PAP: Czy operacja „Wisła” była skutkiem zabójstwa przez sotnie "Chrina" i „Stacha” gen. Karola Świerczewskiego?
Artur Brożyniak: Zabójstwo gen. Świerczewskiego 28 marca 1947 r. pod Jabłonkami w Bieszczadach i kilka dni późniejsza masakra 28 żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza w tym samym miejscu jedynie przyśpieszyły operację. Prawdopodobnie jej pomysł zrodził się pośród oficerów WP. Za takim rozwiązaniem optował ówczesny zastępca szefa Sztabu Generalnego WP, gen. Stefan Mossor, legionista i oficer II RP. Operację popierali również przedwojenni oficerowie, którzy po powrocie z obozów jenieckich znaleźli się w wojsku oraz wywodzący się z Kresów oficerowie przybyli z armią gen. Zygmunta Berlinga.
PAP: Rano 28 kwietnia 1947 r. rozpoczęły się pierwsze przesiedlenia ludności ukraińskiej. Czy to był początek akcji „Wisła”?
Artur Brożyniak: Operacja „Wisła” rozpoczęła się w połowie kwietnia 1947 r. od koncentracji oddziałów WP oraz rozpoznania terenu przeciwnika. Zgromadzono ok. 20 tys. żołnierzy, którzy byli wspomagani przez milicję, aparat bezpieczeństwa, WOP, administrację państwową.
28 kwietnia 1947 r. rozpoczęła się ewakuacja ludności cywilnej. Objęła ona ludność ukraińską i część Polaków np. z niedostępnych obszarów tzw. cypla bieszczadzkiego. Przesiedlenia trwały trzy miesiące; zakończyły się na początku lipca. Podstawą prawną ewakuacji ludności ukraińskiej z terenu działań terrorystycznych OUN i UPA była ustawa z 30 marca 1939 r. o wycofaniu urzędów, ludności i mienia z zagrożonych obszarów państwa. Ten akt prawny do 1947 r. nie został uchylony i miał moc obowiązującą. Ustawa z 1939 r. nakładała obowiązek zapewnienia pracy i warunków bytowych ewakuowanej ludności. Na realizację ewakuacji przeznaczono 65 mln zł. Zapewne kwota ta nie obejmowała całości kosztów poniesionych na przeprowadzenie operacji.
Przesiedlani mogli ze sobą zabrać żywy inwentarz, podstawowy sprzęt rolniczy, naczynia kuchenne, pościel, zapas żywności na drogę i odzież. Każdy kto został we wsi był traktowany jako członek OUN lub UPA. Bezpośrednio po opuszczeniu rodzinnych domów wysiedlani pod eskortą wojska trafiali do punktów zbornych. Tam przebywali od 12 do 48 godzin. W dużych punktach, w sporadycznych przypadkach, czas wydłużał się nawet do kilku dni. Przy dłuższym oczekiwaniu był zapewniony ciepły posiłek.
W tym czasie oficerowie WP przesłuchiwali część z nich. W punktach zbornych dokonywano również aresztowań podejrzewanych o przynależność lub współpracę z OUN-UPA. Byli oni stamtąd kierowani do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Osoby te miały status tymczasowo aresztowanych, zgodnie z obowiązującym ówcześnie prawem. Do Jaworzna trafiło 3871 osób. Natomiast większość pod eskortą wojska transportami kolejowymi była przewożona do miejsc docelowego osiedlenia.
PAP: Gdzie byli osiedlani?
Artur Brożyniak: Na tzw. ziemiach odzyskanych w północnej i północno-wschodniej Polsce. W nowych miejscach zamieszkania przesiedlona ludność została rozproszona. Do zamieszkałej już przez Polaków wsi trafiało na ogół po kilka rodzin ukraińskich, czasem pojedyncze. Gospodarstwa, które otrzymywali były rekompensatą za pozostawione mienie w południowo-wschodniej Polsce. Na podobnych zasadach Państwowy Urząd Repatriacyjny osiedlał Polaków z Kresów Wschodnich.
Przesiedleni nie mogli mieszkać bliżej niż 50 km od granicy lądowej, 30 km od wybrzeża morskiego i nie mniej niż 10 km od granic RP sprzed 1939 r. Zabraniano im również osiedlać się w odległości mniejszej niż 30 km od miast wojewódzkich.
W sumie przesiedlono 140 577 osób, w tym z woj. rzeszowskiego 85 339, lubelskiego 44 728 i krakowskiego 10 510.
PAP: Przesiedleni często narzekali na nowe warunki życia?
Artur Brożyniak: Rzeczywiście tak też bywało. Trafiali do wsi, czy miasteczek, gdzie od roku lub dwóch mieszkali już Polacy. Do osiedlenia pozostawały gorsze gospodarstwa. Nie można jednak generalizować, bo bywało również odwrotnie. Są relacje, że niektórzy zdążyli nawet zebrać zboża jare lub ziemniaki na nowym miejscu osiedlenia.
Przy okazji warto przypomnieć, że przesiedleniem nie objęto ludności ukraińskiej mieszkającej w większych miastach: Przemyślu, Jarosławiu i Sanoku. W ocenie autorów operacji, nie stanowili oni zagrożenia. Wywoływało to sprzeciwy, np. wysiedlenia Ukraińców w monitach do władz domagał się starosta jarosławski.
PAP: Jakie były skutki przesiedleń?
Artur Brożyniak: Główny cel ewakuacji został osiągnięty. Sotnie UPA pozbawione zostały stałego źródła zaopatrzenia w żywność i odzież. Likwidacji uległa sieć łączności, tzw. poczta sztafetowa, czyli przekazywanie przesyłek przez zmuszaną do tego ludność ukraińską pomiędzy komórkami OUN i UPA. Ograniczone zostały możliwości pozyskiwania informacji wywiadowczych o WP i MO. Nie miał już kto alarmować UPA, że w okolicy pojawiło się wojsko.
PAP: Jak działał ten system alarmowy?
Artur Brożyniak: Banderowcy nakazali mieszkańcom zamykać psy na noc. Miały być one wypuszczane dopiero wtedy, kiedy we wsi pojawi się wojsko. W efekcie kiedy przychodzili lub przemieszczali się banderowcy było cicho, gdy pojawili się polscy żołnierze zaczynało się ujadanie psów.
PAP: Jak UPA zareagowała na akcję „Wisła”?
Artur Brożyniak: Byli zaskoczeni jej rozmiarami i ilością wojska, z reguły nie próbowali przeciwdziałać. Poza pewnymi wyjątkami nie palili też wsi po wysiedlonych, jak to się działo wcześniej, w trakcie wysiedlania na sowiecką Ukrainę. Mieli ukryte w lasach duże magazyny żywności, leków, materiałów sanitarnych. Wydawało się im, że z tymi zapasami doczekają wybuchu III wojny światowej, a na to w 1947 r. liczyli. W swoich leśnych kryjówkach do połowy maja 1947 r. czuli się bezpiecznie.
PAP: Czy przesiedlenia miały wpływ na morale w oddziałach UPA?
Artur Brożyniak: Już ok. 10 maja zaczęły się pierwsze dezercje. Początkowo były to jedna, dwie osoby dziennie. Zdarzyło się nawet, że jednej nocy zniknęło pięciu członków UPA ze zgrupowania dwóch sotni. Nie pomagały represje, czyli rozstrzelanie złapanych dezerterów. Po kilku dniach uciekali kolejni. Uciekinierzy z działającej na Pogórzu Przemyskim i w Bieszczadach sotni Włodzimierza Szczygielskiego „Burłaki” zostawiali list dla swoich dowódców. Napisali w nim, że opuszczają oddział, bo „dawno uciekli już ci (aktywiści OUN), którzy nazywali nas kacapami”. Kacapami pogardliwie określano Ukraińców obojętnych na sprawy narodowe lub stronników Rosji.
Dezerterzy byli ważnym źródłem informacji dla WP. Po zgłoszeniu się do władz bezpieczeństwa lub wojska przekazywali informacje o ukrytych w lasach magazynach żywności, punktach sanitarnych, składach sotni, zwyczajach, taktyce, szyfrach, archiwach itp.
PAP: Kiedy wojsko rozpoczęło walkę z UPA?
Artur Brożyniak: W początkowym okresie operacji „Wisła” oddziały WP prowadziły głównie działania rozpoznawcze, oszczędzając życie żołnierzy. W tym czasie sotnie UPA utraciły zaopatrzenie, łączność i informacje wywiadowcze. Spowodowało to pogorszenie morale i wzmożone dezercje. Pod koniec maja podjęto próby otoczenia zgrupowań UPA. Ta taktyka okazała się jednak mało skuteczna. Wtedy postanowiono nękać poszczególne sotnie ustawicznymi pościgami. Często żołnierze wpadali w przygotowane przez UPA zasadzki.
Według danych wojskowych, podczas operacji „Wisła” ujęto 820 banderowców. Podczas walk zabito 630 członków OUN i UPA. 173 osoby skazano na kary śmierci; wykonano 120 egzekucji. W walkach zginęło 93 żołnierzy, a 91 zostało rannych.
W lecie 1947 r. w południowo-wschodniej Polsce przestały istnieć zwarte zgrupowania UPA. Część z nich została rozbita, a członkowie pozostałych próbowali przedostać się przez Czechosłowację do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Jednak dotarła tam tylko część sotni „Hromenki” z dowódcą przemyskiego kurenia Mikołajem Sawczenko „Bajdą”, Michałem Dudą „Hromenką” oraz niewielkie grupy z innych oddziałów. Niektórzy uciekli na sowiecką Ukrainę. Ok. 50 osób uciekło na Węgry. Tu trzeba nadmienić, że wojska węgierskie w 1939 r. krwawo i skutecznie spacyfikowały próbę utworzenia nacjonalistycznego państwa ukraińskiego na Rusi Zakarpackiej.
PAP: Czy operacja „Wisła” miała wsparcie po południowej i wschodniej stronie granicy?
Artur Brożyniak: W zniszczeniu grup banderowskich współpracowano z ZSRS i Czechosłowacją. W ramach współpracy państwa ościenne zablokowały swoje granice w rejonach działalności UPA. Wymieniano się też informacjami.
Wydaje się, że najdalej posunięta była współpraca z Czechosłowacją. Należy dodać, że w tym kraju komuniści przejęli władzę dopiero w 1948 r. w wyniku zamachu stanu. Wojska obu stron pod pewnymi warunkami mogły przekraczać nawet granicę. W pasie przygranicznym jedna ze stron mogła żądać od drugiej pomocy wojskowej.
W czerwcu 1947 r. w Czechosłowacji powstała Grupa Operacyjna „Teplice”. W jej skład początkowo weszło 2748 żołnierzy. Wraz z napływem grup banderowskich jej stan powiększono do 13 602 żołnierzy.
Sowieci na własnym terytorium mieli więcej trudności z likwidacją podziemia banderowskiego. W dniach 21-23 października 1947 r. w obwodach zachodniej Ukrainy przeprowadzono operację „Zachód”. Wywieziono 76 192 osoby podejrzewanych o współpracę z nacjonalistami. Osiedlono ich w Kazachstanie, na północy Związku Sowieckiego i na Syberii. Część banderowców trafiła do łagrów. Operacja „Zachód” nie zlikwidowała jednak w całości banderowskiej partyzantki w ZSRS.
PAP: Ilu żołnierzy Wojska Polskiego i osób cywilnych poległo w walkach z OUN i UPA w latach 1944-47 na terenach dzisiejszej Polski?
Artur Brożyniak: Należy szacować, że zginęło blisko tysiąc żołnierzy oraz ok. 470 funkcjonariuszy MO, UB i także członków samoobrony w polskich wioskach. Zamordowanych zostało prawie 4,3 tys. cywilów. Razem daje to przeszło 5,8 tys. osób.
Rozmawiał Alfred Kyc (PAP)
(cały wywiad do przeczytania na portalu dzieje.pl)