Przez lata serial obrósł swoistą legendą – żarty z „Siedemnastu mgnień” wypełniły kilka tomów humorystycznych zeszytów wydawanych w ZSRR w wielomilionowych nakładach, podobno sam Breżniew wezwał niegdyś Stirlitza na dywanik, rzecz jasna czerwony.

Od pierwszego odcinka jest wesoło. Serial „Siedemnaście mgnień wiosny” zaczyna się sceną, w której radziecki agent Stirlitz czeka na informatora. Równolegle słyszymy pohukiwanie sowy. Stirlitzowi żal ptaszka. Jest luty, sowa na pewno się przeziębi. Kim jest Stirlitz? To Maksym Maksymowicz Issajew, superagent sowieckiego kontrwywiadu. Dzięki talentom dyplomatycznym i sprawnościowym udało mu się przeniknąć do wysokich struktur SS. Działając w Berlinie, w głównym sztabie, różnymi metodami dąży do przyspieszania końca wojny.

„Siedemnaście mgnień wiosny” w reżyserii Tatiany Lioznowej jest adaptacją jednej z dwunastu powieści Juliana Siemionowa (również autora scenariusza) o radzieckim agencie. Otto von Stirlitz był swoistą odpowiedzią ZSRR na Jamesa Bonda. Mniejsza o martini, liczyło się działanie w zgodzie z ideologiczną linią partii oraz namiętność do językowych szlagwortów. Stirlitz jest nieskazitelny, istny omnibus wschodniego obozu. Mówi wszystkimi językami, zna się na turystyce, militariach, literaturze i sztukach pięknych. Zawsze profesjonalny i świetnie przygotowany do misji. Kiedy trzeba, wypije, nawet denaturat, ale prywatnie jest płochliwym smakoszem aromatycznej kawy. Woli ją nawet od bimbru lokalnego wyrobu.

Zrealizowany głównie na Łotwie dwunastoodcinkowy czarno-biały serial z 1973 roku, którego akcja rozgrywała się podczas tytułowych siedemnastu dni wiosny, jest w Rosji narodowym dobrem. Nie tylko na zakrapianych imprezach balangowicze przerzucają się dowcipami Stirlitza. Cytaty z serialu znają na pamięć zarówno seniorzy, jak i małolaty. Standartenführer SS łączy pokolenia.

Przez lata serial obrósł swoistą legendą – żarty z „Siedemnastu mgnień” wypełniły kilka tomów humorystycznych zeszytów wydawanych w ZSRR w wielomilionowych nakładach, podobno sam Breżniew wezwał niegdyś Stirlitza na dywanik, rzecz jasna czerwony. Nie wiedział, że chodzi o postać fikcyjną, a nikt nie odważył się Breżniewowi wytłumaczyć pomyłki, dlatego zamiast Stirlitza na audiencję przybył aktor Wiaczesław Tichonow, odtwórca roli agenta, który otrzymał nagrodę „Gwiazdy Socjalizmu”. Z kolei Andropow wycofywał ze stopki filmu konsultantów KGB. W Polsce sowiecki agent nie przyjął się tak dobrze. Nic dziwnego, poza chroniczną awersją do Rosji mieliśmy przecież własnego łże-agenta: Hansa Klossa. „Siedemnaście mgnień wiosny” nie najlepiej znosi też próbę czasu. Przypomniany na DVD razi nie tylko ideologicznymi uproszczeniami. Gdyby pozbawić serię zabawnych dialogów i pewnego rozmachu inscenizacyjnego (Ryga zagrała Szwajcarię), w porównaniu z naszą „Stawką większą niż życie” realizacyjnie serial Siemionowej wypada blado. Mimo to jako nostalgiczna ciekawostka może sprowokować do wzruszeń. Stirlitz na całe zło.

Siedemnaście mgnień wiosny | dystrybucja: Monolith | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 3 / 6