Dziennik Gazeta Prawna
Nic debiutującym autorom nie szkodzi bardziej niż rozbuchana ponad miarę i nieadekwatna do realiów reklama. Promując młodych pisarzy, wydawcy niekiedy desperacko poszukują dla nich wielkich patronów, od czasu do czasu zupełnie zatracając przy tym poczucie zdrowego rozsądku. Czytałam powieści obiecujących autorów, będących rzekomo inkarnacjami Gombrowiczów, Proustów, Bukowskich i wielu innych. Za każdym razem były to, bo być musiały, obietnice bez pokrycia. Gdy windujemy oczekiwania za wysoko, reakcją może być tylko rozczarowanie. W internetowych zapowiedziach debiutu Dominiki Słowik można było przeczytać, że autorka kreuje „klimat rozpięty między Schulzem a Garcíą Márquezem”, zaś na kartach jej powieści „w szarym blokowisku Śląska czasów transformacji odradza się Macondo i zarazem Ulica Krokodyli”. Prosi się o apel o odrobinę umiaru. Dominika Słowik nie ma pisarskiego temperamentu autora ani „Stu lat samotności”, ani „Sklepów cynamonowych”. W dyskusję o porównywalnym geniuszu w ogóle wdawać się nie należy.
Tyle w kwestii porządku, bo choć zestawienia z gigantami światowej literatury zdają się absurdalne, „Atlas: Doppelganger” to książka wartościowa, zabawna, będąca dowodem na doskonały słuch językowy pisarki. Słusznie napisał Paweł Huelle, że „od wielu lat czekaliśmy na taki debiut”. Powieść Dominiki Słowik jest m.in. autentycznym głosem pokolenia dzisiejszych (prawie) trzydziestolatków, którego doświadczenie nie doczekało się znów tak wielu godnych uwagi komentarzy w prozie. Słowik tworzy własną, osobliwą wersję mitu arkadii dzieciństwa. Bohaterki jej powieści dorastają w latach 90., w erze transformacji, gdy wszystko okazuje się płynne i nietrwałe, gdy przaśność PRL-u trzyma się jeszcze mocno, ale równolegle z nią zaczyna królować tandetna kolorowość metek, etykiet i bazarowych podróbek. Nie ma, jak u Schulza, przekonania o grzesznej wulgarności tego, co nowe, poczucia winy wiążącego się ze zdradą starego porządku. We wtajemniczeniach bohaterek „Atlasu...” nie ma hierarchii. Smak napływających z Zachodu batoników i gum do żucia zlewa się w pamięci z niezwykłością peregrynacji po labiryntach zapyziałych blokowisk i tajemniczością opowieści, snutych przez dziadków (dziadkowie, jako zdetronizowani patriarchowie, mają do odegrania w powieści rolę szczególną). Słowik tworzy prywatny mit, bo dzieciństwo zawsze jest niezwykłe, nawet jeśli jego scenerią okazują się ciasne mieszkania upakowane meblościankami. A żeby nie było nazbyt nostalgicznie, autorka okrasza wszystko znakomitym humorem. Tę książkę czyta się z przyjemnością, nieraz wybuchając śmiechem. Kibicuję Dominice Słowik.
Atlas: Doppelganger | Dominika Słowik | Znak 2015