RECENZJA | Czy w Polsce krajobraz jest wartością samą w sobie? Nawet jeśli, to tylko miejscami – tam, gdzie otwiera się perspektywa, gdzie pejzaż nabiera oddechu, monumentalności, powagi.
Adam Robiński, „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, Czarne 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
W Tatrach, na połoninach, nad Bałtykiem, nad jeziorami o odpowiednio solidnym rozmiarze. Rzecz w tym jedynie, że Polska z reguły nie jest krainą monumentalnych pejzaży, to płaska jak naleśnik ziemia łąk, sosnowych zagajników, pól (uprawnych albo leżących odłogiem), pastwisk, rowów melioracyjnych, bagien, leniwie meandrujących rzeczek i wsi nanizanych na nitki szos, ziemia przez ponad pół roku pogrążona w tonacjach szarości, brązu i brudnej bieli. Jeśli trafiają się jeziora, to raczej skromne i kiszkowate. Jeśli pierwotne puszcze, to obecnie wycinane. Innymi słowy, polski krajobraz to niewątpliwie krajobraz z kategorii tych wytrawnych. Adamowi Robińskiemu to szczęśliwie nie przeszkadza – to go zachęca.
Nie tylko z krajobrazem są zresztą w Polsce problemy, lecz także z pisaniem o nim. Dlatego „Hajstry”, piękna książka o włóczeniu się i szwendaniu z dala od głównych szlaków, czerpie raczej z tradycji anglosaskiej niż lokalnej; to Anglicy odkryli, że spacer po lesie koło domu może być tematem literackim i że uważna obserwacja detali daje często więcej niż zdobywanie szczytów.
Tytułowa hajstra to inaczej bocian czarny, który w odróżnieniu od swojego białego kuzyna nie buduje gniazd wśród ludzi, lecz żyje samotnie w leśnym gąszczu – elegancka alegoria braku zainteresowania głównym nurtem świata. To jednak nie znaczy, że Robiński pozuje na eksploratora dziczy, ostatecznie krajobraz nie jest ekspresją dzikości, lecz szczególnego rodzaju wypadkową współpracy (bądź konfliktu) przyrody i człowieka. Miejsca, gdzie ludzka działalność – niegdyś nadająca sens czyjemuś życiu – wtopiła się w przyrodę, znaturalizowała się, najbardziej interesują autora w jego debiutanckiej książce.
Kiedy fotografuję, staram się, często bezwiednie, żeby w kadr nie właziła mi cywilizacja – żona się ze mnie śmieje, że nawet na zatłoczonej plaży potrafię zrobić zdjęcie, na którym nie ma ludzi. Czuję potrzebę, by miejski park fotografować w taki sposób, jakby był knieją. To bez wątpienia nostalgiczna iluzja. „Hajstry” przemawiają do mnie być może dlatego, że Robiński stosuje w pisaniu podobną technikę. Dwadzieścia kilometrów na północ od Wyszkowa znajduje śnieżną, arktyczną pustkę. Spływa fragmentami Wisły i Narwi, jakby to były Amazonka i Xingu. Na Pustyni Błędowskiej stara się dzielnie ignorować cherlawe sosenki. Góry Izerskie to niemal Hithaeglir, Góry Mgliste z Tolkienowskiego Śródziemia, bezimienne jeziorka pokopalniane na polskich Łużycach są jak cenoty z dżungli na Jukatanie. Bez wyobraźni i wrażliwości patrzącego, bez wydobywania owych symbolicznych szczegółów i asocjacji, wędrówka po tych miejscach, jakkolwiek przyjemna, nie miałaby większego sensu.
Robiński nie tylko nie kreuje się na odkrywcę, lecz także nie aspiruje do odgrywania roli pioniera: „Hajstry” to zapis szeregu spotkań – literackich bądź tete-a-tete – z ludźmi, którzy dostrzegli osobliwość i urodę bocznych ścieżek. Oczywiście całemu temu przedsięwzięciu patronuje z oddali XVIII stulecia Sabaudczyk Xavier de Maistre, który, zamknięty na ponad miesiąc w areszcie domowym, napisał słynną „Podróż dookoła mego pokoju” – „De Maistre zygzakiem przemieszczał się po pokoju i notował kolejne znaleziska. Krzesło. Łóżko. Biurko”. „Hajstrom” patronuje też inny obieżyświat, reżyser Werner Herzog. Niemniej kluczową postacią w tej książce wydaje się zwłaszcza Lechosław Herz, człowiek, który na Mazowszu zna każdą ścieżkę, wybitny wędrowiec, krajoznawca i piewca lokalnego krajobrazu kulturowego. Bo o tym właściwie książka Robińskiego jest – o łączności między przyrodą, kulturą, wyobraźnią, wiedzą i włóczęgą. Z tego połączenia rodzi się znakomity esej, w którym jeziora, ważki, selenografia i historia górnictwa węgla brunatnego mogą skleić się w jedną sensowną całość.