„Wyznawca” próbuje opowiadać o narodzinach współczesnego fanatyzmu, ale co chwila stacza się w publicystyczny banał. Aktorzy Teatru Studio męczą się z uporem godnym lepszej sprawy, a ich udręka udziela się publiczności
Projekt Natalii Korczakowskiej pożarły jej własne ambicje. Rozumiem, że chciała opowiedzieć o gruncie, na jakim rodzą się zbrodnicze ideologie, sprawdzić, jakich potrzeba warunków społecznych i jakiej władzy, by przybrały na sile. Zamiast jednak zająć się tekstem dramatycznym albo prozatorskim, w miarę przystosowanym dla potrzeb sceny, postanowiła stworzyć autorski, choć czerpiący od innych scenariusz. Główną postać – amerykańskiego Żyda, który stanął na czele neonazistowskiej organizacji – wzięła z głośnego, znanego także z naszych ekranów filmu „Fanatyk” Henry’ego Beana. Jakby tego było mało, jego historię połączyła z wyświetlanym nad sceną filmem, gdzie staropolski dialog pasyjny „O ofiarowaniu Izaaka” wykonują śpiewacy Czesław Gałka i Wincenty Płaczkowski, całość zaś kręcona jest na schodach Teatru Studio, a nawet w toalecie. Pomysł Korczakowskiej nie sprawdza się w żadnym punkcie, gdyż dwie narracje nie wpływają na siebie nawzajem ani się nie oświetlają. Sceny śpiewane stanowią tylko kontrapunkt wobec akcji właściwej, niepotrzebnie wydłużając całość. Sedno też zresztą wypada groteskowo, bo Korczakowska nie inscenizuje historii ani nie zajmuje się charakterami bohaterów. W „Wyznawcy” są oni tylko i wyłącznie nosicielami określonych racji. Wygłaszają tyrady, imitują dialogi, istniejąc obok siebie i nie mając ze sobą nic wspólnego. Scenariusz brzmi niczym gazetowe ścinki, zatem o dramaturgii nie może być mowy. Nieudolność „Wyznawcy” zaczyna się od tekstu, ale obejmuje też hermetyczną, niekomunikatywną muzykę Aloisa Spatha. Nazwano ją instalacją muzyczną, chyba tylko dlatego, żeby zabrzmiało intrygująco i awangardowo.
Nie znam filmowego „Fanatyka” i może dobrze, bo nie mogłem porównać roli Mateusza Króla w Studio z tą zagraną przez Ryana Goslinga. Król porusza się po scenie niczym nakręcana marionetka, mechanicznie deklamuje lub wykrzykuje swe kwestie. Równie fatalnie wypada kuriozalnie obsadzony Lech Łotocki, monolog z „Łaskawych” w jego wykonaniu brzmi groteskowo. Aktorzy Teatru Studio – przede wszystkim Dorota Landowska, Mirosław Zbrojewicz i Wojciech Żołądkowicz – robią, co mogą, ale mogą żałośnie mało. W podobnych sytuacjach zawsze przypomina mi się zdanie zasłyszane od wybitnej polskiej aktorki – im lepiej grasz w złym przedstawieniu, tym gorzej dla ciebie.
„Wyznawca” pojawia się w Studio w szczególnie trudnym momencie. Wszyscy czekają na rozstrzygnięcia dotyczące jego przyszłości, a to na pewno nie sprzyja wspólnej pracy. Dlatego trochę żal mi Natalii Korczakowskiej. Gdy był w Studio dyrektor artystyczny, jej „Wyznawca” zapewne nie miałby premiery albo miał ją w innym kształcie. A tak jest, jaki jest – zatruty i zbędny.
„Wyznawca” | reżyseria: Natalia Korczakowska | Teatr Studio w Warszawie