Uważałem, że jako uczestnik wydarzeń na UW ponoszę odpowiedzialność. Na początku byłem oburzony na tych, co wyjeżdżali. Ale potem zrozumiałem czym była dla nich ta fala propagandy i samotność - powiedział Seweryn Blumsztajn w rocznicę wydarzeń marcowych 1968 r.

Spotkanie "Ci, którzy zostali. Marzec ’68" odbyło się w środę w tymczasowej siedzibie stołecznego Teatru Żydowskiego.

Opowiadając o okresie poprzedzającym protesty studenckie Blumsztajn przyznał, że mieli wówczas wizję zrobienia z Uniwersytetu Warszawskiego "oazy wolności". "Przychodziliśmy na zebrania, pyskowaliśmy. I brnęliśmy w to coraz bardziej, potem przyszła sprawa +Dziadów+ i szliśmy w to tak +głową do przodu+, w ogóle nie zadając sobie pytania co dalej" - powiedział.

"Potem kiedy zdecydowaliśmy się by wezwać do wiecu uważaliśmy, że to będzie prawdopodobnie nasz koniec. Ale nie mamy wyjścia, bo jak wyrzucają naszych kolegów to musimy już pójść na całość. A wiec to było jakieś takie przekroczenie bariery w tamtych czasach. Zachowywaliśmy się trochę jak ci porucznicy w powstaniu listopadowym, ale oni mieli chyba większe szanse. A myśmy nawet nie przypuszczali, że to może tak wybuchnąć w całej Polsce" - wspominał.

Odnosząc się do wyjazdów osób pochodzenia żydowskiego podkreślił, że różne były przyczyny tego, że on został w Polsce, choć jego bliscy wyjechali. "Po pierwsze ten cały marzec nic z żydostwem moim nie miał wspólnego. Nie robiłem tego jako Żyd, to było zupełnie obok tego. I uważałem, że ponosimy odpowiedzialność za to, co się wydarzyło i w tej sytuacji się nie wyjeżdża. A po drugie uważałem, że nie będzie żaden Gomułka, ani inni towarzysze decydowali o tym kim jestem. To mój wybór, moje życie" - powiedział Blumsztajn.

"I byłem oburzony, kiedy już podczas pobytu w więzieniu dochodziły do mnie głosy, że przyjaciele, z którymi działaliśmy na UW podjęli decyzję o wyjeździe. Bo uważałem, że na nas spoczywa odpowiedzialność, nie powinniśmy wyjeżdżać. Ale kiedy wyszedłem i wysłuchałem tych opowieści, trochę poczytałem uznałem, że mieli prawo. To taki stary żydowski dylemat +kiedy Żyd ma prawo uciekać+. I ten dylemat oni musieli rozstrzygać w 1968 r. A było okropnie - fala propagandy i samotność tych ludzi. Bo nie było tak, że otrzymywali powszechne wsparcie - mogli więc uważać, że to się skończy gorzej niż się skończyło. Więc nie mam do nikogo pretensji, a oni do dzisiaj to jakoś przeżywają" - mówił.

Inny z uczestników dyskusji Sergiusz Kowalski zaznaczył, że jako osoba urodzona w głębi Rosji w okolicach Workuty, która przyjechała tu jako dziecko odbył już wcześniej "pewną pielgrzymkę" i "takie rzeczy jak marzec 1968 r. aż tak bardzo jego rodziny nie przerażały". "Tak się złożyło, że większość tej rodziny, która przeżyła wojnę nie kwapiła się do wyjazdu i to było takie wspólne postanowienie" - zauważył.

"Poza tym to są zawsze trudne decyzje, bo kiedy się jest obywatelem kraju, czuje się jego częścią - jego kultury, języka, historii, a tu nagle jakaś tam większość mówi, że jesteś obywatelem drugiego sortu i masz się stąd wynosić, to sytuacja nieprzyjemna wielce. Ale na szczęście okazało się, że nie zawsze taka nienawistna większość dyktuje warunki. Jak jestem młodszym pokoleniem, 8 marca 1968 r. byłem w szkole, miałem prawie 15 lat, więc nie byłem w centrum wydarzeń. Ale widziałem i zapamiętałem to jako jeden z najmroczniejszych momentów powojennej polskiej historii" - powiedział Kowalski.

Konstanty Gebert przypomniał, że marzec 1968 r. to było dopiero 25 lat po powstaniu w getcie warszawskim. "Pamiętam te rozmowy u rodziców +znowu będziemy głupi, znowu będziemy czekać tak jak w 1938 r.?+. Ale rodzice byli upartymi ludźmi i powiedzieli +jak wyrzucają to zostajemy+. I jestem im strasznie wdzięczny, ale wtedy nie wiedziałem czego oni tak się boją. A oni znakomicie wiedzieli i teraz z perspektywy czasu wiemy, że jak na kampanię antysemicką nie było tak źle. Ale wtedy tego naprawdę nie wiedzieliśmy" - mówił.

Zwrócił też uwagę na fakt, że z tamtego okresu prawie nie ma zdjęć. "Bo zdjęcia się robi z czegoś, co się chce pamiętać, a to wszyscy chcieliśmy zapomnieć. Ja straciłem większość przyjaciół, właściwie z dnia na dzień. I nagle się zrobiło strasznie pusto" - podkreślił.

Dyrektor Fundacji Shalom Gołda Tencer dodała, że ona została, bo jej ojciec nigdy nie chciał wyjechać. "Bo po Holokauście, gdzie zginęła cała rodzina powiedział, że zostaje i będzie pilnował prochów, bo już nikt nie przeżył. Ale traumę mam do dzisiaj. Ogromną traumę, bo wyjechał mój brat, myśmy też myśleli, że wyjedziemy. Nie ukrywam, że to cały czas jest dla mnie bardzo bolesne. Prawie wszyscy bliscy, znajomi wyjechali, ale nasze przyjaźnie przetrwały do dzisiaj i to jest nasze zwycięstwo. Ale został ból i tablica na Dworcu Gdańskim, gdzie co roku 8 marca składamy kwiaty" - podsumowała.

Dyskusji towarzyszyła projekcja filmu "Dokument podróży" w reż. Gołdy Tencer i Zvi Slepona opowiadającego o losach czterech spośród osób, które wyjechały wówczas z PRL.

8 marca 1968 r. na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem ze sceny przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym "Dziadów" Adama Mickiewicza w reż. Kazimierza Dejmka oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zgromadzeni na wiecu studenci zostali brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz tzw. "aktyw robotniczy".

Zapoczątkowało to tzw. wydarzenia marcowe - czyli falę studenckich protestów oraz walkę polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy. W ich wyniku w latach 1968-69 z Polski wyemigrowało ponad 15 tys. osób pochodzenia żydowskiego.