"Jest to druga prezentacja wystawy "To, co nie umiera, nie żyje". Pierwsza, o wiele większa miała miejsce pod koniec października ub. r. w Galerii Arsenał w Białymstoku. Zdjęcia, które składają się na tę wystawę pochodzą zarówno z moich prywatnych zbiorów, jak i ze zbiorów Stowarzyszenia Edukacji Kulturalnej Widok. Do tej pory udało nam się zebrać około 3 tys. fotografii" - powiedział PAP kurator wystawy, fotograf Grzegorz Dąbrowski. "Te zdjęcia są ważne dla nas samych, dla naszej pamięci. Śmierć jest obecnie w jakiś sposób odpychana" - wyjaśnił.
Obecnie, naturalnym odruchem jest upamiętnianie istotnych momentów z naszego życia. Sytuacja wyglądała inaczej jeszcze kilkadziesiąt lat temu, przed czasami cyfryzacji i łatwej dostępności do aparatów fotograficznych. "Uczestnicząc w pogrzebach, nie widzę fotografów, którzy dokumentowaliby te wydarzenia w takim wymiarze, jak miało to miejsce dawniej. Takie zdjęcia są dowodem na istnienie tych ludzi. Teraz mamy tych dowodów znaczenie więcej - telefonem komórkowym robimy zdjęcia przyjaciół, najbliższych" - mówił Dąbrowski.
Bolesław Augustis był polskim fotografem dokumentującym życie przedwojennego Białegostoku. Prowadząc zakład fotograficzny Polonia Film, pozostawał bacznym obserwatorem miejskiego życia.
"Podejrzewam, że Augustis fotografował część tych pogrzebów na zlecenie, natomiast niektóre zdjęcia powstawały - bezinteresownie, z potrzeby dokumentacji - w miejscach, gdzie autor aktualnie się znalazł" - mówił kurator wystawy.
Liczącą kilkanaście tys. zdjęć kolekcję, odnaleziono przypadkowo ponad 10 lat temu. "Mali chłopcy bawili się w opuszczonych budynkach, gdzie w tym samym czasie moi przyjaciele mieli próbę muzyczną. Zauważyli, że dzieci robią świece dymne z negatywów. Zainteresowali się, zabezpieczyli materiał i poinformowali mnie o tym" - wyjaśnił Dąbrowski.
Dzięki staraniom Dąbrowskiego prace z lat 1936-38 zostały zabezpieczone. "Udało się nam skontaktować z siostrą Augustisa i materiały zostały nam przekazane" - dodał kurator.
Zdjęć autorstwa Jana Siwickiego zachowało się do dzisiaj zdecydowanie mniej. Fotograf, który zaczynał robić zdjęcia na początku lat 30-tych ubiegłego wieku, dokumentował życie wsi Nowa Wola, które toczyło się wokół narodzin, wesel i pogrzebów. "To, czym my dysponujemy to około 300 płytek szklanych, natomiast po śmierci autora, część jego prac została zniszczona. Szczęśliwym trafem - gdzieś na strychu jednego z domów - zachowała się część, z której kilka prac możemy oglądać na wystawie, a resztę w internecie" - powiedział Grzegorz Dąbrowski.
Zarówno Augustis jak i Siwicki pokazywali życie w sposób o tyle obiektywny, o ile pozwalało im na to medium, z którego korzystali. Zdjęcia nie mają zabarwienia artystycznego, przez co stają się bardziej autentyczne.
Wystawa pokazuje jak bardzo przez niespełna sto lat zmieniły się obyczaje odprowadzania zmarłych. Śmierć była czymś naturalnym, a ludzie - szczególnie na wsi - byli z nią oswojeni.
Według kuratora mamy do czynienia z rosnącą świadomością ludzi, którzy oddają archiwa do instytucji będących w stanie zająć się takimi kolekcjami. Sami także poszukują informacji, aby z tych zdjęć, dowiedzieć się czegoś o sobie. "Zainteresowanie genealogią, korzeniami, sprawia, że ludzie przekazują materiały w takie miejsca jak Fundacja Archeologii Fotografii, Ośrodek Karta i białostockie Stowarzyszenie Edukacji Kulturalnej Widok" - podkreślił Dąbrowski.
Wystawę "To, co nie umiera, nie żyje" oglądać można do 12 marca w Galerii Fundacji Archeologii Fotografii przy ul. Andersa 13 w Warszawie.