Oscarowy sukces „Grawitacji” – dla mnie, przyznaję, niezrozumiały – zepchnął w cień film, który z powodzeniem mógłby zająć miejsce widowiska Alfonso Cuaróna. Ale „Wszystko stracone” – skromne kino pozbawione promocyjnego i finansowego wsparcia wielkiej wytwórni – dostał zaledwie jedną nominację. Tymczasem o samotności, zagubieniu, niepewności, nadziei i rezygnacji mówi wiele więcej niż „Grawitacja”. I nie potrzebuje do tego kosmicznej metafory.

Na ekranie przez półtorej godziny widzimy wyłącznie Roberta Redforda, jego łódkę i bezkresny ocean. Zdań pada zaledwie kilka – w przeciwieństwie do starego Santiago ze „Starego człowieka i morza” bezimienny bohater nie ma nikogo, komu mógłby powierzyć swoje myśli (nawet jeśli tym „kimś” u Hemingwaya był złowiony marlin). Ale Redford bez trudu dźwiga ciężar filmu. Wrócił na ekrany po kilkuletniej przerwie, jest w znakomitej formie, co udowodnił także występem w wyreżyserowanej przez siebie „Regule milczenia” oraz autoironiczną rolą w drugiej części „Kapitana Ameryki”. Jednak intensywna, wymagająca nie tylko sprawności fizycznej, lecz także aktorskiej inteligencji rola we „Wszystko stracone” jest jedną z najlepszych w jego karierze. Redford potrafi utrzymać uwagę widzów, jednym gestem, spojrzeniem oddać charakter swojego bohatera, zmianę jego nastroju, gwałtowne przeskoki od euforii do desperacji. Reżyser „Wszystko stracone” J.C. Chandor kilka lat temu zadebiutował błyskotliwą „Chciwością”, najlepszym fabularnym zapisem pierwszych dni finansowego kryzysu z 2008 roku. Teraz udowodnił, że jest jedną z nadziei Hollywood. Ale Hollywood z ambicjami, eksperymentującego, a nie szukającego na siłę widzów spragnionych rozrywki. Nowy film Chandora „A Most Violent Year”, opowieść o nowojorskich emigrantach rozgrywająca się w latach 80., powinna trafić na ekrany kin jeszcze pod koniec tego roku.

Trwa ładowanie wpisu

Wszystko stracone | reżyseria: J.C. Chandor | dystrybucja: TiM Film Studio | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 5 / 6