Gombrowicz uważał się za geniusza i miał ku temu podstawy. Jego dzieło wykracza poza literaturę. Stworzył kompletną wizję człowieka wolnego i wiernego samemu sobie - uważa Klementyna Suchanow, autorka biografii twórcy "Ferdydurke", która właśnie trafia do księgarń.

PAP: "Gombrowicz. Ja, geniusz" to pierwsza pełna biografia pisarza. Czy Gombrowicz naprawdę uważał się za geniusza?

Klementyna Suchanow: Chyba jednak tak. Jeszcze jako młody człowiek pielęgnował w sobie taką ideę, żeby zostać geniuszem, nie mając ku temu żadnych postaw. To jest specyficzny pisarz, a jego znaczenie wykracza poza literaturę. To nie są tylko powieści i dramaty, ale bardzo kompletna filozoficzna wizja człowieka, w której najważniejsze jest prawo do wolności i wierność sobie.

PAP: Czy podczas zbierania materiałów coś panią zaskoczyło? Zdziwiło?

Klementyna Suchanow: Obraz Gombrowicza, jaki utrwalił się przez lata to postać wiecznego prowokatora, zabawiającego się kosztem otoczenia, człowieka niezwykle pewnego swojej wartości. Podczas pisania zobaczyłam go w nowym świetle, przekonałam się, jak wiele w jego osobowości było elementów kruchych, jak bardzo walczył o to, żeby stać się takim człowiekiem, jakim ostatecznie się stał. Było u niego mnóstwo przewrażliwienia, kompleksów. Przebijał się przez nie z trudem ale bezwzględnie: swoje przywary, kompleksy upubliczniał, grał nimi, traktował jako oręż w rozgrywce ze światem. Ta ryzykowna strategia okazała się bardzo skuteczna.

PAP: Jakie kompleksy mógł mieć Gombrowicz?

Klementyna Suchanow: Masę. Począwszy od tego, że w dzieciństwie matka ubierała go jak dziewczynkę, koledzy mówili że ma "dziewczęce lica". Miał też typowe dla wieku dojrzewania kompleksy dotyczące fizyczności, ale też związane z pochodzeniem. Z jednej strony niewątpliwie był dumny z przynależności do warstwy ziemiańskiej, studiował herby i księgi genealogiczne, ale też miał poczucie, że ziemiaństwo jest warstwą dość komiczną w swoim nieróbstwie, poczuciu wyższości, sztywnych formach towarzyskich. Poza tym Gombrowicz czuł, że jakoś nie pasuje do nich, że jest inny. To go frapowało, szukał nawet w swojej rodzinie korzeni żydowskich, żeby wytłumaczyć tę swoją odmienność, niedopasowanie.

PAP: W literaturze utrwalił się bardzo wyraźny obraz matki Gombrowicza. Z opowieści syna wyłania się obraz kobiety kompletnie oderwanej od życia, fanatyczki konwencji towarzyskich. Podobno synowie lubili zabawiać się zaprzeczając każdemu jej stwierdzeniu - gdy mówiła, że świeci słońce, oni upierali się, że pada deszcz. Zabawiali się też gorszeniem matki doniesieniami o kolejnych rozwodach w rodzinie i wśród znajomych.

Klementyna Suchanow: Można powiedzieć, że synowie nie oddali jej sprawiedliwości. Antonina z Kotkowskich Gombrowiczowa była kobietą o dużych ambicjach, należała do pierwszych polskich feministek. Walczyła o prawa obywatelskie dla kobiet, udzielała się w stowarzyszeniach ziemiańskich, popularyzujących higienę i wykształcenie wśród ludu. Walczyła na przykład o to, żeby kobiety mogły wyrabiać samodzielnie paszporty dla dzieci. Na początku XX wieku podpis kobiety niewiele znaczył, jeżeli nie uwierzytelnił go mężczyzna. Te aspiracje feministyczne trudno jej było pogodzić z katolicyzmem, a opisywana jest jako dewotka. Może to właśnie wywoływało ten dysonans w jej osobowości, który wyczuwały dzieci? Na pewno matka Gombrowicza była bardzo silną osobowością - inaczej synowie nie buntowaliby się tak bardzo przeciwko niej.

PAP: O Gombrowiczu mówiło się dotąd w polskiej literaturze w oderwaniu od jego poglądów politycznych. Sam zresztą budował takie wrażenie, że skupia się na sztuce w całkowitym oderwaniu od polityki. Czy tak rzeczywiście było?

Klementyna Suchanow: Gombrowicz miał świetne wyczucie polityki i historii, o czym świadczy na przykład jego ocena sytuacji przed wojną. Był jednym z niewielu, którzy przewidzieli, co się wydarzy. W lipcu 1939 roku, w rozmowie z przyjaciółką, Zuzanną Ginczanką powiedział, że jeżeli chce zostać w kraju, to powinna zaopatrzyć się w truciznę, bo będą się dziać rzeczy straszne. Sam w ostatniej chwili wsiadł na statek i wyjechał do Argentyny. Ginczanka jako Żydówka - zginęła. Gombrowicz z lubością uprawiał dialektykę - wśród prawicowców demonstrował swoją lewicowość i odwrotnie. Ale poglądy polityczne oczywiście miał. Uważał się za rewolucjonistę w dziedzinie sztuki i z tego powodu odcinał się od konserwatyzmu. Kiedyś powiedział, że ma serce po lewej stronie, bo jako artysta rewolucjonista nie może inaczej. Bardzo jednak bronił swojej niezależności jako artysty, który - jak uważał - powinien być ponad politycznymi podziałami. Obstawał przy tym, by sztuki nie mieszać z polityką.

PAP: W 1968 roku, tuż przed śmiercią, Gombrowicz, mieszkając we Francji był świadkiem wielkich lewicowych demonstracji. W dodatku był to ruch młodych ludzi, pewnego rodzaju tryumf jego ukochanej młodości, niedojrzałości nad starością. Co o tym myślał?

Klementyna Suchanow: Był już bardzo chory, mieszkał w Vence, ale śledził, co się dzieje dzięki telewizji. Podobała mu się pewna bezczelność demonstrujących, śmiałe kwestionowanie tradycji, ale uważał ich za ofiarę manipulacji. Sądził, że cały ten ruch jest w gruncie rzeczy kierowany i animowany przez starych, że ci młodzi ludzie dają się wykorzystywać. Ten sceptycyzm wobec francuskiej lewicy jest zresztą charakterystyczny dla polskich emigrantów, oni za dobrze znali realia komunizmu. Mrożek i Miłosz oceniali to podobnie.

PAP: Czy Gombrowicz umiał śmiać się z samego siebie? Mam wrażenie, że prowokacyjnie wyśmiewając innych nie lubił, gdy ktoś odwdzięczał mu się pięknym za nadobne?

Klementyna Suchanow: Był bardzo serio, gdy szło o pryncypia dotyczące sztuki. Natomiast w życiu kawiarnianym, które z lubością uprawiał często wchodził w rolę klauna-demiurga. Chętnie nabierał innych i prowadził intrygi, ale miał problem ze śmianiem się z samego siebie, źle znosił takie sytuacje. W ogóle w stosunkach towarzyskich Gombrowicz starał się dominować, kierować spektaklem, nawet relacjami z ludźmi. Ale myślę, że w rozmowie z nim zakres spraw i rzeczy, z których wolno było się śmiać był tak szeroki, że jakoś niwelował ten niewątpliwy brak poczucia humoru na własnym punkcie.

PAP: Wiadomo, że Gombrowicz marzył o nagrodzie Nobla, a nawet jej oczekiwał. Miał rację?

Klementyna Suchanow: Wiemy, że w 1966 roku był na liście nominowanych, nagrodę otrzymali wtedy Samuel Agon i Nelly Sachs. Jak to wyglądało w kolejnych latach jeszcze nie wiadomo. Akademia Szwedzka udostępnia materiały dopiero po 50 latach, mamy więc obecnie dostęp tylko do roku 1967. A więc o najważniejszej nominacji z roku 1969 dowiemy się dopiero w 2020. To wtedy miał największe szanse, ale zmarł w lipcu, kilka miesięcy przed podjęciem jesiennym ogłoszeniem nagrody Nobla.

PAP: Czy Gombrowicz powinien być w szkolnych lekturach?

Klementyna Suchanow: Wpychanie Gombrowicza do lektur szkolnych to pomysł dość gombrowiczowski. Myślę, że jego książki lepiej funkcjonują poza szkolnym obiegiem. On sam był zachwycony, gdy podczas wycieczki po Argentynie na głębokiej prowincji trafił na grupę chłopców, którzy znali "Ferdydurke". Czytali ją oczywiście w ramach buntu. Ale Gombrowicz jest kanoniczny dla naszej literatury i tu powstaje problem. On się nie mieści w ramach szkoły, a jednocześnie nie może go nam zabraknąć, bo ma za dużo ważnych rzeczy do powiedzenia. W tym momencie najaktualniejszy wydaje się "Transatlantyk", w lekturach jednak powinna się znaleźć całość książki, a nie fragmenty.

Książka "Gombrowicz. Ja, geniusz" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.