pasmo chińskich katastrof

Urodzony w 1963 r. Cixin Liu (to zachodnia forma zapisu, w chińskiej zwyczajowo najpierw idzie nazwisko, potem imię, a zatem: Liu Cixin), z wykształcenia inżynier, przez dekady pracujący jako informatyk w elektrowni w północnych Chinach, napisał swoją trylogię przed dekadą (ukazywała się w Chinach w latach 2007–2010), raczej z myślą o lokalnych czytelnikach. Być może to właśnie – powieści te stały się zresztą w Państwie Środka wielkimi bestsellerami – jest tutaj decydujące: „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” ma w sobie cudownie megalomański, ryzykancki rozmach, stanowiąc przy okazji całkiem głęboką refleksję nad podstawowym dylematem współczesnej chińskiej cywilizacji: pragnieniem powrotu do imperialnej potęgi przeciwstawionym bezpiecznemu izolacjonizmowi. Jest także retrofuturystyczną – czyli starającą się tłumaczyć przeszłość za pomocą wizji przyszłości – próbą zrozumienia praw rządzących pasmem fatalnych w skutkach katastrof, jakie dotykały Chiny od XIX w.: gospodarczej kolonizacji przez Zachód, społecznego zamętu, japońskiej inwazji, upadku cesarstwa, wojny domowej, totalitarnego koszmaru epoki maoistowskiej. Stąd być może obsesyjne krążenie Cixina Liu wokół zagadnień stabilności, chaosu, równowagi, a także relacji między jednostką a zbiorowością.
W przypadku każdej fantastyki chodzi w jakiejś mierze o aluzyjną krytykę teraźniejszości, ale nie bez powodu posłużyłem się na początku tego tekstu określeniem „poważna science fiction” – bo Cixin Liu ma w sobie coś z wizjonera. W każdym razie nie przeczytacie w tym roku oryginalniejszej prozy o tzw. pierwszym kontakcie.
Oto psuje się nam fizyka. W życiu codziennym to niezauważalne, ale badacze, którzy grzebią w kwantach, napotykają niewiarygodne anomalie – anomalie podające w wątpliwość cały postęp nauki. Światem akademickim wstrząsa fala samobójstw, zamieszaniem zaczynają się interesować służby specjalne. Wkrótce okazuje się, że to nie fizyka kwantowa i astrofizyka zbłądziły w swoich koncepcjach, ale że ktoś te dziedziny nauki celowo wyprowadza na manowce, zakłócając pomiary na poziomie molekularnym. Ale jak to w ogóle możliwe? Jaka siła jest zdolna do tego, by uniwersalnie manipulować prawami fizyki?

Hobbes kontra Rousseau

Podczas rewolucji kulturalnej (1966–1969) Cixin Liu był małym dzieckiem, zapamiętał jednak narastającą atmosferę grozy, absurdu i okrucieństwa. Mały Liu został na wszelki wypadek wysłany przez rodziców na zabitą dechami rodzinną wieś – przecież ofiarą rewolucyjnego wzmożenia mógł się stać każdy. Choć był to lincz na intelektualistach i politycznych przeciwnikach, ogólnochińska czystka, w pamięci społecznej rewolucja kulturalna zapisała się przede wszystkim jako wszechogarniający chaos. Pierwsze sceny „Problemu trzech ciał” nie bez powodu rozgrywają się właśnie pod koniec lat 60. – młoda studentka astrofizyki Ye Wenji jest świadkiem publicznej egzekucji własnego ojca, Ye Zhetaia, także fizyka, który nie chce się publicznie wyprzeć teorii względności. Ye Zhetaia oskarża jego własna żona: „Towarzysze pracownicy naukowi, przepełniona duchem rewolucji młodzieży, musimy wyraźnie dostrzec reakcyjny charakter Einsteinowskiej teorii względności! W ogólnej teorii względności wybija się na plan pierwszy to, że jako statyczny model Wszechświata neguje ona dynamiczny charakter materii. Jest antydialektyczna!”.
Czy stanem naturalnym społeczeństwa jest łagodna, rajska dzikość w wersji Rousseau, czy może Hobbesowska wojna wszystkich ze wszystkimi? A jak w tej kwestii mają się sprawy z Wszechświatem?
W parę lat później Ye Wenji, już jako pracownica supertajnej bazy „Czerwony Brzeg”, w której Chińczycy w ramach swojego odpowiednika programu CETI prowadzą nasłuch przestrzeni kosmicznej i projektują technologię pozwalającą skutecznie nadać z Ziemi sygnał przeznaczony dla obcych, wpada na pomysł, by jako wzmacniacza sygnału, swoistej anteny, użyć Słońca. Po dekadzie – zupełnie niespodziewanie – ktoś w Kosmosie reaguje. „Ye otworzyła dokument i po raz pierwszy człowiek przeczytał wiadomość z innego świata. Jej treść nie była jednak taka, jak można by się było spodziewać: »Nie odpowiadajcie! Nie odpowiadajcie!! Nie odpowiadajcie!!! (...) Ten świat otrzymał wysłaną przez was wiadomość. Jestem pacyfistą. Wasza cywilizacja ma szczęście, że odebrałem ją pierwszy. (...) Po waszej stronie są miliony gwiazd. Jeśli nie odpowiecie, mój świat nie zdoła ustalić źródła transmisji. Ale jeśli odpowiecie, od razu zostaniecie zlokalizowani. Wasza planeta stanie się celem inwazji. Wasz świat zostanie podbity!«”. Ye Wenji nie jest entuzjastką ludzkości, ale rozgoryczonym, zmaltretowanym przez totalitaryzm życiowym rozbitkiem. Przemawia do niej raczej Hobbes niż Rousseau. Dlatego pisze do kosmitów „Przylećcie tu!” i wciska klawisz z napisem „Nadawanie”.
Kosmici żyją na planecie Trisolaris – planeta leży w układzie trzech słońc, stąd krótkie okresy stabilności są tam przerywane erami morderczego chaosu klimatycznego. Trisolarianie, twórcy cywilizacji bardziej rozwiniętej od ziemskiej, wiedzą, że każda kolejna faza chaosu może być ostatnią w ich dziejach, szukają więc jakiegoś rozwiązania – Ziemia podkłada się w idealnym momencie. Startuje inwazja; jednak flocie trisolariańskiej przelot do Układu Słonecznego zajmie najbliższe 400 lat. Tyle właśnie ma ludzkość, żeby się przygotować na wizytę gości. Ta sytuacja wywołuje oczywiście ogólnoświatowy kryzys polityczny i moralny. W dodatku Trisolarianie nie próżnują: za pomocą inżynierii kwantowej są w stanie zaprojektować cząstki elementarne zwane sofonami, które – wysłane z prędkością światła na Ziemię – fałszują wyniki badań podstawowych, hamując postęp technologiczny, a także szpiegują Ziemian i transmitują informacje na Trisolaris z wykorzystaniem oddziaływań kwantowych, niezależnych od ograniczeń nałożonych przez fizykę na prędkość światła. Trisolarianie prowadzą również agitację wśród Ziemian, powołując do życia Ruch Ziemskiej Trisolaris; czynią to między innymi za pomocą gry VR, stanowiącej dostosowaną do ziemskiej percepcji symulację cywilizacji trisolariańskiej – sceny z tej gry należą zresztą do najlepszych w powieści Liu.

Gdzie oni są?

„Wspomnienie o przeszłości Ziemi” to przykład fantastyki, która z żelazną konsekwencją bada następstwa swojej założycielskiej idei. Wybitny fizyk Enrico Fermi zadał kiedyś swoim współpracownikom pytanie: „Gdzie oni są?”. Chodziło mu naturalnie o pozaziemskie cywilizacje: z czysto statystycznej rachuby wynika, że powinny ich być miliony, a może i miliardy, tymczasem panuje całkowita cisza w eterze. Paradoks Fermiego próbowano rozwiązać na różne sposoby – twierdzono, że cywilizacje kosmiczne tak diametralnie się od siebie różnią, że mogą być dla siebie niewidoczne; że okres trwania pojedynczej dojrzałej cywilizacji jest w skali czasu kosmicznego zbyt krótki; że (tu kłania się klasyk polskiej fantastyki Adam Wiśniewski-Snerg ze swoją teorią nadistot) nie da się realnie ani zaobserwować, ani pojąć istot o znacznie wyższym stopniu rozwoju, choćby nawet stały tuż obok; że ewoluujące życie na pewnym etapie rozwoju natrafia na wąskie, eliminujące gardło selekcji – nie wiemy tylko, niestety, który to etap („Teoria wielkiego filtra” Robina Hansona).
Cixin Liu przychodzi z koncepcją zaczerpniętą z teorii gier: życie w Kosmosie to gra w warunkach całkowitego braku zaufania. Tu się strzela na wszelki wypadek, w taki sposób, żeby zabić. Jeśli ujawnisz swoje istnienie i nie strzelisz pierwszy, zginiesz z ręki przeciwnika. Naczelne aksjomaty „socjologii kosmicznej” są dwa: „Pierwszy: podstawową potrzebą każdej cywilizacji jest przetrwanie. Drugi: cywilizacja ciągle rozwija się i rozszerza, ale ilość materii we Wszechświecie pozostaje stała. (...) Żeby wyprowadzić z tych aksjomatów całą socjologię kosmiczną, musisz przyjąć dwa inne podstawowe pojęcia: ciąg podejrzeń i gwałtowny rozwój technologii”. Innymi słowy – albo masz technologiczną przewagę umożliwiającą ci nieograniczoną ekspansję w skali galaktycznej (dla postronnych obserwatorów praktycznie nieodróżnialną od naturalnych procesów), albo siedzisz cicho, ponieważ z całą pewnością tę przewagę ma ktoś inny. Myśliwy. Wszechświat to „ciemny las” – stąd tytuł drugiego tomu trylogii.
MAGAZYN DGP 15.06.18 / Dziennik Gazeta Prawna
Na szczęście są jeszcze Chińczycy. Sinocentryzm tych powieści bywa dla europejskiego czytelnika zabawny, ale jest też świeży i nowatorski – zwłaszcza w momentach, gdy Cixin Liu łączy swoją niebanalną wyobraźnię z chińską tradycją, wymyślając, dla przykładu, program Wpatrujących się w Ścianę. Ludzkie umysły pozostają czarną skrzynką dla sofonów – stąd pomysł, by strategię przetrwania ludzkości opracowali myśliciele, którzy całe to przedsięwzięcie intelektualne przeprowadzą w swojej głowie, na wzór dawnych mistrzów zen, latami medytujących w milczeniu przed białą ścianą.
Muszę się bić po łapach, żeby przypadkiem nie wyjawić rewelacyjnych tricków fabularnych, jakie stosuje Cixin Liu – dość powiedzieć, że nie krępują go ani przywiązanie do postaci, ani ramy czasowe. Inwazja Trisolarian i koncepcja „ciemnego lasu” pozwalają chińskiemu pisarzowi na wiele: znajdziecie tu niespotykanie poetyckie opisy zaawansowanych technologii, apokaliptyczne okrucieństwo, smutek nieodwracalnych wyborów, rozważania o poznawczej inności, o kruchości społecznego ładu i swobodzie, z jaką osuwa się on w bezwzględny totalizm, ale też fizykę wielu wymiarów i multiwersa, a nawet, w gruncie rzeczy, wizję absolutnego końca świata.
Jeden z amerykańskich krytyków napisał o tej trylogii, że prezentuje ona skrajnie pesymistyczny obraz Wszechświata i bardzo optymistyczny obraz ludzkości. No cóż, Stanisław Lem byłby zapewne przeciwnego zdania. Ale Cixin Liu momentami dorównuje mu intelektualną dojrzałością.