Stan wojenny wprowadzony 13 grudnia 1981 r. nie był ani pierwszym, ani najdłuższym, ani najbardziej represyjnym w dziejach Polski.
Magazyn DGP z 8 grudnia 2017 r. / DGP



19 marca 1833 r. płk Józef Zaliwski przekroczył granicę i dotarł do Ulanowa na Lubelszczyźnie. Był przystojnym mężczyzną przed czterdziestką z zawadiackim wąsem, ubranym w dobrze skrojony surdut podkreślający wojskową postawę. Najpierw służył w armii rosyjskiej, lecz kiedy spotkał na swojej drodze Piotra Wysockiego, przystąpił wraz z nim do organizowania powstania, nazwanego późnej listopadowym. To on dowodził szturmem na warszawski Arsenał, a potem, wyprzedzając epokę, zorganizował w Puszczy Kurpiowskiej sprawnie szachującą Rosjan partyzantkę. Powstania to nie uratowało, lecz zrodziło w głowie Zaliwskiego plan, którego nie da określić inaczej niż kompletnym szaleństwem.
Kiedy już po zakończeniu rebelii z 1830 r. znalazł się na emigracji w Paryżu, wspierany przez Joachima Lelewela i Adama Mickiewicza, postanowił wzniecić nowe powstanie. Wariactwem była już sama jego idea – kilkudziesięciu polskich oficerów przebywających na emigracji miało przedostać się do Królestwa wraz z niewielkimi oddziałami, tam zapaść w lasy, rozbudować formacje o ochotników i nękać Rosjan podjazdami. Ale prawdziwym szaleństwem było podejmowanie działań w tym właśnie momencie. Po pierwsze – trzy zaborcze mocarstwa podpisały w Münchengrätz konwencję dotyczącą współpracy policyjnej przy zwalczaniu rewolucjonistów. I układ działał – o wyprawie Zaliwskiego wiedziały Berlin, Moskwa oraz Wiedeń, zanim jeszcze wyruszył on z Paryża. Po drugie – w Królestwie Polskim obowiązywał stan wojenny wprowadzony właśnie na wieść o jego utopijnej awanturze. „Była to faktycznie wszechwładza aparatu, policmajstrów, gubernatorów, naczelników powiatowych. Wszystkie przestępstwa polityczne poddane zostały rosyjskim komisjom śledczym i sądom audytoriału polowego” – pisał historyk gen. Marian Kukiel.
Przekraczając granicę, Zaliwski wiedział o stanie wojennym. Nie miał jednak pojęcia, że będzie on obowiązywał przez kolejnych 25 lat. Nie dożył jego końca. Zmarł w kwietniu 1855 r. w Paryżu.
Prezent dla Paskiewicza
Stan wojenny wprowadzony w 1833 r. nie do końca był legalny. Co prawda, w Imperium Rosyjskim prawem była wola monarchy, lecz w tym przypadku car podjął dwa wykluczające się decyzje.
Najpierw, 26 lutego 1832 r., nadał Królestwu Polskiemu Statut Organiczny, który – jako zemsta za powstanie – mocno ograniczał jego autonomię, de facto zamieniając je w prowincję imperium. Ale pod względem zachowania swobód obywatelskich i narodowych był to dokument dość liberalny, a nawet nowoczesny. Przynajmniej wydawał się takim być, bo w tym zakresie statut nie wszedł nigdy w życie. Ale 26 czerwca następnego roku Mikołaj I wydał dokument, w którym stwierdzał: „Biorąc pod uwagę, że w Naszym Królestwie Polskim dostrzeżono rozmaitych ludzi, którzy starając się uwodzić mieszkańców nierozsądnymi pogłoskami, usiłują wznowić zaburzenia, i że postępowanie takowe, jako porządkowi przeciwne, dla ogółu kraju szkodliwe i bezpieczeństwo spokojnych mieszkańców naruszające, cierpiane być nie powinno; rozkazaliśmy i rozkazujemy (...) Wszystkie zbrodnie stanu i wykroczenia powyższym Artykułem objęte, podpadają rozpoznaniu sądów wojennych”.
Wspomniany przez cara artykuł stanowił, że „porządek postępowania śledczego będzie przypisany osobnymi prawami”. Kiedy? Tego już nie sprecyzowano, co zostawiało sporą przestrzeń na legislacyjne improwizacje. Takie choćby, jakich dokonano 26 czerwca 1833 r., przyznając nieograniczaną władzę namiestnikowi Królestwa feldmarszałkowi Iwanowi Paskiewiczowi. „Wyrzeczenie, jakie mianowicie sprawy i czyny rozpoznaniu sądów wojennych podlegają, jak niemniej tych sądów wyznaczenie, od Namiestnika Naszego Królestwa zależy” – zaznaczył w dokumencie Mikołaj Romanow. Od tego momentu Paskiewicz mógł wszystko.
I istotnie robił wiele. Kilkadziesiąt tysięcy Polaków wcielono do armii rosyjskiej. Ogłosił co prawda amnestię, ale nie dotyczyła ona tych, którzy schronili się na emigracji i najważniejszych przywódców powstania. Wydano kilkaset wyroków śmierci, nie licząc dziesiątków przypadków śmierci bez wyroku, które dotknęły głównie mieszkańców wschodu. Zrabowane majątki szły w tysiące, co oznaczało tysiące wpędzonych w biedę rodzin. W teorii wciąż obowiązywała nietykalność osobista gwarantowane przez Statut Organiczny, to prawo nie dotyczyło osób podejrzanych o zbrodnie stanu – a o tym, kto jest podejrzewany, decydował sam Paskiewicz.
Nic dziwnego, że konspiracja w ciągu kolejnych 30 lat była tak słaba. Układ z Münchengrätz był zaczątkiem międzynarodowej współpracy policji – i z każdym rokiem współdziałanie zacieśniało się. Tak naprawdę cudem było, że jakaś konspiracja w ogóle istniała. A istniała, i z biegiem dekad uczyła się coraz lepiej poruszać w międzynarodowym tłumie polujących na nią tajnych agentów. Kiedy w 1856 r. zmarł Paskiewicz, stan wojenny skończył się wraz z nim. Nawet chwilowa odwilż z tym związana wystarczyła, by carat uznał za konieczne wprowadzenie kolejnych obostrzeń. „W roku 1861 Królestwo Polskie zostało ogłoszone na stopie wojennej” – pisał w 1909 r. prawnik Henryk Apolinary Konn, autor monografii o prawach wyjątkowych.
Przedstyczniowe prawa wyjątkowe
Konspiracja rozrastała się i uczyła wprost proporcjonalnie do rozbudowy oraz rozwoju metod śledczych tajnych służb. Obie strony żyły w osobliwej symbiozie – zwalczając i wykorzystując siebie nawzajem. W 1861 r. polskie podziemie to już nie znane z wcześniejszych dekad organizacje zbuntowanych studentów, a sieć oplatająca wszystkie zabory i mająca kontakty międzynarodowe.
Ostateczną koncepcję tej podziemnej Polski sformułował znakomity ówczesny publicysta Agaton Giller, a korzystać z jego idei mieli zarówno rewolucjoniści kolejnego pokolenia, jak i ich dzieci tworzące Polskie Państwo Podziemne w czasach II wojny światowej. Owa koncepcja była tworem kompletnym. Na czele podziemnego państwa stał zakonspirowany, ale obradujący regularnie Rząd Narodowy, któremu podlegały resorty: edukacji, spraw międzynarodowych i sądownictwa. Było miejsce na namiastkę parlamentu, bo w tak doskonałym tworze rząd nie mógł obyć się także bez sił opozycyjnych. Przez rozsyłanych agentów tworzono lokalną administrację, a przez emisariuszy – utrzymywano z nią nieustanny kontakt. Rzecz jasna wszystkie opcje polityczne musiały mieć także swoją prasę, z której, nie wysilając się przesadnie, tajne służby carskie pozyskiwały informacje.
Tak wyglądały ziemie polskie w 1861 r. Nic dziwnego, że po serii manifestacji patriotycznych Rosjanie zdecydowali się wprowadzić kolejny stan wojenny. „Mieszkańcy podlegali śledztwu wojennemu i sądowi, wyroki ferowane były według wojenno-karnych przepisów polowych. Siła wojskowa oraz policja, zmuszane do użycia broni nie odpowiadały za skutki. Naczelnikowi wojennemu powierzona została misja trzymania mieszkańców w zupełnym posłuszeństwie, mógł on w każdej chwili zarządzić rewizję u mieszkańców” – pisał Konn.
Policja rosyjska nigdy nie słynęła z przesadnego humanitaryzmu, a prawa stanu wojennego pozwoliły jej na niemal zupełną bezkarność. W latach 30. XIX w. bicie przesłuchiwanych było rzadkością, a teraz stało się normą. Podobnie jak aresztowania prewencyjne nie tylko podejrzanych, lecz także ich rodzin. Do minimum skrócono śledztwa i rozprawy sądowe – choć trzeba przyznać, że pozory praworządności były zachowywane, co za 40 lat nie będzie już tak oczywiste. Wszystko to doprowadziło do nieustannego trzebienia członków podziemnych struktur, a w konsekwencji do wybuchu powstania styczniowego – zrywu już na starcie przegranego, z tej choćby przyczyny, że data rozpoczęcia walk była świadomie sprowokowana przez Rosjan.
Powstanie upadło, bo musiało upaść, ale nie miało to żadnego przełożenia na stan prawny Królestwa. Nieodwołany stan wojenny ułatwiał śledztwa i represje. Nie ma dokładnych statystyk, ale ogólnikowo mówi się o dziesiątkach tysięcy poległych i rozstrzelanych, zaś o skali zsyłki na syberyjską katorgę najwięcej mówi to, że przez cały 1864 r., w każdy wtorek odjeżdżał specjalny pociąg wywożący ok. 500 skazańców. A był tylko jeden specjalny pociąg i tylko z Warszawy – podobne odchodziły mniej regularnie również z innych miast, choćby z Wilna. Pomijając tysiące tych, którzy szli na Wschód na piechotę.
Nie wiadomo, ile trwał ogłoszony w 1861 r. stan wojenny, ale obowiązywał jeszcze w 1876 r. – co wykazywał na konkretnych przykładach Konn. W XIX w., jak się okazuje, na terenie Polski stan wojenny był stanem niemal permanentnym, nawet wówczas, gdy nie toczyła się żadna wojna. Pierwsza połowa XX w. nie przyniosła poważniejszych zmian.
Bomby odwołują egzekucje
W latach 80. XIX w. Imperium Rosyjskie stało się miejscem bardzo nerwowym. Początkowo edukacyjne nastawione ruchy socjalistyczne radykalizowały się, by w końcu częściej używać książek do produkcji bomb niż czytania. I to dosłownie. Od bomby umieszczonej w słowniku medycznym miał zginąć np. car Aleksander III – w przygotowaniach do tej akcji brali udział starszy brat Józefa Piłsudskiego, Bronisław, i starszy brat Włodzimierza Lenina, Aleksander. A i sam przyszły Marszałek miał w nich swój nieznaczny, choć ukarany zsyłką, udział.
To właśnie w tym czasie Rosja stała się centrum terroryzmu, a takie organizacje jak Narodnaja Wola inspiracją dla innych – kiedy więc wybuchła rewolucja 1905 r., polscy socjaliści byli gotowi do działania. Zamachy między 1904 r., a 1914 r. przeprowadzała Organizacja Bojowa PPS kierowana przez Piłsudskiego, choć w pewnym momencie swoje bojówki miały już wszystkie stronnictwa polityczne. A szczególną aktywność pod koniec tego okresu wykazywały skrajne grupy anarchistyczne, jak łódzko-częstochowscy Rewolucjoniści Mściciele.
W tych latach Rosjanie ginęli codziennie – generałowie od bomb, policjanci od kul, często także wykolejały się pociągi przewożące większą gotówkę. Tak jak w Bezdanach, gdzie w takiej właśnie akcji wziął udział sam Piłsudski (z małżonką Marią) i trzech późniejszych premierów Polski: Tomasz Arciszewski, Walery Sławek oraz Aleksander Prystor. W najgorętszym 1906 r. różnego rodzaju akcji bojowców naliczono ponad 1200, co daje średnio około trzech dziennie.
Rosjanie nie pozostawali dłużni. Ogłoszony w listopadzie 1905 r. (z przerwą od 1 do 20 grudnia) stan wojenny był najbardziej brutalnym. Osoba schwytana z bronią mogła zostać rozstrzelana natychmiast, za wyjaśnienie zaś wystarczał przełożonym zwykły raport. Autorem tego zarządzenia był generał gubernator Gieorgij Skałon, dzielny żołnierz, ale z rewolucją w mieście niepotrafiący sobie dać rady – przerażony nią chwytał się najsurowszych środków.
Po serii zamachów na swoje życie – w tym jeden przeprowadzony w Warszawie przez trzy młode dziewczyny – wstrzymał co prawda egzekucje bez sądu, lecz inne postanowienia surowego prawa utrzymał w mocy. „Ogłoszenie miejscowości na stopie wyjątkowej sprowadza w następstwie zawieszenie w niej na czas trwania tego stanu (...) postanowień o nietykalności osoby, mieszkania, wolności ruchu, zebrań i związków oraz słowa”. W praktyce oznaczało to, że w każdym miejscu i czasie, i pod dowolnym pretekstem można było każdego zatrzymać i przetrzymywać przez dowolny czas. W tym czasie codziennością stały się też policyjne tortury. Dość wspomnieć, że jedna z trzech młodych terrorystek, które chciały zabić Skałona, przystąpiła do radykalnej organizacji z powodu śmierci narzeczonego, który po zaledwie dobie śledztwa wyszedł na wolność i popełnił samobójstwo.
A skoro o kobietach mowa, stan wojenny 1905 r. był momentem przełomowym w ich traktowaniu. Rewolucjoniści stosowali pełne równouprawnienie – kobiety brały udział w zamachach, prowadziły swobodnie wszelką działalność polityczną czy przemytniczą. Rosjanie zasadniczo nie torturowali ich, zdarzył się też bodaj zaledwie jeden przypadek wykonania na kobiecie egzekucji. Jednak po 1905 r., w ciągu kilku zaledwie lat kobiety doświadczyły równouprawnienia również w kwestii tortur i śmierci. Bo obowiązywał przecież stan wojenny: „Od wyroków sądu nie ma apelacji, a prośba o łaskę nie może służyć za powód do odłożenia wykonania wyroku. Kara śmierci winna być wykonana w dwie godziny po ogłoszeniu wyroku; tylko na gorącą prośbę skazanego może mu być pozostawiona trzecia godzina na przygotowanie się do śmierci”.
Okres po rewolucji nazywa się reakcją stołypinowską (od nazwiska Piotra Stołypina, ministra spraw wewnętrznych za rządów Mikołaja II) – był to czas represji, nieustających zsyłek i mocno spracowanych szubienic. Nikt nie odwołał stanu wojennego, bo też nikt nie zakończył rewolucji i mimo pozornego wyciszenia nastrojów oraz rozwiązania bojówek, zamachy trwały aż do 1914 r.
Decyzja należy do władzy
Po odzyskaniu niepodległości także wprowadzono stany wojenne, choć bardziej wybiórczo, okresowo, a nawet miejscowo.
Pierwszy stan wojenny dwudziestolecia jest jednocześnie najciekawszym z nich. Był bezprawny, bo ustawodawstwo nie przewidywało takiego rozwiązania, choć jego ogłoszenie było jak najbardziej zrozumiałe – zrobiono to po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza. 16 grudnia 1922 r. zanotowano: „Rozporządzenia wydane przez Ministra Spraw Wewnętrznych (...) mogą obejmować (...) przekazanie poszczególnych kategorii przestępstw sądom doraźnym z wymiarem kary od czterech lat ciężkiego więzienia do kary śmierci włącznie”. Interesujące jest to, że stan wojenny odwołano dopiero 9 stycznia 1923 r. Być może trafna jest sugestia części historyków, m.in. Władysława Pobóg-Malinowskiego, że jego obowiązywanie miało ułatwić dokonanie zamachu stanu. Mieli go przygotowywać członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, by umożliwić Piłsudskiemu przejęcie pełni władzy. Twardych dowodów jednak na to nie ma.
Także po zamachu majowym wprowadzono stan wojenny. 12 maja 1926 r. rząd przyznał ministrowi spraw wojskowych uprawnienia, jakie przysługują mu na czas wojny, a ponadto, powołując się na art. 124 konstytucji, zawieszono prawa obywatelskie. Te ostatnie bezterminowo, za to wskazując obszar – w stolicy, w województwach warszawskim i wileńskim oraz w powiatach łukowskim i siedleckim. Po czterech dniach stan odwołano.
W późniejszych latach sanacja wolała unikać formalnego wprowadzania stanów wojennych – one nigdy nie wyglądały dobrze w prasie, poza tym mogły kojarzyć się z Rosją. Zaostrzała więc prawo. I tak np. 19 marca 1928 r. prezydent wydał rozporządzenie o postępowaniu doraźnym. Artykuł 32 głosił: „Jeżeli oskarżony zostanie uznany przez sąd jednomyślnie winnym, natenczas za przestępstwo, które w postepowaniu zwyczajnym zagrożone jest co najmniej karą ciężkiego więzienia, należy wymierzyć w postępowaniu doraźnym karę śmierci”. Przepis ten wszedł w życie 2 września 1931 r. – jak jednak oficjalnie zaznaczono – „nie naruszając w niczym konstytucyjnych przepisów o stanie wyjątkowym i stanie wojennym”. Trzy lata później, 17 czerwca 1934 r., kiedy zaczęły zapełniać się cele Berezy Kartuskiej, wydano rozporządzenie „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu”. Warto przytoczyć je w pełnym brzmieniu: „Osoby, działalność lub postępowanie, których daje podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, pokoju bądź porządku publicznego, mogą ulec przytrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscach odosobnienia nieprzeznaczonych dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstwa”. Najciekawsze jest jednak to, kto decydował o tym, czy dana osoba stwarza podstawy do podejrzeń. „Postanowienie wydaje sędzia śledczy na wniosek władzy, która zarządziła przytrzymanie. Wniosek ten jest wystarczającą podstawą do wydania postanowienia”.
Sanacja radykalizowała się zwłaszcza po śmierci Piłsudskiego – pozbawiona jego autorytetu nie czuła się bezpiecznie w coraz bardziej kipiącym niechęcią do niej kraju. Nie wprowadzała więcej stanu wojennego, ale stworzyła kodeks karny na tyle surowy, że korzystanie z tego instrumentu stało się po prostu zbędne. Był to stan parawojenny, który znów przerwała prawdziwa wojna. Kolejny, ale już naprawdę wojenny, zostanie ogłoszony 42 lata później. Jego nie przerwała żadna wyraźna zmiana.