„Chce się żyć” maszeruje przez kolejne festiwale przy akompaniamencie salw śmiechu i burz oklasków. Przyczyny tego aplauzu wydają się do pewnego stopnia zrozumiałe. Film Macieja Pieprzycy wyprowadził polskie kino z sali samobójców, pomógł mu urwać się ze stryczka i przegalopować na jasną stronę życia. Wbrew pozorom reżyser nie jest jednak cudownym uzdrowicielem, lecz znachorem aplikującym widowni przeterminowane panaceum.

„Chce się żyć” to film, którego intelektualna ambicja ogranicza się do uzasadnienia komunału zawartego w tytule. W swoich wysiłkach Pieprzyca zapomina, że nie da się być jednocześnie zabawnym jak Hrabal i nachalnym niczym Elżbieta Jaworowicz. Inspirowana faktami fabuła lepiej niż w kinie sprawdziłaby się zresztą w kolejnym odcinku „Sprawy dla reportera”. Gwoli sprawiedliwości należy zaznaczyć, że w talii reżysera faktycznie znajdują się pewne asy. Dawid Ogrodnik w roli chorego na porażenie mózgowe Mateusza jest tak przekonujący, że z miejsca chciałoby się go adoptować.

Trwa ładowanie wpisu

„Chce się żyć” może ujmować także pogodną atmosferą. Główny bohater i osoby z jego otoczenia nie próbują cierpieć za miliony ani traktować swego życia jak niewprawnej inscenizacji drogi krzyżowej. Pojawiające się w życiu nieszczęście przyjmują raczej z pokorą i akceptacją. Pozorna odwaga Pieprzycy w rzeczywistości oznacza jednak ucieczkę od prawdziwej natury poruszanych problemów. Choć Mateusz nie może komunikować się z otoczeniem, reżyser wielkodusznie udziela nam dostępu do umysłu bohatera. W swoim wnętrzu chłopak okazuje się, rzecz jasna, zdolny do formułowania błyskotliwych spostrzeżeń i sarkastycznych dowcipów. Autentyczny dramat Przemka i jemu podobnych zostaje tym sposobem oswojony za sprawą kilku bon motów i okrągłych zdań.

Podobnej drogi na skróty nie wybrali inni twórcy filmów o niepełnosprawnych szukających miejsca w społeczeństwie. Bodo Kox w „Dziewczynie z szafy” i Andrzej Jakimowski w „Imagine” nie próbowali przymilać się do widza i na siłę budować poczucia bliskości z mieszkańcami obcych światów. Stopniowe przełamywanie bariery dzielącej nas od bohaterów było procesem bolesnym, pełnym wysiłku, dalekim od oczywistości. Jeśli już się pojawiało, miało w sobie coś z metafizycznej nagrody i oczekującego na nas w finale oczyszczenia. Podobnie działo się w „Rain Manie” Barry’ego Levinsona, z którym film Pieprzycy bywa zresztą bezsensownie zestawiany. Inaczej niż w amerykańskim klasyku, w „Chce się żyć” z dużej chmury spada tylko mały deszcz.

Chce się żyć | Polska 2013 | reżyseria: Maciej Pieprzyca | dystrybucja: Kino Świat | czas: 107 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 3 / 6