Popularne w latach 90. zeszłego wieku hasło „Havel na Wawel” także u mnie wywoływało pozytywne drgnienia serca. To było marzenie z rodzaju tych, o których wiadomo, że są niespełnialne – mieć w Polsce za prezydenta nie awanturującego się wąsacza, nie byłego komunistycznego aparatczyka ze skłonnością do tycia, ale subtelnego intelektualistę o głębokim głosie, światowej sławy dramaturga popijającego piwko z Mickiem Jaggerem... To było również marzenie młodzieńcze, bo i nasz kraj był strasznie młody, a co za tym idzie – jednocześnie napalony, naiwny, zdezorientowany, zawstydzony i pełen kompleksów niczym licealista w przeddzień seksualnej inicjacji. Havel, mówiliśmy sobie, tak naprawdę nie mógłby się Polsce przydarzyć, bo Polska to wiocha, Dziki Wschód, prowincja prowincji – przecież nawet Tadeusz Mazowiecki przegrał wybory z osobliwym peruwiańskim człowiekiem- automatem. Przydarzył się za to Czechom, pewnie dlatego, że im nie zależało, że byli po prostu pewni własnej wartości.
"Bogowie" Palkowskiego wchodzą do kin. Biografia prof. Religi to majstersztyk>>
Świetna biografia Václava Havla pióra Aleksandra Kaczorowskiego na różne sposoby weryfikuje tamte emocje i mrzonki. Ściąga czeskiego prezydenta z pomnika i przywraca mu ludzkie rozmiary, docieka źródeł jego sukcesów i porażek, przygląda się uważnie wewnętrznym sprzecznościom, które go ukształtowały. Nie idealizuje, nie potępia, nie ocenia. Przy okazji zaś jest przystępnym wykładem dziejów powojennej Czechosłowacji – a potem Czech po aksamitnej rewolucji. Bez biografii Havla nie sposób bowiem ich w pełni pojąć. Jeśli czegoś Havlowi nie brakowało, to łutu szczęścia. Przyszedł na świat w rodzinie finansowych potentatów – chociaż stwierdzał wielokrotnie, że dzieciństwo spędzone wśród służących i guwernantek było pasmem niezasłużonych, gorszących przywilejów, i uważał się za przekonanego socjalistę, ale nie da się ukryć, że startował w życie z dość uprzywilejowanej pozycji. W dodatku urodził się wystarczająco późno – w 1936 roku – by uniknąć wplątania w stalinizm. Pomogło mu w tym również owo ostentacyjnie burżuazyjne pochodzenie, które wprawdzie w komunistycznej Czechosłowacji było mocno piętnujące, lecz zarazem lokowało Havla niejako poza podejrzeniami, bo poza systemem: jako nastolatek nie mógł uzyskać nawet banalnej matury, musiał pracować jako laborant i kształcić się wieczorowo. „Poczucie wyobcowania (...) z czasem stało się źródłem jego siły i swoistej charyzmy” – pisze Kaczorowski.
"Miasto 44" obejrzało już ponad 600 tysięcy widzów>>
Z drugiej strony – co jest dość zabawnym paradoksem – jako dramaturg Havel zyskał szybko, jeszcze w latach 60., międzynarodową sławę, dzięki czemu nigdy, choć społecznie i politycznie zmarginalizowany, nie narzekał na kłopoty finansowe: dewizowe honoraria przynosiły mu dochody, o jakich większość Czechów i Słowaków mogła tylko śnić. W pewnym momencie, po sowieckiej interwencji 1968 roku i represjach, jakie dotknęły czeską inteligencję po dramatycznym końcu praskiej wiosny, Havel wraz z żoną odgrywali nawet rolę prywatnej kasy zapomogowo- -pożyczkowej dla szerokiego grona przyjaciół i znajomych.
Kaczorowski znakomicie analizuje proces, w wyniku którego Havel stał się ojcem opatrznościowym lokalnej opozycji politycznej, która, co ważne, była przede wszystkim ruchem intelektualnym, dość przy okazji elitarnym. Podstawowy problem, jaki miał komunistyczny reżim z tymi ludźmi, polegał na tym, że – jak na złość – nie chcieli oni w zasadzie robić nic nielegalnego. Kierowali się za to literalnie zapisami czechosłowackiej konstytucji, rzekomo gwarantującej rozmaite obywatelskie wolności. Wysyłali w ten sposób opresyjnemu państwu jasny i bezczelny komunikat – że to właśnie ono działa nielegalnie, naruszając podstawowe konstytucyjne prawa. I że koszmarna neostalinowska epoka „normalizacji” nie ma absolutnie nic wspólnego z normalnością. Havel swoim autorytetem legitymizował tę postawę, coraz mocniej ją zresztą radykalizując – w sprawie słynnej „Karty 77” nie chodziło już o realny socjalizm z ludzką twarzą, który był ideałem patronującym reformatorskim ruchom praskiej wiosny, ale o całkowitą negację dyktatury. Inna sprawa, że wizje obywatelskiej „postdemokracji”, jakie snuł wówczas Havel, wydają się dziś co najmniej mętną lewicową utopią.
„Witajcie w Rosji” - meandry rosyjskiej duszy>>
Kaczorowski podkreśla jeszcze jedną interesującą kwestię – Havel bardzo wcześnie zaczął dostrzegać, że totalitarne zapędy władzy nie są ściśle związane z jednym systemem politycznym, ale stanowią raczej cechę nowoczesności jako takiej. To, czy ów zamach na podmiotowość i wolność jednostki ma charakter agresywnego nękania i szantażu (jak w przypadku komunizmu), czy „miękkiego” uwodzenia (w wersji kapitalistycznej), jest sprawą drugorzędną.
Ale teoria to jedno, a praktyka – drugie. Najciekawsza chyba część książki Kaczorowskiego dotyczy kariery Havla po jesieni ludów 1989 roku. Sceptyk, ironista, charyzmatyczny bon vivant ląduje wśród wiwatów w pałacu prezydenckim – i nagle okazuje się, że jest zagubiony jak dziecko we mgle. Plecie głupoty, popełnia kardynalne błędy, stawia na niewłaściwe konie, nie potrafi zapobiec rozpadowi państwa, a rozmaici cyniczni gracze zaczynają z łatwością wykorzystywać jego łatwowierność. Z drugiej strony staje się bohaterem – i ofiarą – tabloidów. I zapewne siedzi długo w noc w hradczańskiej prestiżowej niewoli, marząc o tym, by cofnąć czas do momentu, gdy wszystko zdawało się jeszcze proste. To jest historia o całej środkowoeuropejskiej transformacji – o gromadzie „absolute beginners” wrzuconych nagle na salony wielkiej polityki i próbujących rozpaczliwie udawać, że coś z niej rozumieją.
"Samotność Portugalczyka" - apatia i trauma>>
W ten sposób właśnie Havla i wielu innych byłych dysydentów – często ludzi lewicy – można było wmanewrować w szczere poparcie planu neoliberalnych reform narzucanych naszym krajom przez Bank Światowy, można było ich też przekonać, że bombardowanie Belgradu i Bagdadu jest aktem demokratycznego miłosierdzia. Nie ma w tych stwierdzeniach elementu oskarżenia – niewykluczone, że inaczej po prostu się nie dało.
Havel. Zemsta bezsilnych | Aleksander Kaczorowski | Czarne 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6