Film Ariego Folmana jest wyraźnie podzielony na dwie części. Pierwsza, zresztą znakomita, jest ironicznym i dość gorzkim spojrzeniem na sławę i współczesny przemysł filmowy, stawia dość poważne w sumie pytania o istotę aktorstwa. Druga – animowana – to wizyta Robin na zorganizowanym przez wytwórnię zjeździe. I tu dopiero zaczyna się „Kongres” inspirowany Lemem.

– Twój czas się skończył – mówi do Robin Wright mefistofeliczny agent grany przez Harveya Keitela. – Nie grasz już w dobrych filmach, pora na emeryturę – przekonuje, a my zaczynamy już wierzyć, nawet jeśli mamy w pamięci świetne role tej aktorki z ostatnich kilku lat (choćby w serialu „House of Cards”). Namawia Robin Wright, by oddała siebie na wieczne posiadanie Hollywood. Jej ciało, gesty, ruchy, mimika, głos zostaną zeskanowane i oddane studiu filmowemu, które będzie mogło wykorzystać je w dowolny sposób: cyfrowa Robin może grać zarówno w dramatach, jak i filmach porno. Na ekranie zostanie zawsze młoda i piękna. Tymczasem Robin prawdziwa dostanie wszelkie luksusy – pod jednym warunkiem. Do końca życia nie będzie mogła zagrać choćby w amatorskim przedstawieniu.

Jeśli zastanawiacie się, gdzie w tym wszystkim Stanisław Lem, to słusznie – film Ariego Folmana jest wyraźnie podzielony na dwie części. Pierwsza, zresztą znakomita, jest ironicznym i dość gorzkim spojrzeniem na sławę i współczesny przemysł filmowy, stawia dość poważne w sumie pytania o istotę aktorstwa. Druga – animowana – to wizyta Robin na zorganizowanym przez wytwórnię zjeździe. I tu dopiero zaczyna się „Kongres” inspirowany Lemem, jego halucynogeniczną i nieokiełznaną powieść cytujący w wielu miejscach dosłownie. To prawdziwa jazda bez trzymanki, podróż, która zachwyca, bawi, wciąga, ale jednocześnie chwilami wystawia cierpliwość widzów na próbę. Tylko czy w ogóle był sens zabierać się do ekranizacji „Kongresu futurologicznego”? Folmanowi trzeba oddać, że znalazł klucz do współczesnego odczytania powieści Lema, choć w gruncie rzeczy niewielka w tym jego zasługa. „Kongres futurologiczny” okazał się przecież czymś więcej niż satyrą na PRL- -owską rzeczywistość, czytany dziś wydaje się tak samo jak kiedyś aktualny, pewnie tej aktualności nie straci za kolejnych kilkadziesiąt lat. Nie w opisywanych realiach rzecz, a w celnej obserwacji, jak łatwo dajemy sobą manipulować i sterować, pozwalamy odbierać sobie plany i marzenia. Twórca „Walca z Baszirem” w swojej diagnozie idzie zresztą krok dalej niż Lem – w powieści Ijon Tichy wreszcie budził się z narkotycznego koszmaru, by z ulgą zauważyć, że kongres futurologiczny wciąż trwa. U Folmana przebudzenie żadnej ulgi ze sobą nie niesie.

Kongres | Izrael, Niemcy, Polska, Luksemburg, Francja, Belgia 2013 | reżyseria: Ari Folman | dystrybucja: Gutek Film | czas: 122 min | Recenzja: Jakub Deamiańczuk | Ocena: 4 / 6