Nie mają wiedzy ani praktyki, nie są ekspertami. A mimo to z zasady wciąż im ufamy. Dlaczego wierzymy celebrytom?
Katarzynę Cichopek prowadzący Tomasz Lis zaprosił do studia razem z Joanną Koroniewską. Obie aktorki wspólnie grają w telenoweli TVP „M jak miłość”. – Niektórzy w wielkim stresie (...) najpierw stają jak wryci, nie wiedzą, co mają robić, a później uciekają i działają w afekcie – komentuje Cichopek sprawę śmierci Madzi z Sosnowca. Praktykującym psychologiem nie jest. Ale zapewnia, że jej obecność w studiu nie jest przypadkowa. – Powoli zaczynam praktykę w dziedzinie macierzyństwa – tłumaczy.
– A Koroniewska? – pytam prof. Wiesława Godzica, medioznawcę i wykładowcę Uniwersytetu SWPS, rozmawiamy już po emisji programu.
– To bardzo atrakcyjna kobieta, podobnie zresztą jak Cichopek – odpowiada z ociąganiem.
Z początku się zdziwił, że Lis w ogóle je do studia zaprosił. I to do tak poważnego tematu.
Myślał, że to może jakaś pomyłka. Ale nie. Siedziały obok dwóch doświadczonych psychologów: Hanny Samson i Teresy Gens.
– Zwracano na nią uwagę, jest znana z rozmaitych produkcji, ma swoich zadeklarowanych fanów – tłumaczy po chwili obecność w studiu Koroniewskiej, podobnie zresztą jak Cichopek. Ale od razu zastrzega: – To, o co chciał spytać Lis, miało się nijak do tego, kim one są i jak funkcjonują w społeczeństwie.
– Obaj panowie są... znanymi pacjentami – wyjaśniała z kolei na wizji Agnieszka Gozdyra, która do „Tak czy nie” w Polsat News zaprosiła Michała Wiśniewskiego i Jarosława Jakimowicza. Z wokalistą popularnego kilka lat temu zespołu Ich Troje i aktorem powstałych w latach 90. „Młodych wilków” rozmawiała o konflikcie między resortem a lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego. Wcześniej na ten sam temat dyskutowała z ówczesnym ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem.
Za to obecności dr Magdaleny Ogórek „W tyle wizji” TVP wyjaśniać nie było trzeba. Historyk Kościoła i kandydat SLD na prezydenta w 2015 r. w premierowym odcinku swojego programu mówiła krótko: – Będzie mi bardzo miło dzielić się z państwem swoimi opiniami na tematy wszelakie.
Na dowolny temat, choć nie są ekspertami, wypowiadali się też: Beata Pawlikowska (np. psychologia, zdrowe odżywianie), Dorota Rabczewska „Doda” (Kościół i macierzyństwo), Rafał Maślak (uchodźcy), Zbigniew Hołdys (finanse)...
Na dwa fronty
Znani z tego, że są znani, starają się być coraz bardziej aktywni – nierzadko sami z siebie oprócz tematów, na których zjedli zęby, więcej i chętniej mówią na każdy inny. W myśl niepisanej zasady: komentowanie to istota bycia sławnym. Bywa i tak, że zabierają głos w sprawach, o których nie mają bladego pojęcia.
A skoro nie mają, to zaliczają wpadki. Po tym, jak kilka lat temu rozgorzała dyskusja nad tym, czy szczepić dzieci, Wojciech Cejrowski na swoim profilu na FB udostępnił specjalny formularz. Powinien go podpisać każdy lekarz/pracodawca/przedstawiciel szkoły, „próbując zmusić do szczepienia niechętne temu ofiary”, przekonywał. Wszystko dlatego że – zdaniem podróżnika – w skład szczepionki mogą wchodzić m.in. krwinki czerwone z krwi owczej, tkanki zwierzęce (szczegółowo je przy tym wyliczał: mózg królika, embriony kurze, nerki psie i/lub małpie, krew świńska, krew końska), a nawet ludzkie komórki pochodzące z abortowanych płodów. To oczywiście nieprawda, ale Cejrowski powtarzał to, w co wierzy wielu „antyszczepionkowców”. – W szczepionkach mogą być jedynie mikropozostałości procesu produkcyjnego, w tym np. żelatyny albo albuminy zwierzęcej lub ludzkiej, bo produkcja niektórych wirusów wymaga żywych podłoży. Ale to nie jest tak, że ma pani szczepionkę, a w niej kawałek nerki świni – oburza się dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie szczepień ochronnych. I od razu dodaje: – To dla mnie człowiek, który tym chętniej się wypowie, im bardziej gorący będzie temat. Bo wiadomo, wtedy się dopiero będzie działo.
Na swój prywatny użytek dzieli idoli na tych, którzy wyznają pewne zasady, a przez to, że są celebrytami, te stają się powszechne, i na tych, dla których liczy się to, żeby się tylko coś kręciło: – Tych ostatnich nazywam zresztą pseudocelebrytami.
Czy zatem podróżnik, który wchodzi w buty ekspertów medycznych, choć nie ma specjalistycznej wiedzy, pozostanie wiarygodny (także w innych tematach)? Przecież ten już wcześniej dzielił się swoimi przemyśleniami m.in. o śledztwie smoleńskim, Donaldzie Tusku, polskich kabaretach, wizycie Donalda Trumpa w Arabii Saudyjskiej, Amber Gold czy np. pakiecie klimatycznym.
– Z jednej strony mamy idoli, którzy wypowiadają się na mądre tematy, od lotu w kosmos po filozofię, przede wszystkim z chęci kreowania własnego wizerunku. Pokazania, że nie są tylko krotochwilnym aktorem albo sezonową modelką. Bo jeśli będą mówić na temat, który wymaga od nich wiedzy, to od razu poczują, że już są jak eksperci. A w związku z tym mają nadzieję, że i odbiorcy potraktują ich lepiej, że urosną w ich oczach. I to jest w porządku dopóty, dopóki tego zdania nie traktują jak orędzia do narodu i nie starają się go narzucać innym. A z drugiej strony to, co mówią, jest obliczone na wywołanie kontrowersji. Bo nic tak nie działa na internautów/widzów/czytelników, jak ostre, dosadne zdania. A im bardziej będą kontrowersyjne, tym publicity będzie większe – tłumaczy dr Anna Jupowicz-Ginalska, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
Nadal nie wyjaśnia to jednak, jak to się dzieje, że celebrytom z reguły wierzymy we wszystko, co mówią. Dlaczego ich opinie nierzadko przyjmujemy jak prawdę objawioną? Skąd to się w ogóle w nas bierze?
Popularsi kontra normalsi
Jednej z odpowiedzi na te pytania udziela eksperyment przeprowadzony przez guru marketingu Martina Lindstroma. Najkrócej mówiąc, polegał on na podłączeniu badanych do rezonansu magnetycznego, a następnie obserwowaniu ich reakcji na kolejne bodźce. – Lindstrom udowodnił, że kiedy słuchamy idola, to w mózgu aktywują się te same obszary jak wtedy, kiedy myślimy o osobie, którą jesteśmy zauroczeni, czyli jeszcze w pierwszej fazie zakochania – omawia wyniki badania Paweł Tkaczyk, mówca publiczny i doradca z zakresu budowania marek. – Idealizujemy wtedy taką osobę. Ona nie może zrobić nic złego, nieodpowiednio się zachować czy np. powiedzieć nic głupiego. Co więcej, jeśli kochamy np. Justina Biebera, a on powie „Ten rower jest dobry”, to w ciemno przyjmujemy: tak, ten rower jest dobry. Jeśli Bieber powie z kolei: „To konto jest dobre”, to z marszu uznajemy: tak, to konto jest dobre. Nie ma przy tym znaczenia, czy (nie) zna się on na sporcie albo finansach i ekonomii.
Celebryci posługują się przy tym z reguły określonym sposobem mówienia – nieustannie przekonują, że wszyscy inni – czyli naukowcy, politycy, establishment, za którymi z reguły nie przepadamy – nie mają racji. Mówią przy tym krótkimi zdaniami, pozbawionymi wątpliwości: „Ten jest idiotą, ten wariatem, a tamten z kolei jest cool”. W gruncie rzeczy marzymy o zerojedynkowym świecie, podczas gdy ci paskudni humaniści mówią nam cały czas: „Tak, ale pod pewnymi warunkami”. Prof. Wiesław Godzic: – Trudno normalsowi zaakceptować takie „ale”. Tymczasem celebryci na ogół są właśnie tacy jak Cejrowski, upraszczają sprawę. Powodują, że rzeczy stają się dla nas jasne i oczywiste.
„Generalnie jesteśmy leniwi poznawczo i wolimy oddawać odpowiedzialność za ocenę informacji i wydarzeń komuś innemu. Aktualnie są to media i celebryci” – przekonuje też Adam J. Wichura na blogu Czlowiek.info. „Oba wybory są o tyle niedobre, że narracja mediów jest zawsze nastawiona na zysk, a celebryci nie znają się na niczym innym oprócz tego, co uczyniło ich celebrytami. Nie ma np. absolutnie żadnego powodu, aby ufać aktorowi, gdy wypowiada się na tematy finansowe. No chyba że skończył ekonomię, aczkolwiek wtedy też warto konfrontować opinie z innymi źródłami”.
Nie zmienia to jednak faktu, że celebryci niemal zawsze dużo i chętnie mówią i piszą nie tylko o sobie, ale też np. o architekturze, polityce, technologii, historii, ekologii czy np. kuchni. Zawsze przekonani o swojej nieomylności. Karolina Korwin-Piotrowska, autorka opublikowanej niedawno książki „Sława”: – Dla nich liczy się klikalność, cytowalność, bycie na topie. To ludzie, którzy powiedzą i pokażą wszystko, byle tylko był news. Gdziekolwiek. Uzależnieni od bycia sławnym nawet dzień zaczynają od sprawdzenia, co o nich napisano. I załamują się, co potwierdzają też moje rozmowy z psychologami, kiedy nie mają wystarczającej liczby lajków na fanpage’u, share’ów w sieci i przychylnych komentarzy na forach.
Jej zdaniem polscy celebryci potrafią podkręcać już równie dobrze jak zagraniczne gwiazdy. Przecież to, co teraz robią, na dobrą sprawę niczym się nie różni się od stwierdzeń np. Kyriego Irvinga, gwiazdora koszykarskiej ligi NBA. Ten przekonywał swego czasu, że ziemia jest płaska („To nie jest żadna teoria spiskowa”), po czym poruszył inny, ale równie oryginalny wątek: „Czy wierzę w dinozaury? Tak, ale nie wierzę w ich wygląd. Naukowcy znajdują jedną kość i na jej podstawie odtwarzają całą resztę wyglądu. Dla mnie to bez sensu”. Na koniec bronił się: „W mojej przygodzie z edukacją widziałem wiele obrazów, które potem okazywały się nieprawdziwe. Dlatego podchodzę do tego z dystansem. Ludzie powinni sami zainteresować się tematem i przyznać mi rację albo odrzucić ten pogląd”.
Kopciuszek w aureoli
Celebryci nie uciekną jednak od spraw kontrowersyjnych; przy czym najczęściej zabierać będą głos, kiedy dziać się będzie coś ważnego – i to niekoniecznie w Polsce. Ostatnio był to np. kryzys migracyjny.
Muzyk PeKay na Facebooku: „Drogie panie chcące pomagać biednym muzułmańskim imigrantom przeczytajcie to sobie i nie miejcie potem pretensji jak was zgwałcą”. (Poniżej link do artykułu kopenhaskiego imama Shahida Mehdiego: „Europejki prowokują seksualnie i pragną naszych gwałtów”).
Kinga Rusin, FB: „Dzisiaj w Warszawie nasze marsze za i przeciw. Tak to już jest w demokracji. Każdy decyduje za siebie. Może opowiadając się po jednej ze stron, warto wziąć pod uwagę te dane: w pięciomilionowym, biednym Kurdystanie przebywa obecnie w różnych obozach 1,8 mln uchodźców. Poprzedniej zimy z powodu zimna i głodu zmarło tam kilka tysięcy dzieci”.
W ogóle w wypowiedziach celebrytów dużo jest, oprócz emocjonalnego tonu, odniesień do tematów polityczno-społecznych. Do brexitu (np. Małgorzata Rozenek-Majdan, Natalia Siwiec), papieża Franciszka (m.in. Michał Piróg) lub alarmów smogowych (Szymon Majewski). Zestawienie wygląda dość kuriozalnie: mogłoby się zdawać, że gwiazdy znają się na wszystkim. Byle tylko móc wykreować i podtrzymywać zainteresowanie tak mediów, jak i publiczności (głównie tej internetowej).
– Zjechali pół świata, są bogaci, z wieloma ekspertami rozmawiali albo znają kogoś, kto z nimi rozmawiał. Poza tym stać ich na wszystko, więc jaki miałoby sens, żeby firmowali swoim nazwiskiem coś, czego nie sprawdzili albo coś, co jest marnej jakości, prawda? – pyta retorycznie prof. Wiesław Godzic. Dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS: – Jeżeli Robert Lewandowski zna się na piłce, a przecież się zna, bo w to nikt nie wątpi, to prawdopodobnie zna się też na innych rzeczach, co już jest nieprawdą. Kulturoznawca powie wtedy o skrzywieniu poznawczym, zwanym powszechnie: efekt aureoli.
Inni badacze przekonują przy tym, że to nic innego jak uwspółcześniona wersja bajki o Kopciuszku lub – jak określa to prof. Wiesław Godzic – przykład życia zastępczego, równoległego. Lubimy wiedzieć, co się u celebrytów dzieje, a kiedy identyfikujemy się z nimi i ich poglądami, możemy odnieść nawet wrażenie, że ich sukces jest naszym sukcesem. Idol staje się wtedy osobą o charakterze superekskluzywnym – podziwiam go, przyklaskuję mu i kibicuję, głównie z chęci skąpania się w jego blasku i chwale. – Bo celebryta kim jest? Kim jest ktoś, kogo stawiamy wyżej od siebie? I patrzymy potem z zazdrością albo z miłością. To jest ktoś, kto robi to, czego my nie umiemy. Całuje kobiety/mężczyzn, których my nie możemy całować. Daje w mordę w naszym imieniu. Walczy o pokój. Spełnia się na scenie... – wylicza Karolina Korwin-Piotrowska. Sami nie mielibyśmy tyle odwagi, żeby zrobić rzecz X, podczas gdy celebryta robi to w naszym imieniu. Za nas. Dla nas. Żebyśmy poczuli się lepsi, silniejsi, mądrzejsi. A jeśli zdarza się tak, że celebryta zalicza wpadkę? Wcale nam to nie przeszkadza.
Tylko czy to wyjaśnia, dlaczego na liście autorytetów (sondaż Millward Brown SMG/KRC dla „Rz”) prym wiodą przede wszystkim dziennikarze i prezenterzy? Zestawienie otwiera Jerzy Owsiak z 40 proc. głosów. Tuż za nim są: Kuba Wojewódzki (32 proc.), Szymon Majewski (30 proc.) i Wojciech Cejrowski (27 proc.). Dalajlama na dalekim piątym miejscu (25 proc. badanych), ale jednak przed: Ewą Drzyzgą (22 proc.), Robertem Kubicą (22 proc.), Donaldem Tuskiem (19 proc.) i Moniką Olejnik (15 proc.). Próżno w tym zestawieniu szukać naukowca czy odkrywcy.
Pieniądz rządzi
– Widzą we mnie człowieka z sąsiedztwa, choć odległego, bo z show-biznesu. Wielu chciałoby się ze mną napić kawy, pogadać, bo ze mnie też taki nudny gość jest. Ta sama kobieta, te same dzieci – śmieje się satyryk Szymon Majewski, komentując wyni8ki badania. – Po drugie, mam do siebie dystans. Zdarza mi się drzeć łacha z samego siebie, swoich wzlotów i upadków. Nie ma we mnie chęci prześcigania się na kontrowersje czy rozdrapywania ran. Jeśli już żart mam kontrowersyjny, to musi być przede wszystkim śmieszny. I tak np. jak politycy rzucają się sobie do gardeł w kwestii uchodźców, nie będę się śmiał z uchodźców, ale z samego szaleństwa polityków wokół tego tematu już tak.
– Idolom ufamy, bo się nam podobają, poza tym popularność nierzadko mylimy z autorytetem – mówi z kolei Jerzy Owsiak, szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. – Przecież po styczniowych zbiórkach zawsze otwieram wszelkie zestawienia, a dopiero za mną jest ktoś, kto najwyżej skoczył i najdalej pobiegł, a niekoniecznie przekazuje już swoją filozofię życia.
Jego słowa potwierdza inny ranking Kantar Millward Brown, z którego wynika, że w kategorii „wzór do naśladowania” najwyższe noty mają: Justyna Kowalczyk (92 proc.), Kamil Stoch (88 proc.), Adam Małysz (87 proc.), a także Jerzy Owsiak, Marcin Gortat i Robert Lewandowski (po 82 proc.), czyli osoby skoncentrowane na jednej specjalizacji. Dr Anna Jupowicz-Ginalska: – Nic więc dziwnego, że to, co mówią i robią, jest wiarygodne. Nie inaczej jest też np., kiedy Chodakowska opowiada, jak schudnąć. „Musisz ćwiczyć, by być zdrowa i piękna” – wierzymy jej, bo jest trenerką fitness i wygląda jak trenerka fitness. Czy na przykład, kiedy Anna Lewandowska pisze książkę o diecie. Jest po AWF-ie i stoi za nią konkretna wiedza. Poza tym od lat jest sportsmenką, więc i na tym polu ma doświadczenie.
Jerzy Owsiak widzi to podobnie: – Są tematy, na które się nie wypowiadam i wypowiadać nie będę. Choćby Smoleńsk, mimo że co chwilę ktoś mnie o niego pyta. Odmawiam jednak, bo mam świadomość, że reprezentuję fundację i mam już status osoby publicznej. Żona mówi mi też wtedy: „OK, skomentowałeś to. Ja o tym wiem i nie musisz dalej kłapać dziobem”.
Bywa, że dziennikarze pytają go też o to, co się powinno gotować na święta, a czego nie, czy zburzyć Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, czy lepiej pomalować, i czy przyjmować uchodźców w Polsce. Wtedy też milczy. – Mam swój profil na Facebooku, na którym czasami jest około miliona odsłon. A momentami jest ich już tylko 20 tys. Gdy go uruchomiłem, bywało, że myślałem: „O cholera! Jak mało ludzi weszło, to słaba informacja była”. I zadałem sobie wtedy pytanie: „Naprawdę chcesz pisać o tym, że człowiek pogryzł psa? Ścigać się na odsłony?”. Nigdy w życiu, uznałem i do dziś się tego trzymam. Bywają więc tygodnie, kiedy nic do sieci nie wrzucam.
Kiedy ten celebrycki trend się w ogóle zaczął? W Polsce we wczesnych latach 90. – Rewolucję spowodował fakt, że pojawiły się pieniądze, i to, że zaczęliśmy patrzeć na ludzi znanych ze sfery popkultury, show-biznesu, jak zwał tak zwał, celebrytów, pod kątem tego, jaki przekazują światu komunikat. Do tej pory nas to specjalnie nie interesowało, w kraju dwóch kanałów telewizyjnych. Owszem, zdarzało się, że patrzyliśmy na gwiazdy zachodnie: Ojej, jak ona się ubiera! Jak ona się zmienia! Co ona robi? Ale myśmy nie wiedzieli, że to się kiedykolwiek zdarzy u nas – opowiada Karolina Korwin-Piotrowska. – A kiedy już się zdarzyło, to zaczęliśmy się uczyć, że to jest najważniejsze w tej robocie, poza talentem i osobowością, które się ma albo się nie ma. To, czyli przekaz, jaki wysyłasz tym, którzy cię odbierają, i jaką umowę podpisujesz z nimi na starcie. I przede wszystkim na co. Czy na to, że będziesz tylko świecić cyckami i biegać po scenie, robiąc różne dziwne rzeczy, czy chcesz coś przy okazji przekazać. Bo zdajesz sobie sprawę, że jesteś osobą publiczną, a to niesie ze sobą też pewną odpowiedzialność.
Eksperci wskazują, że istotą tego zjawiska jest efekt ekspozycji. To nic innego jak kwestia stymulacji mózgu, który uznaje, że bardziej lubimy (i bardziej wierzymy) tym, których częściej oglądamy/słuchamy/czytamy, przekonują. – Celebryci znajdują się już w naszej sieci społecznej, napotykamy na nich nieustannie. Na dobrą sprawę funkcjonują tak, jak nasi znajomi, przyjaciele, a nawet rodzina. Identyfikujemy się z nimi, wymieniamy komentarze w serwisach społecznościowych – wylicza dr Karol Jachymek. – W tym kontekście wydają się zwykli. Pochodzą niemal z naszej grupy, co jest swoistym paradoksem, bo przecież mieli być bogaci, sławni i niedostępni. Co też nie bez znaczenia, na różne inne sposoby stale zwielokrotniają granice swojego istnienia. Ot choćby skracając dystans i pokazując swoją prywatność; czy to tę prawdziwą, czy tę wykreowaną.
– Odkąd zaczęli bardziej udzielać się w coraz to nowych tematach, Polacy patrzą na nich inaczej? Bardziej wierzą ich słowom? Bardziej cenią ich opinie? – pytam na koniec prof. Wiesława Godzica.
– Świadomie na pewno nie! Ale przecież każdy z nas ma określony próg i jeśli określona liczba osób zachowa się w ten, a nie inny sposób, to i ja pójdę w ich ślady.
– A zastanawiają się chociaż, dlaczego w ogóle wierzą celebrytom?
– Nie, no skąd.